Fanfary i fujary - dzień 2.

To był dzień, w którym nasi siatkarze i piłkarze ręczni pokazywali, że coś tak im jednak z wicemistrzoświatowości zostało, a Chińczycy pokazywali Koreankom tańczące maskotki w finale finałów kobiecego łucznictwa.

Fanfary

Siatkarze - O ich formę obawy były ogromne. Niepotrzebnie. Z przeciwnikiem może nie wielkim, ale na pewno nieprzyjemnym Polacy poradzili sobie bez większych kłopotów. W pierwszym i trzecim secie w pewnym momencie przyspieszali i odjeżdżali na kilka punktów, po czym dobijali przeciwnika. W drugim wykazali się odpornością psychiczną i drmatyczną końcówkę rozstrzygnęli na swoją korzyść. Krzepiąco.

Piłkarze ręczni - Jedną z rzeczy, których należy wymagać od wicemistrzów świata jest wysokie wygrywanie meczów z dużo słabszymi przeciwnikami. I zawodnicy Bogdana Wenty właśnie tak zrobili. Ich prowadzenie nie było zagrożone nawet przez sekundę, choć zawodnicy w drugiej połowie zdecydowanie przestawili się na tryb sparingowy, a trener zaczął eksperymentować ze składem. Wynik może nie jest miarodajny, ale ogromna pewność siebie drużyny na pewno zasługuje na fanfary.

Amerykańscy pływacy - O Phelpsie i jego rekordzie świata pisać nie będziemy, bo to w sumie dopiero pierwszy krok, na drodze do pełni szczęścia. Natomiast musimy powiedzieć, że amerykiańska sztafeta 4x100 m pokazała, że banał o tym, jak bardzo podniósł się poziom pływania może wcale nie być taki banalny. Mówcie co chcecie, ale pobić rekord świata w eliminacjach i w rezerwowym składzie musi wzbudzać szacunek. Aż strach pomyśleć co będzie w finale.

Ronaldinho - Że przeciwnicy słabi, a jedna bramka z karnego? Nie ma znaczenia. Po pierwsze - dawno w turnieju piłkarskim na igrzyskach nie było takiej gwiazdy (tak, wiemy, teraz są być może nawet większe). Po drugie - ta gwiazda przyjechała na igrzyska, żeby się odbudować i znów czarować, jak w czasach, kiedy świeciła blaskiem najlepszego piłkarza świata. Już tylko z tego powodu należą się fanfary. Na zachętę.

Fujary

Chińskie kombinacje - Zachowanie organizatorów podczas finału drużynowego turnieju łuczniczek niby było subtelne. W końcu wszyscy obawialiśmy się raczej chamskiego drukowania na korzyść gospodarzy, a nie szczucia rywali tańczącymi maskotkami . Ale i tak wzbudza niesmak. Najsmutniejsze jest to, że zdobyty w ten sposób medal byłby zapewne uznany za w pełni wartościowy i wzbudzał taką samą radość, jak wygrany uczciwie. Fakt, że mimo takich machinacji Chinki przegrały zasługuje tylko i wyłącznie na określenie fujar.

Polskie tłumaczenia łucznicze - Skoro już jesteśmy przy łucznictwie, to wspomnimy i o polskich osiągnieciach w ten materii. O porażkę Polek w ćwierćfinale nie mamy grama pretensji - słowo. Jak mawia ledendarny redaktor K., to jest sport. Natomiast tłumaczenie , że rywalki ''dopadły nas dychami'' jest przygnębiające. No, normalnie, za dobrze rywalki strzelały taka ich mać. Nie spodziewałyśmy się, że na igrzyskach olimpijskich dadzą z siebie wszystko.

Deszcz - Jeszcze nie do końca zapomnieliśmy o wyczynach na Euro, a tymczasem nasz ulubieniec zawitał na igrzyskach i oczywiście od razu zaczął rozrabiać. Przez jego zachowanie przerwano turniej tenisa, wioślarstwo i łucznictwo, które ostatecznie udało się dokończyć. O ile na Euro na jego wybryki patrzyliśmy z pewnym pobłażaniem, bo uważaliśmy, że boiskowy mistrz musi mieć w sobie coś z bandyty, o tyle zachowania na igrzyskach nie możemy nie potępić. Żeby tak demolować cudze zawody kiedy samemu się jest sportowcem. Co tu dużo gadać, nieelegancko.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.