Sharks Ice to oficjalne lodowisko treningowe drużyny NHL z San Jose, ale również arena zmagań drużyn amatorskich, składających się z okolicznych fanów hokeja. To właśnie w tym miejscu i podczas takich zawodów doszło do tragicznej ironii losu. W ciągu dwóch godzin zmarło dwóch hokeistów.
Brian Kobata właśnie strzelił bramkę dla swojego teamu, Mug Shots, w meczu przeciwko Drużynie A, gdy koledzy z zespołu i żona siedząca na trybunach zauważyli na jego twarzy grymas, po którym upadł na lód. Dwóch partnerów z drużyny próbowało ratować 38-letniego Kobatę sztucznym oddychaniem i za pomocą defibrylatora. Gdy przyjechała karetka, wciąż jeszcze żył, ale próby reanimacyjne nie powiodły się.
W meczu następującym po tej tragicznej sytuacji, Kelly Calabro prowadził swoją drużynę, Beer, do zwycięstwa nad The Shenanigans, ale również nie dotrwał do końca spotkania. 41-latek nagle upadł na plecy, stracił przytomność, a próbujący go reanimować koledzy, nie podołali zadaniu.
Jak powiedział dyrektor centrum sportowego, Ken Arnold, to była strasznie niefortunna i tragiczna sytuacja, bo do tej pory wzywanie ambulansu na ich obiekt było konieczne średnio raz na 18 miesięcy, więc ten zbieg okoliczności był kompletnym zaskoczeniem.
Przypadek? Klątwa? A może jeszcze coś innego? Nie mamy pojęcia, jak do tej sytuacji się odnieść. W tak tragicznych okolicznościach, hokeistom Sharks życzymy utrzymania koncentracji (aktualnie liderują całej NHL), a kierownictwu obiektu sprawniejszego systemu szybkiego reagowania. Jak szybkiego? Najlepiej przewidującego przyszłość.