Prawdziwych fanów poznaje się w biedzie (w bogactwie też)

Nie spełnia się sen o potędze Romana Abramowicza. Chelsea wciąż jest tylko potencjalnym dominatorem klubowych rozgrywek. Minęły 4 lata od rozpoczęcia inwazji londyńskiego klubu na Europę, ale za rosyjskie ruble można kupić piłkarzy, kibiców już znacznie trudniej. A z taką trudnością Chelsea będzie musiała sobie teraz poradzić. Na inauguracji Champions League, na stadionie Chelsea było 17 tysięcy wolnych miejsc.

Trudno powiedzieć, co prawdziwego fana Chelsea wczoraj bardziej zasmuciło: remis 1:1 z Rosenborgiem Trondheim - murowanym kandydatem do czwartego miejsca w grupie, czy wolna przestrzeń na trybunach.

Z naszej perspektywy wolne miejsca na stadionie są oczywiście mniejszym złem, niż kiepski wynik drużyny. W Polsce puste trybuny nie są w ogóle powodem do niepokoju. Pełne trybuny natomiast bywają powodem do paniki. Ale przyjmując perspektywę Londyńczyków, problem frekwencji jest zaskakujący i zatrważający. W ostatnich latach na Stamford Bridge przychodziło średnio 39 tysięcy widzów. Wczoraj było ich 24 tysiące. Inauguracja Ligi Mistrzów nie robi na Londyńczykach wrażenia? Znowu musimy zapomnieć o polskiej perspektywie i przyjąć do wiadomości, że owszem, grupowe rozgrywki Ligi Mistrzów mogą być dla fana piłki nożnej szarą codziennością, przynajmniej dla fana drużyny, która w ciągu kilku lat wydała kilkaset milionów dolarów na transfery. Dzisiaj wieczorem Arsenal będzie gościł Sevillę w Londynie. Ciekawe, który klub rozpieścił bardziej swoich kibiców. Z uwagą będziemy się przyglądali frekwencji na Emirates Stadium.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.