Inaki Descarga, były kapitan Levante, który przyszedł latem do Legii Warszawa od początku wydawał nam się podejrzany. Najpierw, pamiętając jak bardzo in plus odstawał od ligowych obrońców trzecioligowiec Inaki Astiz spodziewaliśmy się zobaczyć jakieś skrzyżowanie Cristiano Ronaldo z Danim Alvesem i Robocopem.
Potem, kiedy na wejściu Descardze urwało nogę, zaczęliśmy się zastanawiać, czy aby nie przyjechał do Polski z już urwaną nogą, którą przymocował tylko na czas podpisania kontraktu gumką recepturką.
Teraz zastanawiamy się, co z Descargą będzie dalej. Czy zimą odejdzie z Legii i tyleśmy do wszyscy widzieli, czy może jednak zostanie i zacznie wreszcie grać w piłkę. Tę wątpliwość rozwiewa w rozmowie z ''Polską'' Mirosław Trzeciak, dyrektor sportowy Legii, który zapowiada, że Descarga nigdzie się nie wybiera. Przy okazji reklamując piłkarza w specyficzny sposób.
No cóż, Descargę rozumiemy. Uraz - ciężka sprawa, i trudno z nim pokazać się na boisku, a jakoś trzeba pracodawców do siebie przekonać. Rozumiemy nawet wkurzenie spowodowane przekręceniem słów w wywiadzie. Jednak wnioskowanie o umiejętnościach piłkarskich na podstawie niedoszłego mordobicia wydaje nam się, hm, nadużyciem. Gdyby tak było, to John Hartson byłby najlepszym piłkarzem świata, a jak śpiewał zespół De mono, to już nie to samo.