Z cyklu "Nieznani, a szkoda": Olimpijczycy i jeden tajemniczy działacz z Brunei

Pekińskie igrzyska atakują nas z każdej strony, aż klimat co czteroletnich zmagań najlepszych sportowców przesączył się nawet do cyklu ''Nieznanych''. W dzisiejszym pierwszy ''olimpijczyk'' z Brunei oraz sportowcy z tego państewka, którzy zdecydowanie są nieznani, bo bilety na olimpiadę kradli im działacze.

Pierwszy udział w Igrzyskach Olimpijskich Brunei (5770 km kw., 381 371 mieszkańców, miliardy baryłek ropy) zaliczyło w roku 1988 w Seulu. Przy czym ''udział'' to trochę dużo powiedziane (mniej więcej tak samo jak ''polska piłka rządzi'' po tym, jak z europejskich pucharów wyeliminowaliśmy FK Homel, Chazar Lenkoran i Beitar Jerozolima). Otóż do stolicy Korei Południowej sułtanat wysłał tylko jedną osobę, którą nie był pływak, zapaśnik czy nawet chociażby mistrz świata w poszukiwaniu ropy na czas, ale pływacki działacz.

Stał się on idealną personifikacją idei barona de Coubertin - w jego interpretacji wychodziło na to, że w igrzyskach liczy się sam udział, niekoniecznie nawet start. Tajemniczy działacz i stuprocentowy nieznany (jego personaliów nie udało nam się ustalić) wystąpił w ceremonii otwarcia i wraz z przydziałową panną od niesienia tabliczki stanowił całość brunejskiego udziału w defiladzie. A wyglądało to mniej więcej tak:

Z pewnością po powrocie od ojczyzny opowiedział swym rodakom jak było. Czy karierę kontynuował wpadając na gościnne występy na inne otwarcia , nie mamy pojęcia. Jeśli macie pomysł, jakie są dane tego tajemniczego człowieka, występującego w roli ekipy, wsparcia związkowego i chorążego jednocześnie, dajcie znać. W każdym razie chcielibyśmy zobaczyć jego dziennik z podróży:

W każdym razie w 1992 do Barcelony nie pojechał, bo zabrakło tam kogokolwiek z brunejskiej ekipy. Lepiej było w Atlancie, gdzie sułtanat po raz pierwszy wysłał sportowców specjalizujących się w czymś więcej niż chodzeniu w garniaku dookoła stadionu. A ściślej rzecz biorąc jednego sportowca, ale za to jakiego. W strzelaniu do rzutek reprezentował go zawodnik błękitnej krwi - książę Abdul Hakeem, który zajął 49 miejsce na 54 zawodników.

Podejrzewamy, że tych pięciu za sobą po prostu zastrzelił. W Sydney ekipa Brunei składała się z kolei ze sprintera Hasseriego Asli, który w pierwszej rundzie kwalifikacji przebiegł 100 metrów w 11,1 sekundy (wynik o dwie dziesiąte sekundy gorszy niż rekord Polski kobiet) i szybko mógł się pakować. Tak samo jak cztery lata później inny biegacz sułtanatu, Jimmy Anak Ahar, startujący na 1500 metrów. W Atenach obok Ahara stawiło się jednak aż dwóch działaczy - prezydent Związku Olimpijskiego Brunei, książę Hadżi Sufri Bolkiah i sekretarz generalny Dato Paduka Hadżi Talib Bin Hadżi Berudin. Pod względem liczebności i długości nazwisk olimpijscy oficjele naftowego państewka pobili zatem po raz kolejny zdecydowanie sportowców.

Brunei postanowiło swój zerowy dorobek medalowy budować w Pekinie. Do Chin pojechali pływaczka Maria Grace Koh i kulomiot Mohammed Yazida Yatimi Yusof. Nie było im jednak dane powtórzyć sukcesu rodaka z 1988 i zobaczyć otwarcie igrzysk z bliska. A to za sprawą działaczy, którzy najwyraźniej im zazdrościli i zapomnieli o takiej drobnostce jak zgłoszenie zawodników. Jedynym Brunejczykiem na imprezie za 300 baniek był więc władca kraju - sułtan Hassanal Bolkiah.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.