Albert Leblanc mieszka w Marii na półwyspie Gaspe, w prowincji Quebec. Do Montrealu ma nieco ponad 800 kilometrów, które od 44 lat pokonuje rowerem, później wsiada do samolotu i leci tam, gdzie płonie znicz. Wszystko zaczęło się od Olimpiady w Tokio w 1964 roku. 40-letni wówczas Kanadyjczyk poleciał do Europy w odwiedziny do siostry. Uznał, że skoro już jest poza domem, to zobaczy sobie jeszcze jakiś inny fragment świata. Postanowił zwiedzić stolicę Japonii. Ku jego zdziwieniu, w Tokio odbywała się jakaś międzynarodowa impreza sportowa, o której nie miał zielonego pojęcia. Ktoś podarował mu bilet na ceremonię otwarcia. Tak mu się spodobało, że nie opuścił już żadnej tego typu uroczystości. Był na otwarciu Igrzysk w Meksyku, Monachium, Montrealu, Moskwie, Los Angeles, Seoulu, Barcelonie, Atlancie, Sydney i w Atenach.
Leblanc podróżuje, bo jak twierdzi, lubi poznawać ludzi obcych kultur i reprezentować Kanadę i Quebec. Ludzie często powtarzają mu, że jest wspaniałym przykładem dla młodych, jest przykładem człowieka, który nie musi zażywać narkotyków, pić, by czuć się zadowolonym z życia, beztroskim.
Przykład Alberta Leblanca świadczy również o tym, że nigdy nie jest za późno na sportową zajawkę - słowa te kierujemy do wszystkich 40-latków, którym czas Igrzysk kojarzy się z ubogą ofertą serialową w TVP.