Fanfary i fujary - dzień 12.

Zastanawiamy się, czy wszystko w porządku z naszą numeracją dni igrzysk, bo skoro tak dla nas przykra środa była dniem dwunastym, to co dopiero będzie trzynastego - w czwartek?

Fanfary

Usain Bolt - bieg na 100 metrów to był nie tyle wyścig co performance w wykonaniu Bolta. Na dystansie dwa razy dłuższym Jamajczyk dał już z siebie wszystko i dokonał czegoś co przez dwanaście lat wydawało się niemożliwe - pobił rekord Michaela Johnsona z igrzysk w Atlancie. Co prawda są tacy, którzy uważają, że Bolt trochę oszukiwał, bo nie biegł jak kaczka, ale my jesteśmy pod ogromnym wrażeniem.

Usain Bolt - serio. To był niesamowity rekord świata, wart podwójnych fanfar. Kto to jest Michael Phelps?

Artur Noga - czarny koń naszej lekkoatletycznej reprezentacji, zajął w półfinale biegu na 110 m przez płotki drugie miejsce i w przekonywującym stylu awansował do finału. Już teraz dał nam dużo radości - teksty takie jak ''Noga idzie jak burza'', ''Polacy jedną Nogą w finale'', są, choć mało wyszukane, bezcenne.

Fujary

Siatkarze i szczypiorniści - stało się to czego się obawialiśmy - klątwa 'Italiano' po raz kolejny na tych igrzyskach uderzyła w polski sport. Najpierw we florecistki, a teraz w siatkarzy. O swoich refleksjach na temat występu podopiecznych Raula Lozano pisaliśmy dość obszernie tutaj , więc tam odsyłamy po głębsze przemyślenia. Co do szczypiornistów, to wiemy jacy są na siebie wściekli i to pewnie dla nich wystarczająca kara. Ale kara w pełni zasłużona, bo sami są sobie winni.

Kamila Skolimowska - co prawda nie mieliśmy złudzeń, że Kamila powalczy o medal, ale na udział w finałowej serii liczyliśmy. Niestety, parafrazując naszą własną parafrazę - w sytuacjach sam na sam z młotem, Skolimowska trafiała głównie w boczną siatkę. A nawet jeśli jej młot wyrywał się na wolność, daleko nie latał. Niby nie ma za co naszej młociarki wygwizdywać, ale jest to kolejna cegiełka w murze pt. ''kiepska forma kobiecego sportu w Polsce''.

Sędziowie walki Krystiana Brzozowskiego - jeden z nas miał dziś problemy ze snem (to jakby na pustyni mieć problemy z piciem) i obudził się około czwartej, trafiając akurat na walkę naszego zapaśnika Krystiana Brzozowskiego z Arsenem Gitinowem z Kirgistanu. Gdyby w Pekinie też była wtedy czwarta rano, decyzję sędziów z końcówki drugiej rundy bylibyśmy w stanie zrozumieć. Była jednak dziesiąta, arbitrzy powinni być wyspani, a jednak podjęli dziwną decyzję, którą pozbawili zwycięstwa naszego reprezentanta. Brzozowski przerzucił przeciwnika i w zgodnej opinii naszej i komentatorów (wśród nich zawodowy sędzia) zdobył dwa punkty, ewentualnie jeden, który i tak dawałby mu wygraną rundę. Polak, faktycznie, dostał jeden punkcik, ale zawodnik z Kirgistanu dwa. W trzeciej rundzie co prawda Brzozowski przegrał na własne życzenie, jednak i tak mamy żal do sędziów. I nie lubimy terminu ''zapinanie klamry''.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.