Teoria spiskowa pana Antoniego

Wydawało się, że w ostatnim czasie Antoni Piechniczek był z Leo Beenhakkerem na stopie neutralnej, a w zasadzie na dłoni - uścisk dłoni wymieniony w grudniu przez obydwu panów symbolizował zawieszenie broni i mocne postanowienie przynajmniej unikania się. Wzajemne animozje powróciły niedawno przy okazji ''afery'' z Feyenoordem. Antoni Piechniczek nie jest jednak głupi i dlatego nie dał się Holendrowi po raz kolejny upokorzyć.

Wydawało się, że Piechniczek w ostatnim czasie zrobił to co Beenhakker już dawno temu - zapomniał o raporcie z Euro 2008. Nic bardziej błędnego. W dzienniku ''Sport'', Piechniczek wyjaśnia istotę podobno właśnie rodzącego się nowego zatargu:

Wyglądało to tak: prezes Lato zapytał mnie, co sądzę o tym, by w wolnych chwilach Beenhakker pomagał w Rotterdamie. Odpowiedziałem, że to nie jest najszczęśliwszy moment na takie działania. [...] Zaproponowałem, by cicho i spokojnie zaczekać na rozwój zdarzeń. I nagle selekcjoner zaatakował na łamach jednego z dzienników - mnie i związek. Znów grzmiał, że nic nie robimy. Poczułem się więc upoważniony do tego, żeby o Feyenoordzie powiedzieć głośno. A przy okazji zapytałem, gdzie jest raport z finałów Euro 2008.

Jaki będzie dalszy ciąg? No właśnie - dzięki sprytowi Antoniego Piechniczka dalszego ciągu, póki co, nie będzie:

Nie poleciałem [do Portugalii - przyp. zczuba], bo dobrze przewidziałem co wydarzyłoby się dalej. Na lotnisku prezesa Latę najserdeczniej witał menedżer Jan de Zeeuw. Na tym właśnie lotnisku moje drogi rozeszłyby się z panem prezesem. Jego zabrano by do hotelu, w którym mieszka kadra, a ja zostałbym zostawiony samemu sobie. Jestem człowiekiem zbyt doświadczonym, by nie wiedzieć, że całość miała być wyreżyserowanym upokorzeniem mnie przez Beenhakkera.

Ot, kolejna porażka holenderskiej kinematografii. Gdyby się jednak udało widzimy film w reżyserii Beenhakkera jako połączenia ''Kevin sam w Nowym Jorku'' i ''Terminalu'' . Ze szczyptą paranoi.

Copyright © Agora SA