Mechanizm jest bardzo prosty. Bateria umieszczona pod podeszwą generuje ciepło i nagrzewa ostrze łyżwy. Ciepła łyżwa oczywiście rozpuszcza lód, mokry lód zmniejsza siłę tarcia, a mniejsza siła tarcia przekłada się na prędkość jazdy łyżwiarza. Na obrazku wygląda to tak:
Trzy lata temu Tory Weber podarował prototyp swojego wynalazku Wayne'owi Gretzkiemu. Emerytowany gwiazdor NHL był zachwycony osiągami sprzętu i stał się gorącym orędownikiem spopularyzowania gorących ostrzy. Wynalazca również wierzy w świetlaną przyszłość elektrycznych łyżew: "Większa prędkość osiągana przez hokeistów w znacznym stopniu podniesie poziom rozgrywek, uatrakcyjni je dla widzów".
Sceptycy zastanawiają się, jak gorące łyżwy wpłyną na jakość lodu. Dwunastu facetów nagrzewających lód w jednym czasie, może doprowadzić do powodzi, a w najlepszym razie lód szybciej będzie tracił swoją pierwotną gładkość. Poza tym, czy hokej nie jest wystarczająco dynamiczną grą? Wayne Gretzky strzelił kiedyś 50 bramek w 39 meczach, czy to nie wystarczająco dużo?
Gorące łyżwy, to nie pierwszy tego typu patent w historii. Podczas Igrzysk Olimpijskich w Grenoble, w 1968 roku, trzy saneczkarki z NRD zostały zdyskwalifikowane za niedozwolone nagrzewane płóz zwiększające prędkość sań . Czy dzisiaj projekt 43-letniego Kanadyjczyka z Calgary może liczyć na legislacyjną przychylność? Jaki będzie następny krok? Gorący kij? Gorący krążek?
Nie będziemy odpowiadać na te pytania, wyobraźnia niekiedy nas przeraża. Tory'emu Weberowi życzymy dobrych wyników sprzedaży, ale niech jego asortyment znajdzie się, przynajmniej na razie, na półce z zabawkami.