Nasz mały bohater na świecie pojawił się 22 lutego 1887 roku w rosyjskim Rostowie nad Donem. Pewnie skupilibyśmy się na obrazowym przedstawianiu jak to było dawno i jak to Ksawery bawił się z dinozaurami, gdybyśmy nie odkryli, że wiele lat później, także 22 lutego przyszło na świat kilku jak najbardziej znanych sportowców. W 1949 urodził się Niki Lauda, który jak na Austriaka przystało uczynił to w Wiedniu, a w 1969 Brain Laudrup, który też urodził się w Wiedniu, czyli zupełnie gdzie indziej niż przystało na Duńczyka.
Także w życiu Ksawerego Wiedeń miał odegrać ważna rolę. W 1899 w czasie pogromu zamordowano bowiem jego rodziców i 12-letni Tartakower wyemigrował z Rosji. W ramach edukacyjnej tułaczki trafił do Genewy i właśnie do Wiednia, gdzie zdobył prawnicze wykształcenie, co nigdy, tak jak i części Z czuba, nie miało mu się specjalnie przydać. W austriackiej stolicy doskonalił jednak także bardziej życiowe umiejętności - na przykład grę w szachy. Wiedeńskie kawiarnie były bowiem miejscem, gdzie miał szansę spotkać największych szach-matowych wymiataczy tamtych czasów. Na efekty nie trzeba było długo czekać, bo pierwsze poważne turnieje Ksawery zaczął wygrywać już na studiach. Gdy on wygrywał turnieje, Austro-Węgry, w mundurze których walczył, przegrały z kolei wojnę światową, po której Tartakower przeniósł się do Paryża. Tam zrobił dwa ważne dla naszej opowieści manewry. Po pierwsze przeszedł na szachowe zawodowstwo, po drugie przyjął obywatelstwo świeżo zmontowanej II Rzeczypospolitej. Niektóre źródła twierdzą, że nie ma się czemu dziwić, bo jego matka była Polką, wszystkie jednak są zgodne co do tego, że prędzej zbudowałby niewielki akcelerator jonowy niż powiedział ''W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie'' czy chociaż ''Jestem Ksawery, czy masz 18 lat?''. Nadwiślańskiego języka nie znał bowiem ni w ząb.
W Paryżu Tartakower stał się jednym z czołowych przedstawicieli szachowej szkoły hipermodernistycznej, współpracownikiem szachowych periodyków, autorem szachowych książek, a gdyby były szachowe musicale, to pewnie też miałby w nich swój udział. Przede wszystkim jednak uczestniczył w prestiżowych turniejach. Wygrywał między innymi w mającym długie tradycje turnieju w Hastings (jego początki sięgają 1066 roku, kiedy to Wilhelm Zdobywca pokonał Harolda II dzięki rozsądnemu poświęcaniu pionków i rewelacyjnym manewrom koniem). Tryumfował też na zawodach w Londynie i Liege, a niepocieszone przy szachownicy pozostawiał takie legendy królowej gier, jak Aron Nimzowitsch, Frank Marshall, Milan Vidmar, Jefi Bogolubow, Mir Sultan Khan czy Akiba Rubinstein. Często udowadniał też, że nie jest nudziarzem, żyjącym tylko między c6 a e8, ale postacią barwną i z poczuciem humoru. Na przykład w 1924 na turnieju w Nowym Jorku zaprezentował nowatorskie otwarcie. Inspiracją dla manewru był podobno zobaczony w nowojorskim zoo bujający się na lianie orangutan, więc Tartakower oddał mu cześć swój wynalazek nazywając ''otwarciem orangutana''. Niestety, szachowy świat okazał się krainą wyjątkowych sztywniaków, bo dziś taki początek partii określa się ''otwarciem Sokołowskiego''. Wszystkie orangutany mają przez to doła i od lat bojkotują szachy nie startując w turniejach. Tartakower dzięki szachom starał się wysławiać nie tylko człekokształtne, ale też całe regiony. W 1929 organizatorzy turnieju w Barcelonie poprosili go, by wymyślił manewr, który przejdzie do historii. Ksawery nie wiele się namyślając zaprezentował otwarcie, które do dziś znane jest jako partia katalońska.
Tartakower został też Justyną Kowalczyk swoich czasów, bo załatwił Polsce całkiem efektowny worek medali. Jego starty na sześciu Olimpiadach Szachowych w biało-czerwonych barwach skończyły się złotem i dwoma brązami wywalczonymi indywidualnie oraz złotem i dwoma srebrnymi i brązowymi medalami w drużynie. Nie miał też sobie równych na krajowym podwórku i w 1935 i 1937 zdobywał tytuł Mistrza Polski. Szczególnie wysoko poprzeczkę przed Kowalczyk zawiesił przyczyniając się do organizacji Olimpiady Szachowej w 1935 w Warszawie. Trzykrotna medalistka z Liberca żeby to pobić prawdopodobnie będzie musiała zorganizować Zimowe Igrzyska w Kościerzynie.
Jeśli już pozostajemy przy sportach zimowych, to trzeba stwierdzić, że tajming miał nasz mistrz szachowy niczym ś.p. tajming Adama Małysza. Wybuch II wojny światowej zastał bowiem Tartakowera w Buenos Aires, gdzie rozgrywana była kolejna Olimpiada Szachowa. To po tym turnieju Kubańczyk Jose Raul Capablanca, przez wielu uznawany za najlepszego szachistę w historii, powiedział ''Na całe szczęście polska drużyna ma tylko jednego Tartakowera''. Nasz pojedynczy samotny bohater nie uciekał jednak przed wojną, uznając, że równie dobrze jak na szachownicy natarcie potrafi przeprowadzić na przykład w Ardenach. Na trochę przed końcem roku 1939 powrócił zatem do Francji, gdzie pod przybranym nazwiskiem Cartier został oficerem w armii generała De Gaulle`a. Nie wiemy czy w jego oddziale przewijały się takie postaci jak kapral Armani czy starszy chorąży Dior, wiemy z kolei, że Niemcy wojnę przegrali, Francuzi przy wydatnej pomocy aliantów i własnego nieprzeszkadzania ją wygrali, a Tartakower mógł zaliczyć tę partię do udanych.
Do komunistycznej powojennej Polski się naszemu mistrzowi wybitnie nie spieszyło, postanowił więc zostać w kraju żab, Wieży Eiffela oraz importowanych z Algierii piłkarzy. Przyjął francuskie obywatelstwo i wprowadził kolejne urozmaicenie do swojej biografii. Dzięki temu bowiem w Polsce znany jest jako Ksawery, we Francji jako Xavier, a Niemcy i Anglicy idą w zaparte, że na imię ma Savielly. Nie przejmując się nadmiarem własnych imion i mając do wyboru wykorzystywanie zdobytego wykształcenia (nie tylko bowiem skończył studia prawnicze, ale i został doktorem praw) postanowił, jak i zresztą my, robić cokolwiek innego. W tym wypadku jego ''cokolwiek innego'' oznaczało oczywiście dalszą grę w szachy. Powojenny świat nie był jednak czarno-biały, a i Tartakower swoją grę traktował bardziej jako umysłową rozgrywkę niż sportową rywalizację, obywało się zatem bez większych sukcesów. Już reprezentując barwy Francji nie wygrał żadnego prestiżowego turnieju, nie licząc zdobycia mistrzostwa kraju nad Sekwaną, Loarą, Sommą, Saarą, Rodanem, Mozą, Mozelą i paroma innymi rzekami w 1953 roku. W 1950 w uznaniu zasług przyznano mu z kolei tytuł arcymistrzowski. Lat '60. i pierwszej płyty Beatlesów nie doczekał, bo w 1956 roku zmarł. Na koniec jednak jako, że zapewne chcielibyście poznać wspomniane już przez nas ''tartakoweryzmy'' oto ich wycinek:
- Partia szachów jest zwykle opowieścią o 1001 omyłkach.
- Partia bez omyłek, czy spotkaliście kiedyś taką?
- Ponoś ofiary, abyś sam nie stał się ofiarą.
- Warianty zabijają.
- Roszada, to pierwszy krok do stabilizacji.
- Zawsze istnieje właściwe posunięcie. Trzeba je tylko znaleźć.
- Wygrać jest łatwo, trudno jest przegrać.
- Nikt jeszcze nie wygrał partii przez jej poddanie.
- Zdarzają się nieudane zwycięstwa i wielkie przegrane.
- Mistrz może czasami zagrać słabo, amator nigdy.
- Niektóre skoczki nie skaczą, lecz kuśtykają.
- Partia ma trzy fazy: w pierwszej ma się nadzieję, że stoi się lepiej, w drugiej wierzy się, że pozycja jest lepsza, w trzeciej widzi się, że pozycja jest przegrana.
- Pat, tragikomedia szachów.
- W szachach istnieje tylko jeden rodzaj błędu: to przesadne mniemanie o swym przeciwniku.
- "Moralne zwycięstwo" w szachach się nie liczy.
- Spokojne posunięcie często działa jak trzęsienie ziemi.
- Nigdy jeszcze nie wygrałem ze zdrowym przeciwnikiem (bo wszyscy porażki tłumaczyli chorobami)
- Taktyka to wiedza co zrobić, gdy można coś zrobić. Strategia to wiedza co zrobić, gdy nie da się zrobić nic.
Doceniamy je, jednak do tej pory jeden z nas nie rozumie drugiego, który chichra się nad nimi od dwóch godzin. Ale z drugiej strony ten drugi dostał kiedyś niemal zawału nad ''Anegdotkami dyplomatycznymi'', zwłaszcza częścią poświęconą jedzeniu niektórych potraw niewłaściwymi sztućcami.
bazyl & miszeffsky