Spaghetti western, czyli jak oni grają w Serie A

Tomasz Jodłowiec zostanie za pół roku ósmym polskim piłkarzem w Serie A. Nie jest to liczba powalająca, ale za to pozwalająca dość dokładnie prześledzić, jak radzili sobie Polacy w tych rozgrywkach. A radzili sobie tak.

Zbigniew Boniek

Nie możemy zacząć inaczej, zarówno ze względów chronologicznych, jak i prestiżowych. Jeśli chce się napisać krótko o jego osiągnięciach, trudno nie wpaść w pułapkę wyliczania kolejnych sukcesów. Mając tego świadomość, wdepniemy w nią z premedytacją i wyliczmy - już choćby dlatego, że później okazji już nie będzie, a ewentualne wyliczanki dotyczyć będą nie sukcesów, a poszczególnych meczów.

Do Serie A Boniek trafił w 1982 r. - Juventus Turyn zapłacił za niego Widzewowi Łódź 1,8 mln dolarów. Polak stał się jedną z gwiazd zespołu, obok takich piłkarzy jak Michel Platini czy Paolo Rossi. Gianni Agneli, prezes Juventusu, nazwał go ''Bello di notte'', czyli ''Piękność nocy'' - bynajmniej nie dlatego, że Polak najlepiej wyglądał po ciemku, ale ze względu na świetne występy w rozgrywanych wieczorem meczach pucharowych. Po trzech sezonach w Turynie Boniek przeniósł się w 1985 r. do Romy, gdzie w 1988 r. zakończył karierę.

A teraz szybka wyliczanka - we Włoszech Boniek zdobył mistrzostwo kraju (1984 r.), dwa puchary Włoch (z Juventusem w 1983 r. i z Romą w 1985 r.), z Juventusem wygrał też Puchar Mistrzów (1985 r.) i Puchar Zdobywców Pucharów (1983 r.). W 1984 r. mistrzowie Włoch wygrali też Superpuchar Europy, pokonując po dwóch golach Bońka Liverpool 2:0. W Serie A rozegrał łącznie 157 spotkań strzelając w nich 30 bramek.

Ok, mając to z głowy pomówmy o mniejszych i większych klapach.

Władysław Żmuda

W tym samym roku co Boniek do Serie A trafił jeszcze jeden Polak - Władysław Żmuda. Stoper podpisał kontrakt z beniaminkiem, Hellas Verona. Zdążył jednak zagrać tylko dwa mecze, po czym doznał kontuzji, która wyeliminowała go z gry na ponad rok. Łącznie w Veronie zagrał siedmiokrotnie, po czym przeniósł się na chwilę do Cosmosu Nowy Jork. Szybko jednak wrócił do Włoch - do kolejnego beniaminka, Cremonese. Żmuda zagrał w nim 12 meczów i strzelił jedną bramkę, klub jednak po jednym sezonie spadł z ligi. Polak grał w nim jeszcze przez dwa lata, zanim w 1987 r. zakończył karierę.

Marek Koźmiński

Drugi i ostatni polski piłkarz, który ze swoich występów we Włoszech może być naprawdę zadowolony. Koźmiński 1992 r. przeniósł się z Hutnika Kraków do beniaminka ligi włoskiej Udinese i jak wyjechał, tak został we Włoszech przez ponad 10 lat. Przez trzy lata był podstawowym zawodnikiem klubu, który jednak nie radził sobie najlepiej. W pierwszym sezonie Udinese uniknęło degradacji dopiero po wygranym 3:1 barażu z Brescią, rok później już spadło. W Serie B Koźmiński nadal był podstawowym zawodnikiem, a klub ponownie awansował do pierwszej ligi.

W 1996 r. karierę Koźmińskiego przerwała poważna kontuzja, po której nie gra przez półtora roku. W sezonie 1996/97 zagrał w Udinese tylko jeden mecz, w kolejnym był już zawodnikiem Brescii, w której ponownie przeżył historię piłkarskiego yoyo. Jeden sezon w Serie A, potem dwa w Serie B, potem znów awans. Koźmiński przez cały ten czas był jednak ważnym zawodnikiem zespołu. Stracił je na stałe dopiero w sezonie 2001/02, kiedy w pół roku zagrał w Brescii tylko pięciokrotnie. Na wiosnę przeniósł się do drugoligowej Ancony, ale tam również wiele nie pograł i ostatecznie latem 2002 r. zakończył przygodę z włoską piłką.

Piotr Czachowski

Tym razem będzie krótko. Czachowski przeszedł do Udinese razem z Koźmińskim - w 1992 r. Miał być podstawowym zawodnikiem, jednak słabsza forma i kontuzje zrobiły swoje. Czachowski zagrał w Udinese tylko 11 meczów, po czym wrócił do Polski. Z sukcesów - po spotkaniu przeciwko Milanowi został wybrany graczem meczu.

Dariusz Adamczuk

Żeby skończyć temat najbardziej polskiego klubu we Włoszech - w Udinese grał też Dariusz Adamczuk. Chociaż grał to może za mocno powiedziane. Po udanych występach w szkockim Dundee FC Adamczuk na rundę wiosenną sezonu 1993/94 przeniósł się do Włoch, zagrał dwa mecze, po czym wyjechał do Portugalskiego Beleneses.

Kamil Kosowski

Choć po jego ostatnich występach w Wiśle Kraków zapałaliśmy do niego sympatią, o przygodzie z ligą włoską wiele dobrego napisać nie możemy. Kosowski został wypożyczony do Chievo z Wisły/Kaiserslautern/jakiegoś konglomeratu decyzyjnego tych dwóch klubów w 2006 r. Początki złego, jak to tylko w przysłowiach bywa, były miłe. Kosowski zagrał 90 minut w Pucharze UEFA przeciwko Bradze i choć jego zespół przegrał 0:2 zebrał świetne recenzje. ''Zupełnie opanował lewe skrzydło i jeśli poprawi kondycję, będzie decydował o zwycięstwach Chievo'' - pisała po meczu ''La Gazzetta dello Sport''.

Przytaczamy te słowa, bo o jego przygodzie z Chievo wiele więcej nie da się powiedzieć. Czasem wychodził w pierwszym składzie i schodził w drugiej połowie, czasem wchodził z ławki, niekiedy z ławki nie wstawał, a bywało i tak, że nie łapał się do kadry meczowe. Niby udało mu się zagrać we Włoszech 23 mecze, ale poza udanym debiutem żaden nie zapadł w pamięć. Bramki Polak we Włoszech nie strzelił, a Chievo spadło z ligi.

Radosław Matusiak

Ostatnim Polakiem, który próbował podbić Serie A był Radosław Matusiak. I właściwie w tym momencie moglibyśmy ten wpis skończyć, bo wszyscy pamiętamy tę przygodę. W telegraficznym skrócie - Matusiak, za którego Palermo w styczniu 2007 roku zapłaciło 1,7 mln euro zagrał we Włoszech trzy mecze. Polak zadebiutował w zremisowanym bezbramkowo meczu z Milanem. Swojego jedynego gola strzelił w przegranym 2:3 meczu z Ascoli, a po pół roku pobytu na Sycylii został sprzedany z zyskiem do holenderskiego Heerenveen. I, jak mawiał Jan Tadeusz Stanisławski, to by było na tyle.

Trzeba przyznać, że od co najmniej dziesięciu lat perypetie Polaków na Półwyspie Apenińskim nie napawają optymizmem. Miejmy więc nadzieję, że Tomaszowi Jodłowcowi uda się przynajmniej częściowo ligę włoską dla nas odczarować. A jeśli do Empoli z Adamem Kokoszką awansuje do Serie A - w przyszłym sezonie będziemy mieć aż dwóch potencjalnych odczarowywaczy.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.