Poligon: "Witajcie nam dziś, hiszpańskie dziewczyny"

Miesiąc temu przy żabich udkach i butelce białego wytrawnego Chateau de Quelquechose narzekaliśmy, że polsko-francuski wynik pucharowy wychodzi nam na mniej niż zero. W zeszłym tygodniu zajadaliśmy się blinami oraz konfiturą z morszczuka i ze słowiańskim rozmachem biadaliśmy, że bilans gier z drużynami rosyjskimi przypomina lekturę ''Anhellego'', a nam biednym wichry syberyjskie zawsze w oczy. Z okazji dzisiejszego meczu Lecha Poznań z Deportivo La Coruña, zapraszamy szanowną wycieczkę na paellę meczów polsko-hiszpańskich, podlaną pucharem (UEFA, oczywiście) Riojy. I olé!

Jeśli ktoś myślał, że to z Francuzami czy Rosjanami polskim drużynom nie szło w pucharach - niech od razu pozbędzie się złudzeń. Z Hiszpanami wiodło nam jeszcze gorzej. Cztery zwycięstwa, pięć remisów, dwadzieścia pięć porażek (na wszelki wypadek nie bierzemy pod uwagę meczów pucharu Intertoto). W bramkach wygląda to naprawdę tragicznie: 28-67.

Polskim drużynom długo udawało się unikać w rozgrywkach pucharowych klubów hiszpańskich. Jako pierwszy na Hiszpanów trafił katowicki GKS w 1970 roku w Pucharze Miast Targowych. Trafił bardzo dobrze czyli bardzo źle - od razu na słynną Barcelonę. Ponad osiemdziesiąt tysięcy ludzi zasiadło 16 września na trybunach Stadionu Śląskiego (na Śląskim rozgrywano wtedy pucharowy dwumecz - po zakończeniu spotkania GKS-u z Barceloną na murawę wbiegły jedenastki Ruchu Chorzów i Fiorentiny). Mecz był zacięty i długo utrzymywał się wynik bezbramkowy, dopiero w 82 minucie zwycięską bramkę dla Hiszpanów zdobył Rexach . Za to dwa tygodnie później w rewanżu... oj, działo się. W 8 minucie bramkę dla katowiczan strzelił Rother i stan rywalizacji zostały wyrównany. W 41 minucie sędzia podyktował rzut karny dla GKS-u, Nowok pewnie strzelił i zapachniało prawdziwą sensacją. Niestety, druga połowa należała już do Katalończyków: bramki w 51 (Pujol) i 60 minucie (Filosia) dawały awans Barcelonie, a w 84 minucie wynik na 3:2 dla Barcelony ustalił Rexach. GKS przegrał, ale jego gracze chwaleni byli zarówno w polskiej, jak i zagranicznej prasie za umiejętności i sportową ambicję.

Legia Warszawa, grająca w tym sezonie w Pucharze Mistrzów, trafiła w 1/4 finały na Atletico Madryt. W Madrycie 1:0 zwyciężyli gospodarze. Mecz rewanżowy zaczął się dla Legii fatalnie - już w 11 minucie gola dla Atletico zdobył Salcedo. Legia zaczęła rozpaczliwie gonić wynik: kwadrans później wyrównał Jan Pieszko, w 53 minucie na 2:1 trafił Władysław Stachurski. Okazało się jednak, że to wszystko, na co było stać Legię i dzięki lepszemu bilansowi bramek do półfinału awansowali Hiszpanie.

W 1976 roku mistrz Polski, drużyna Stali Mielec (jak to brzmi, prawda?) musiała zmierzyć się z Realem Madryt. Po dwóch zaciętych spotkaniach (w Mielcu Stal przegrała 1:2, a w Valencii 0:1) Stal odpadła z dalszych gier. Barw Stali bronił wtedy Henryk Kasperczak, który niemal 30 lat później stanie naprzeciw Realu jako trener Wisły Kraków. Ciekawą pamiątką ze spotkania w Valencii był zegarek na rękę, jaki prezesowi Stali Edwardowi Kazimierskiemu podarował prezes Realu Santiago Bernabeu. Kazimierski podarował zegarek muzeum i można by go tam oglądać do dziś, gdyby nie pewien zachłanny rodak, który w 2006 roku włamał się do pomieszczeń klubu i poza innymi pamiątkami, ukradł także zegarek Bernabeu. Żeby odwrócić uwagę szanownej wycieczki od myśli o zrobieniu komuś jesieni flamenco z... z nosa, powiemy, że w mieleckim spotkaniu zwycięską bramkę dla Hiszpanów strzelił niejaki Vincente del Bosque. Tak, ten właśnie .

Gdyby nie pomogło - polecamy film, który w atmosferze wzajemnego zaufania prezentuje glorię, chwałę, dresy i obfite pekaesy. Przed państwem Real Madryt i Stal Mielec AD 1976:

W roku 1983 swój pierwszy mecz drużyną hiszpańską zagrał Lech Poznań. W spotkaniu z Athletic Bilbao, na własnym stadionie Lech dzielił i rządził, z naciskiem na rządzenie. Bramki Mariusza Niewiadomskiego i Mirosława Okońskiego dały Lechowi zwycięstwo 2:0, a zdaniem kibiców był to najłagodniejszy wyrok, na jaki tego dnia mogli liczyć Hiszpanie. Rewanż, niestety, skończył się dla Lecha fatalnie: porażka 0:4 po bramkach Goicoetxei , Soli, Noriegi i Urquiaga. Cztery lata później emocjonujący pojedynek z Realem Sociedad Sans Sebastian stoczył Śląsk Wrocław - w pierwszym meczu padł wynik bezbramkowy, a w drugim taki wynik utrzymywał się do 77 minuty, kiedy Loten pokonał Janusza Jedynaka, sześć minut potem trafił Beguiristáin i... i na kolejną pucharową przygodę Śląska kibice będą musieli poczekać do - być może - 2009 roku.

Wszystkim zapadł w pamięć dwumecz polsko-hiszpański z roku 1998. W Pucharze Mistrzów Górnik Zabrze trafił na Real Madryt, a w Pucharze Zdobywców Pucharów Lech Poznań wylosował Barcelonę. Mogło być gorzej? Raczej niewiele. A jednak oba polskie zespoły radziły sobie dzielnie: Górnik mecz u siebie przegrał 0:1 po strzale Hugo Sancheza w 64 minucie, a w Madrycie prowadził już 2:1 po bramkach Jegora i Barana, by ostatecznie ulec 3:2 (dwa gola Sancheza i jedna Butrague?o. Dokładnie w tym samym czasie Lech Poznań był o krok od sensacji. W Barcelonie poznańczycy zremisowali 1:1 i wszystko miało rozstrzygnąć się przy Bułgarskiej. W 30. minucie stadion oszalał ze szczęścia - gwizdek arbitra i rzut karny. Strzelał Jerzy Kruszczyński i jest 1:0 dla Lecha . Niestety, tuż przed przerwą wyrównał Roberto i ręce zatarli Hiszpanie oraz kardiochirurdzy. Mecz zakończył się remisem, dogrywka także nie wyłoniła zwycięzcy i trzeba było strzelać rzuty karne. I w tym miejscu zgony chór kibiców Lecha wylicza: Roberto pudło, Kruszczyński trafia, Beguiristáin trafia, Jakółcewicz trafia, Valverde trafia, Rzepka trafia, Eusebio trafia, Araszkiewicz straszne pudło, Alexanco pudło... ale następuje powtórka rzutu karnego... osoby o słabych nerwach i jeszcze słabszej pamięci proszone są o nieczytanie dalej... Alexanco znowu pudło! Pachelski w Zubizarettę! Bakero trafia, Głombiowski trafia, Aloisi trafia, Łukasik tra... nie! To kibiców trafia szlag, bo Łukasik trafia w poprzeczkę. Oddech ulgi Hiszpanów słychać aż na uliczkach rodzinnego miasta. Parę miesięcy potem Barcelona zdobędzie Puchar Zdobywców Pucharów. Żadna pociecha, prawda? Może nawet nie pociecha, a sól na rany... Ktoś ma ochotę się podręczyć?

Rok później na Barcelonę trafia Legia Warszawa. Walczy dzielnie nie tylko z przeciwnikiem, ale również z arbitrem. W Barcelonie po strzale Łatki długo utrzymywał się wynik 0:1, ale sędzia najpierw nie uznał gola zdobytego przez drużynę z Warszawy, a potem w 85 minucie podyktował rzut karny, po którym Ronald Koeman wyrównał na 1-1 . Kiedy w rewanżu Laudrup strzelił gola już w 12 minucie, z ''wojskowych'' uszło powietrze oraz wiara w cokolwiek. Końcowe 1:0 premiowało awansem Barcelonę.

Dwa następne spotkania polsko hiszpańskie to mecze z Atletico Madryt. Hiszpanie najpierw wyeliminowali Widzew Łódź (1:4 i 0:1), a następnie Amikę Wronki (0:1, 1:4). Kiedy w kolejnym pojedynku we wrześniu 2000 roku Real Saragossa pokonał Wisłę Kraków także w stosunku 4:1 wydawało się, że wszystko skończy się tradycyjnie. Przyjaciel pytany, czy wybiera się na mecz rewanżowy, wzruszył ramionami i stwierdził, że nie warto, co do dziś wszyscy mu wypominają i co wypominać mu będą jeszcze przez 20 lat. W piątej minucie gola strzela Marcin Baszczyński. Gola samobójczego. Sześć tysięcy widzów mówi bardzo brzydko i już ma zamiar iść do domu, ale głos wewnętrzny mówi im: ''Nie bądź frajer, zapłaciłeś za bilet! Prawdziwy centuś siedzi do końca meczu... tym bardziej, że właśnie Kelechi wyrównał!'' . Rzeczywiście tuż po przerwie -pada bramka wyrównująca. A potem trzy następne (dwie Frankowskiego, jedna Moskala). Przy ostatnim golu pika dwukrotnie odbija się od poprzeczki. Emocje szaleją, a trybuny sięgają zenitu. Albo odwrotnie.

W karnych szczęście sprzyja Wiśle, a swoją dalszą karierę w krakowskim zespole Marcin Baszczyński zawdzięcza dwóm hiszpańskim pudłom. Nie, nie dlatego, że strzelił bramkę samobójczą, ale dlatego, że nie wykorzystał także swojego rzutu karnego. Jonasz jak stąd do Saragossy i z powrotem - na szczęście horror skończył się happy endem.

Rok później los zrobił Wiśle ''zyg-zyg-marchewka'' i postawił na jej drodze świetnie dysponowaną Barcelonę. Tym razem, kto mógł popędził na stadion Wisły, mimo że pora była ''pracowa'' i dzięki temu będzie co opowiadać wnukom: w 22 minucie Pater na 1:0 , Rivaldo wyrównuje na 1:1, minutę później Pater podwyższa na 2:1 . Mijają dwie minuty i Rivaldo wyrównuje na 2:2, po kolejnych sześciu Frankowski podwyższa na 3:2 . Niestety w drugiej połowie Barcelona wzięła się do roboty i po bramkach Rivaldo i Kuliverta wygrywa 4:3. Rewanż był formalnością, bo Wisła wyszła na Camp Nou na miękkich nogach, ale wynik 1:0 nie hańbi. W przeciwieństwie do wyniku 1:6 Legii Warszawa z FC Valencia w pucharze UEFA. Pierwszy mecz legioniści zagrali świetnie, remis 1:1 dawał szansę na awans, ale to, co się działo w rewanżu... a właściwie, co się nie działo, bo Legia nie zagrała w tym meczu praktycznie nic. Za to Hiszpanie pokładali się ze śmiechu strzelając kolejne bramki. Dla poprawy humorów - honorowo-przypadkowy gol Stanko Svitlicy:

Trochę lepiej (ale niewiele) zagrała Legia rok później. Przeciwnikiem Legii była... przepraszam, czy Barcelona wykupiła jakiś abonament na polskie kluby? Bo właśnie FC Barcelona grała z Legią i najpierw u siebie gładko wygrała 3:0 , a potem w rewanżu przespacerowała się na 1:0 i jak to mówią vaya con Dios . Albo nawet vaya con addios . W tym kontakcie dwukrotna porażka Amiki Wronki z CF Malaga (w 2002 roku - dwukrotnie 1:2) nie robi większego wrażenia, może poza tym, że Malaga bardziej kojarzy nam się z winem i lodami niż z piłką nożną. Ale że przeciętnemu Hiszpanowi Wronki nie kojarzą się z niczym - wychodzimy na remis.

W sezonie 2004/2005 Wisła Kraków odpadła z eliminacji Ligi Mistrzów, bo rozchichotany złośliwie przypadek kazał jej grać z Realem Madryt. 0:2 w Krakowie po dwóch golach Morientesa załatwiło sprawę, na meczu w Madrycie krakowiaczek nie cijał, dostał trzy szybkie olé! I tylko duet Żurawski-Gorawski postanowił zaszaleć, dzięki czemu Wisła strzeliła honorową bramkę w 89 minucie .

Ostatnie pucharowe spotkanie polsko-hiszpańskie pamiętamy wszyscy. Gładziutkie jak toledańska stal 4:0 Barcelony (jakże inaczej?) z Wisłą Kraków na Camp Nou i rewanż, czyli ambitna walka ''Białej Gwiazdy'' o zachowanie twarzy, zakończona skromnym zwycięstwem 1:0.

4 zwycięstwa, 5 remisów, 25 porażek... Na pierwszy rzut oka może nie wygląda to najlepiej, ale nie popadajmy w depresję. Po pierwsze Deportivo La Coru?a to nie Barcelona i teraz państwo z prawej powtarzają tak długo, aż uwierzą. Po drugie - i to mają powtarzać wszystkie panie - spośród czterech zwycięstw nad drużynami hiszpańskimi jedno odniósł Lech. Po trzecie - mantrują sektory z lewej strony - niemal zawsze polskie drużyny pierwszy mecz miały znakomity, a z Deportivo będzie tylko pierwszy. A poza tym za nami stoją horoskopy, znaki w zbożu i inne dżudu. To właśnie w La Corunii polska reprezentacja na mistrzostwach świata w 1982 roku pokonała Peru 5:1 . W dodatku niemal dokładnie 200 lat temu - 30 listopada 1808 roku polscy szwoleżerowie przejechali przez przełęcz Somosierra, na szablach i lancach roznosząc obsługę czterech hiszpańskich baterii, a z życiorysu zdobywcy ostatniej baterii porucznika Andrzeja Niegolewskiego można wyprowadzić wzór i przepis na idealnego Wielkopolanina. Jeśli to nie jest omen to nie wiemy, co jeszcze mogłoby nim być. Poza, oczywiście, czarnym psem i Gregorym Peckiem ze sztyletami .

Piłkarzom Lecha życzymy dziś szarży, równie wariackiej i równie skutecznej. Niech pamiętają, że ''ci którzy zginą - pójdą w bohatery. Ci, co przeżyją - będą walczyć dalej''

I olé!

Andrzej Kałwa

Poligon to rubryka Z czuba.pl w której Andrzej Kałwa pisze o polskiej ligowej rzeczywistości, która jaka jest - każdy widzi, a niektórzy nawet sądzą, że ją rozumieją.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.