Znaczy, no wiecie, my rozumiemy, jedni wypalają pół paczki papierosów, inni wcinają kubełek lodów czekoladowych z posypką, jeszcze inni biegną 10 kilometrów w deszczu i śniegu, a najlepiej w deszczu ze śniegiem, albo odpalają Play Station i pokazują temu całemu Atletico, gdzie jego miejsce. Można też na przykład kląć, kopać kosz na śmieci w szatni, iść do moskiewskiego klubu ze striptizem (nie polecamy), albo szydełkować, tudzież tworzyć smukłe łabędzie z papieru przy pomocy szlachetnej sztuki origami.
Można też pójść na karaoke i wyśpiewać cały ten żal, całą gorycz i frustrację, zamknąć oczy i dać się porwać muzyce i śpiewać, śpiewać, jakby jutra nie było... Obowiązkowo, w brokatowym minicylindrze na głowie.
I taką właśnie strategię przyjął Cristiano Ronaldo, który w zaledwie kilka godzin po dotkliwej porażce w derbach Madrytu znalazł się w restauracji In Zalacain gdzie topił smutki, nie wiemy czy w alkoholu, ale na pewno w kojącej fali dźwięków przeboju Si Tu No Te Enamoras , który wykonał razem z producentem utworu, Kevinem Rodanem. Czy czujecie ten smutek, ten żal i melancholię, tę desperację i ból? Bo my czujemy, 10/10.
Oczywiście wykon i występ Ronaldo rozjuszył fanów Realu, jednocześnie lejąc wodę na młyn hejterów - zarówno Realu, jak i Ronaldo. Fani oczekiwali, że pogrążony w szoku, stuporze i niemej grozie Ronaldo skamienieje niczym tebańska Niobe, przynajmniej na dwie następne kolejki, a hejterzy, no cóż, hejterzy nie mogli dostać lepszej pożywki dla swego hejtu.
Dlatego agent piłkarza, Jorge Mendes, postanowił zabrać głos w aferze karaokowej i usprawiedliwić swojego podopiecznego.
- Spędziliśmy godziny, długie godziny próbując go pocieszyć. Był załamany i wściekły. Ale to miało być jego przyjęcie urodzinowe, zaplanowane ponad miesiąc wcześniej i nie chciał go odwoływać z szacunku do swoich gości.
5 lutego Ronaldo skończył 30 lat, no cóż, potwierdziło się jedynie, że to fatalny wiek, najgorszy możliwy przełom i generalnie kicha. Więc śpiewaj sobie Cristiano, śpiewaj, w końcu...