10 ciekawostek o Pucharze Stanleya na początek finałów NHL

W pierwszym meczu finałów NHL między Boston Bruins a Chicago Blackhawks ekipa Wietrznego Miasta wygrała 4:3 po trzech dogrywkach i objęła prowadzenie w serii. Początek walki o najcenniejsze hokejowe trofeum to dobra okazja, by przedstawić garść ciekawostek z bogatej historii zmagań o Puchar Stanleya.

Zdobycie Pucharu Stanleya to wielkie osiągnięcie - dosłownie i w przenośni, gdyż trofeum to staje się coraz większe dzięki dokładaniu kolejnych segmentów z wygrawerowanymi nazwiskami mistrzów. Dzięki temu osiągnął imponujące rozmiary - waży przeszło 15 kilogramów i ma prawie półtora metra wysokości. Gdyby trochę podrósł, to pewnie wszedłby w fazę buntu i zaczął słuchać grunge'u albo mazać na murach ''punkz not dead''. Aby tego uniknąć po zapełnieniu kolejnego segmentu z nazwiskami, najstarsza część cokołu jest odczepiana i odstawiana do Hokejowej Galerii Sław, a w jej miejsce pojawia się nowa, piękna czysta i nieskażona grawerskimi pomyłkami, od których aż roi się na pucharze .

Jeśli chciałoby się opisać Puchar Stanleya jednym słowem, to pewnie brzmiałoby ono '' ''duży''. Gdyby chciało się go opisać dwoma słowami, to do ''duży'' doszłoby ''stary'', ponieważ jego historia sięga aż 1892 roku. Wówczas gubernator Kanady Frederick Stanley przywiózł z Londynu srebrny puchar, który począwszy od kolejnego roku wręczano najlepsze amatorskiej drużynie hokejowej w Kanadzie. Od 1914 walczyli o niego mistrzowie dwóch zawodowych lig - PCHA i NHA (od 1917 NHL) a w 1922 do zabawy włączała się też najlepsza drużyna WCHL. PCHA trafiła do nieba dla lig w 1924, a rok później jej śladem poszła WCHL, dzięki czemu NHL została sama z trofeum i od 1926 roku mogła polerować je mrucząc ''my precious''

Od 1893 roku świat dotykały wojny, choroby, tornada, Justin Bieber i inne kataklizmy, ale zdołały one tylko dwa razy nie dopuścić do wręczenia Pucharu Stanleya. W 1919 grany do trzech zwycięstw finał między Seattle Metropolitans i Montreal Canadiens odwołano przy stanie 2:2 z powodu pandemii grypy-hiszpanki, która dopadła także zawodników. Drugi raz nikt nie wzniósł pucharu w 2005 roku, kiedy NHL opętała chyba jeszcze gorsza zaraza - chciwość. Liga i zawodnicy nie zdołali wówczas dość do porozumienia w sprawie podziału zysków, co doprowadziło do lockoutu, a następnie odwołania całego sezonu.

Może małe jest piękne, ale duży ma lepiej - Puchar Stanleya coś o tym, wie gdyż kiedy był jeszcze małym, początkującym trofeum zdarzały mu się bardzo osobliwe przypadki. W 1905 roku zdobyli je Ottawa Silver Seven, którzy wzięli puchar do miasta, by oblewać sukces. Jak wiemy alkohol sprawia, że ludzie wpadają na genialne pomysły. Hokeiści uznali na przykład, że muszą się przekonać czy dadzą radę kopnąć nagrodę tak, aby przeleciała na drugi brzeg płynącego przez Ottawę Kanału Rideau. Nie dali. Następnego dnia ktoś znalazł Puchar Stanleya leżący na zamarzniętej tafli kanału. Gdyby nie lód, to dziś pewnie trofeum robiłoby to, co Luca Brasi  w ''Ojcu Chrzestnym'' - spało z rybami. Niewiele lepsi okazali się rok później Montreal Wanderers, którzy wzięli puchar do fotografa, by zrobić sobie sesję zdjęciową, ale wychodząc zapomnieli nagrody. Kiedy ktoś w końcu zorientował się w sytuacji i wrócił po puchar, okazało się, że wcześniej znalazła go matka fotopstryka, która zrobiła z Pucharu Stanleya wazon dla pelargonii. Podobno wyglądał pięknie.

Nie trzeba być wielkim fanem śmigania za krążkiem, żeby wiedzieć, że najczęściej finały NHL wygrywali Montreal Canadiens, którzy wznosili Puchar Stanleya aż 24 razy. Znacznie mniej osób wie, kto finały te najczęściej przegrywał. Ten smutny rekord należy do Detroit Red Wings, którzy polegli w 13 ze swoich 24 batalii o hokejowego Świętego Graala. Wynik ten mogą wyrównać Bruins mający na razie 12 przegranych finałów (i 6 wygranych), ale na pewno zrobią wszystko, by tego uniknąć.

Wszyscy hokeiści marzą o zdobyciu Pucharu Stanleya, ale są i tacy, którzy wznosili go tak często, że mogli sobie nadwyrężyć stawy. Rekordzistą wśród zawodników jest Henri Richard, który między 1956 a 1973 wspólnie z Canadiens zdobył aż 11 mistrzostw. O cztery tytuły lepszy był pełniący wówczas obowiązki generalnego managera drużyny z Montrealu Sam Pollock, ale prawdziwym pucharostanleyowym turbodymomenem jest Jean Beliveau. Legenda Habs rozegrała w NHL 20 sezonów, z czego połowę skończyła z mistrzowskim sygnetem. Po odwieszeniu łyżew w miejscu z napisem ''tutaj odwiesić łyżwy'' Wielki Bill wskoczył do sztabu szkoleniowego Canadiens, dzięki czemu jego nazwisko pojawiło się na Pucharze kolejnych siedem razy.

Dla odmiany Jaromir Jagr pewnie już zapomniał jak to jest wznosić Puchar Stanleya. Czech i płetwa , która wyewoluowała na jego głowie pojawili się w NHL w sezonie 1990/91 i od razu pomogli Pittsburgh Penguins zdobyć mistrzostwo oraz obronić je rok później. Teraz Jagr ma już 41 lat i gra dla Bruins. Jeśli ekipa z Bostonu zwycięży, to pięciokrotny król strzelców NHL zdobędzie puchar po 21 latach przerwy i dostanie niesamowitą szansę skończenia swojej wspaniałej kariery równie pięknie, jak ją zaczął. Ciekawe tylko czy z niej skorzysta.

Finały NHL pełne są niesamowitych wyczynów, ale trudno znaleźć bardziej heroiczny niż to, czego w 1942 roku dokonali Toronto Maple Leafs. Kanadyjczycy przegrali pierwsze trzy mecze z Detroit Red Wings i każde kolejne potknięcie oznaczało dla nich koniec marzeń o tytule. Najwyraźniej potrafili jednak stąpać bardzo twardo, a jeszcze twardziej rozstawiać rywali po bandach, dzięki czemu zwyciężyli w pozostałych czterech spotkaniach i wznieśli puchar. To jedyny przypadek powrotu ze stanu 0:3 w finałach i zaledwie jeden z trzech w całej historii playoffs NHL.

Zaoceaniczni statystycy skrzętnie odnotowują wszystko, co dzieje się na lodzie, dzięki temu wiemy, że najwięcej punktów w historii finałów zdobył Jean Beliveau (62), najczęściej do bramki rywali trafiał Maurice Richard zwany Rakietą (34), a najlepiej asystował Wayne Gretzky (35). Najwięcej kar dostał zaś Gordie Howe. Słynny Mr. Hockey zebrał ich aż 94 minuty, co znaczy, że łącznie przesiedział na ławce kar ponad półtora meczu.

Każdy zawodnik zwycięskiej drużyny dostaje Puchar Stanleya na jeden dzień. Hokeiści to ludzie, którzy często obrywają po głowie, więc nic dziwnego, że mają wyjątkowo dziwne pomysły jak wykorzystać trofeum. Jednym z oryginalniejszych wykazał się w 1996 roku Sylvain Lefebvre z Colorado Avalanche, który zrobił z niego chrzcielnicę dla swojej córeczki. To prawdopodobnie jedyna chrzcielnica, która odwiedzała klub ze striptizem (w 1987 puchar wziął tam Mark Messier). Prócz tego trofeum bywało też kieliszkiem, pisuarem, nocnikiem i naczyniem z którego karmiono konia i psa.

Andrzej Bazylczuk

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

W pierwszym meczu finałów NHL między Boston Bruins a Chicago Blackhawks ekipa z wygrała i objęła prowadzenie w serii. Początek walki o najcenniejsze hokejowe trofeum to dobra okazja by przedstawić garść ciekawostek z bogatej historii zmagań Puchar Stanleya.

Zdobycie Pucharu Stanleya to wielkie osiągnięcie - dosłownie i w przenośni, gdyż trofeum to staje się coraz większe dzięki dokładaniu kolejnych segmentów z wygrawerowanymi nazwiskami mistrzów. Dzięki temu osiągnął imponujące rozmiary - waży przeszło 15 kilogramów i ma prawie półtora metra wysokości. Gdyby trochę podrósł, to pewnie wszedłby w fazę buntu i zaczął słuchać grunge'u albo mazać na murach ''punkz not dead''. Aby tego uniknąć po zapełnieniu kolejnego segmentu z nazwiskami mistrzów, najstarsza część cokołu jest odczepiana i odstawiana do Hokejowej Galerii Sław, a w jej miejsce pojawia się nowa, piękna czysta i nieskażona grawerskimi pomyłkami http://www.zczuba.pl/zczuba/1,90957,6646047,Puchar_Stanleya_literowkami_stoi.html , od których aż roi się na pucharze.

Jeśli chciałoby się opisać Puchar Stanleya jednym słowem, to pewnie brzmiałoby ono '' ''duży''. Gdyby chciało się go opisać dwoma słowami, to pewnie do ''duży'' doszłoby ''stary'', ponieważ jego historia sięga aż 1892 roku. Wówczas gubernator Kanady Frederick Stanley przywiózł z Londynu srebrny puchar, który począwszy od kolejnego roku wręczano najlepsze amatorskiej drużynie hokejowej w Kanadzie. Od 1914 o puchar walczyli mistrzowie dwóch zawodowych lig - PCHA i NHA (od 1917 NHL) a w 1922 do zabawy włączała się też najlepsza drużyna WCHL. PCHA trafiła do nieba dla lig w 1924, a rok później jej śladem poszła WCHL, dzięki czemu NHL została sama z trofeum i od 1926 roku mogła polerować je mrucząc ''my precious''

Od 1893 roku świat dotykały wojny, choroby, tornada, Justin Bieber i inne kataklizmy, ale zdołały one tylko dwa razy nie dopuścić do wręczenia Pucharu Stanleya. W 1919 grany do trzech zwycięstw finał między Seattle Metropolitans i Montreal Canadiens odwołano przy stanie 2:2 z powodu pandemii grypy-hiszpanki, która dopadła także zawodników. Drugi nikt nie wzniósł pucharu w 2005 roku, kiedy NHL opętała chyba jeszcze gorsza zaraza - chciwość. Liga i zawodnicy nie zdołali wówczas dość do porozumienia w sprawie podziału zysków, co doprowadziło do lockoutu, a następnie odwołania całego sezonu.

Może małe jest piękne, ale duży ma lepiej - Puchar Stanleya coś o tym, wie gdyż kiedy był jeszcze małym, początkującym trofeum zdarzały mu się bardzo osobliwe przypadki. W 1905 zdobyli je Ottawa Silver Seven, którzy wzięli puchar do miasta, by oblewać sukces. Oblewanie ma to do siebie, że sprawia, że ludzie wpadają na genialne pomysły. Hokeiści uznali na przykład, że muszą się przekonać czy dadzą radę kopnąć nagrodę tak, aby przeleciała na drugi brzeg płynącego przez Ottawę Kanału Rideau. Nie dali. Następnego dnia ktoś znalazł Puchar Stanleya leżący na zamarzniętej tafli kanału. Gdyby nie lód, to dziś pewnie trofeum robiłoby to, co Luca Brasi w ''Ojcu Chrzestnym'' - spało z rybami. Niewiele lepsi okazali się rok później Montreal Wanderers, którzy wzięli puchar do fotografa, by zrobić sobie sesję zdjęciową, ale wychodząc zapomnieli nagrody. Kiedy ktoś w końcu zorientował się w sytuacji i wrócił po nią, okazało się, że wcześniej znalazła ją matka fotopstryka, która zrobiła z Pucharu Stanleya wazon dla pelargonii. Podobno wyglądał pięknie.

Nie trzeba być wielkim fanem śmigania za krążkiem, żeby wiedzieć, że najczęściej finały NHL wygrywali Montreal Canadiens, którzy wznosili Puchar Stanleya aż 24 razy. Znacznie mniej osób wie, kto finały te najczęściej przegrywał. Ten smutny rekord należy do Detroit Red Wings, którzy polegli w 13 ze swoich 24 batalii o hokejowego Świętego Graala. Wynik ten mogą wyrównać Bruins mający na razie 12 przegranych finałów (i 6 wygranych), ale na pewno zrobią wszystko, by tego uniknąć.

Wszyscy hokeiści marzą o zdobyciu Pucharu Stanleya, ale są i tacy, którzy wznosili go tak często, że mogli sobie nadwyrężyć stawy. Rekordzistą wśród zawodników jest Henri Richard, który między 1956 a 1973 wspólnie z Canadiens zdobył aż 11 mistrzostw. Jeszcze lepszy był pełniący wówczas obowiązki generalnego managera drużyny Montrealu Sam Pollock, ale prawdziwym pucharostanleyowym turbodymomenem jest Jean Beliveau. Legenda Habs rozegrała w NHL 20 sezonów z czego połowę skończyła z mistrzowskim sygnetem. Po odwieszeniu łyżew w miejscu z napisem ''tutaj odwiesić łyżwy'' Wielki Bill wskoczył do sztabu szkoleniowego Canadiens, dzięki czemu jego nazwisko pojawiło się na Pucharze kolejnych siedem razy.

Dla odmiany Jaromir Jagr pewnie już zapomniał jak to jest wznosić Puchar Stanleya. Czech i płetwa, która wyewoluowała na jego głowie pojawili się w NHL w sezonie 1990/91 i pomogli Pittsburgh Penguins zdobyć mistrzostwo oraz obronić je rok później. Teraz Jagr ma już 41 lat i gra dla Bruins i jeśli ekipa z Bostonu zwycięży, to pięciokrotny król strzelców NHL dostanie niesamowitą szansę skończenia swojej wspaniałej kariery równie pięknie, jak ją zaczął. Ciekawe tylko czy z niej skorzysta.

Finały NHL pełne są niesamowitych wyczynów, ale trudno znaleźć bardziej heroiczny niż to, czego w 1942 roku dokonali Toronto Maple Leafs. Kanadyjczycy przegrali pierwsze trzy mecze z Detroit Red Wings i każde kolejne potknięcie oznaczało dla nich koniec marzeń o tytule. Najwyraźniej potrafili jednak stąpać bardzo twardo, a jeszcze twardziej rozstawiać rywali po bandach, dzięki czemu zwyciężyli w pozostałych czterech spotkaniach i wznieśli puchar. To jedyny przypadek powrotu ze stanu 3:0 w finałach i zaledwie jeden z trzech w całej historii playoffs NHL.

Każdy zawodnik zwycięskiej drużyny dostaje Puchar Stanleya na jeden dzień. Hokeiści to ludzie, którzy często dostają po głowie, więc nic dziwnego, że mają wyjątkowo dziwne pomysły jak wykorzystać trofeum. Jednym z oryginalniejszych wykazał się w 1996 roku Sylvain Lefebvre z Colorado Avalanche, który wykorzystał je jako chrzcielnicę dla swojej córeczki. To prawdopodobnie jedyna chrzcielnica, która odwiedzała klub ze striptizem (w 1987 puchar wziął tam Mark Messier). Prócz tego trofeum bywało też kieliszkiem, pisuarem, nocnikiem i naczyniem z którego karmiono konia i psa oraz wazonem.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.