Polacy nie gęsi i swoje ataki za granicą mają

W pierwszej chwili nasza reakcja na informację o tym, że Arminia Bielefeld rozważa dorzucenie do Artura Wichniarka Marcina Mięciela brzmiała "o łał, polski atak za granicą''. Ale potem pomyśleliśmy sobie - zaraz, zaraz, przecież Polacy nie gęsi* i na pewno jakiś polski atak za granicą już mieli. I rzeczywiście.

Panathinaikos: Olisadebe - Warzycha, Olisadebe - Bykowski

Polskie ataki w zagranicznych klubach to wcale nie nowy pomysł. Już na początku tego wieku mogliśmy taki zobaczyć w Panathinaikosie, gdzie w 2001 r. do kończącego powoli karierę Krzysztofa Warzychy dołączył Emmanuel Olisadebe. Wspólnie grali przez trzy sezony, a kiedy w 2004 r. Warzycha zakończył karierę, szefowie klubu uznali, że nie ma to jak polski atak i sprowadzili kolejnego Polaka.

Ze ściągniętym z OFI Kreta Maciejem Bykowskim Olisadebe znał się jeszcze z czasów Polonii Warszawa, ale razem w greckim klubie spędzili tylko jeden sezon - 2004/05. Zresztą spędzili to dobre słowo, bo żaden nie grał zbyt często, częściowo z powodu kontuzji. Wkrótce potem Olisadebe pojechał podbijać ligę angielską w Portsmouth i nie podbił, Bykowski natomiast wrócił podbijać Ekstraklasę z Górnikiem Łęczna, ale szybko chyba doszedł do wniosku, że choć lubelszczyzna, przynajmniej wedle lubelskich patriotów, jest najbardziej nasłonecznionym regionem Polski, to jednak żadną miarą nie tak nasłonecznionym jak Grecja. I jak pomyślał, tak wrócił do Grecji, gdzie gra do dziś.

W ostatnich sezonach polskie ataki nie miały już za granicą takiego wzięcia, ale pewne jaskółki nadziei jednak dało się wyszukać.

Southampton: Rasiak - Saganowski

Ostatni prawdziwie polski atak w zagranicznym klubie mieliśmy w sezonie 2006/07 w Southampton, gdzie do Grzegorza Rasiaka dołączył Marek Saganowski. Choć obaj polscy napastnicy spisywali się w tamtym sezonie bardzo dobrze (Saganowski 10 bramek w 13 meczach, Rasiak 18 bramek w 39 meczach) trener George Burley rzadko wystawiał ich razem. W ciągu pół sezonu zaledwie dwukrotnie zdarzyło się, że obaj Polacy razem wyszli w pierwszym składzie Southampton. Na obronę koncepcji Burleya trzeba zaznaczyć, że oba te mecze - u siebie z Derby i na wyjeździe ze Stoke City Southampton przegrał.

Od tego czasu trener już się pilnował, przez co w sumie Polakom udało się uskładać zaledwie cztery mecze, w których jednocześnie przebywali na boisku. Wygląda na to, że trener z premedytacją unikał takich sytuacji, bo kilkakrotnie udało mu się przechytrzyć system - wprowadzał jednego Polaka za drugiego, albo najpierw ściągał jednego z nich z boiska, żeby kilka minut później wprowadzić drugiego.

Metalurgs Lipawa: Klimek - Sajdak

W zeszłym sezonie była szansa na polski atak w łotewskim Metalrugsie Lipawa, gdzie spotkali się Arkadiusz Klimek - były zawodnik Zagłębia Lubin, a potem mistrz i zdobywca Pucharu Litwy z FBK Kowno i Tomasz Sajdak - były junior ŁKS, Werderu Brema, Hannoverscher SV von 1896 oraz piłkarz m.in. Wisły Płock, Radomiaka, a także Gotu Itróttarfelag z Wysp Owczych.

Niestety, wygląda na to, że Polakom nie pozwolono w tandemie podbić Łotwy. Całkowitej pewności nie mamy (znajomość łotewskiego nie jest naszą najmocniejszą stroną), ale jeśli trafnie odcyfrowaliśmy zawiłości oficjalnej strony klubu, to Sajdak zagrał w jego barwach całe 16 minut. Być może na boisku przebywał w tym czasie Klimek, jednak to chyba trochę za mało, żeby mówić o polskim ataku. Swoją drogą obu zawodników w Lipawie już nie ma - Sajdak szybko zrejterował do fińskiego Helsingin JK, z którym zresztą wygrał krajowy Puchar, Klimek natomiast wrócił do Polski, konkretnie do Jezioraka Iława.

AO Kavala: Tarachulski - Aleksandrowicz

W tym sezonie również co najmniej jeden zespół zagraniczny może się poszczycić polskim atakiem. No, przynajmniej czasami. W drugoligowej greckiej Kavali gra bowiem były napastnik Polonii Warszawa Bartosz Tarachulski oraz jego następca w Polonii Warszawa Patryk Aleksandrowicz. Fakt, że razem w pierwszym składzie wprawdzie wyszli w tym sezonie tylko raz, i niestety nie jako rdzennie polski atak, ponieważ jak na złość trener postanowił zagrać trójką napastników i dorzucił Polakom balast w postaci Gorana Drulicia. Co najmniej kilkakrotnie jednak zdarzało się tak, że do grającego w pierwszym składzie Tarachulskiego z ławki dochodził Aleksandrowicz albo na odwrót.

Trzeba jednak przyznać, że polskiego ataku w mocnej zachodniej lidze od dawna nie widzieliśmy i gdyby rzeczywiście Mięciel zaczął grać z Wichniarkiem, byłby to prawdopodobnie najlepszy polski zagraniczny atak od czasów... Sami nie wiemy jakich. Choć musimy też uczciwie przyznać, że do takich prasowych spekulacji podchodzimy z pewną dozą nieufności i uwierzymy dopiero jak zobaczymy.

* - A jeśli ktoś udowodni nam, że w jakimś zagranicznym zespole kiedykolwiek grał atak gęsi - honorowo wszystko odszczekamy. A może nawet odgęgamy.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.