Fanfary i fujary - dzień 5.

No to mamy pierwszego ćwierćfinalistę i mamy pierwszych wyeliminowanych. Mamy też pierwszych władców mórz i pierwsze ofiary przestworzy.

Fanfary

Portugalczycy - Dwa mecze, pięć bramek, sześć punktów i święty spokój. Pokazali, jak mocną mają kadrę - w obu meczach rezerwowi strzelali bramki. Scolari pokazał, że z nawet ze słabych w tym sezonie gwiazd, jak Deco, potrafi zrobić gwiazdy-gwiazdy. A do tego, cytując klasyka, skumajcie te kocie ruchy.

Turcy - Po tym meczu przydomek reprezentacji Turcji powinien oficjalnie zostać zmieniony na Posejdonowie. Fanfary odtrąbiamy jednak nie za umiejętność pływania, bo ta, choć w wielu sytuacjach przydatna, do piłkarskiego elementarza nie należy. Ale strzelenie w takich warunkach zwycięskiej bramki w 92. minucie to już nie w kij dmuchał.

Fujary

Szwajcarzy - Postanowili udowodnić wszystkim, że można wybudować zamek na bagnach. Ale zamek utonął w bagnie. Ściany teoretycznie powinny pomagać gopodarzom, podobnie jak przydomowe basny. Za brak kontroli nad własnym obejściem należy się miano fujary. Za nietrafienie w kluczowym momencie z pięciu metrów do pustej bramki również.

Czesi - Wyszli na mecz bez Kollera, więc nie mogli stosować schematu "na Kollera" - to plus. Dzięki temu przez długi czas grali z Portugalczykami jak równy z równym. Ponieważ jednak przyciśnięci do muru wprowadzili go i znów zaczęli kopać piłkę na wysokości samolotów odrzutowych lecących nisko - sami się rozbroili.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.