- Zjazd rowerowy. Skoro kolarstwo okazało się za trudną dyscypliną dla uprawiających ją i zarabiających na niej zawodników, może warto pomyśleć o dyscyplinie, w której umiejętności techniczne byłyby bardziej istotne, niż jakaś tam wytrzymałość zapewniona przez paliwo rakietowe. Zjazd z górki mógłby być idealnym substytutem, zapewniającym widowisko, zapewniającym dobre tempo i o ile siła bezwładności nie jest na liście środków niedozwolonych, zapewniającym czystą grę o koszulkę lidera.
Tour de Pologne mógłby na przykład składać się ze zjazdu z Jasnej Góry w Częstochowie, zjazdu z Orlinka w Karpaczu, zjazdu z Kopca Wolności w Poznaniu i zjazdu z trzeciego piętra parkingu Carrefoura w Warszawie.
- Wycieczka rowerowa. W tej dyscyplinie nie chodziłoby o dojechanie do mety na pierwszym miejscu, ale o wszechstronne umiejętności typu sprawna naprawa przebitej dętki, wiedza na temat mijanych zabytków czy cerowanie rowerowych sakw. Podczas wycieczek wieloetapowych liczyłoby się również rozkładanie namiotów, robienie kanapek na drogę oraz szeroko pojęta towarzyskość.
Podczas tej konkurencji Tomasz Jaroński i Krzysztof Wyrzykowski mieliby pole do popisu za mikrofonem, choć pewnie chętniej sami wzięliby udział w takich zmaganiach.
- Kolarstwo nowoczesne. Skoro nie da się bez środków dopingujących, niech kolarscy lekomani mają swoją własną konkurencję, która pozwalałaby na faszerowanie się środkami, za których odkrycie dostaje się Nagrodę Nobla z chemii. Organizatorzy wybieraliby coraz bardziej strome podjazdy, aż wreszcie doszliby do stromizny 90-stopni. Producenci rowerów musieliby wzmocnić konstrukcje, bo umięśnieni kolarze łamaliby pedały i kierownice podczas swoich bojów o pieniądze i sławę. Lance Armstrong mógłby wygrać siedem razy Tour de France, a ponadto być specjalistą od spaceru farmera na innym gruncie, przy akompaniamencie piosenek Sheryl Crow.
- Kolarstwo w stylu klasycznym. Jeśli jednak Czesław Lang i jemu podobni nie mogliby się pogodzić ze śmiercią kolarstwa tradycyjnego, można byłoby je reanimować, ale już tylko w formie wielodniowych tourów. Pierwsze dwa tygodnie trwałyby kontrole antydopingowe, podczas których zawodnicy zmienialiby się na pozycji liderów, emocje przeżywalibyśmy towarzysząc zawodnikom na różnych oddziałach szpitalnych. Na początku prowadziliby ci, którym nie udowodniono zażywania hormonów. Później na czoło wysuwaliby się ci czyści od EPO. Mielibyśmy ucieczki, które trwałyby przez kilka etapów, aż kontrola dopingowa dotarłaby również do innych substancji.
Na koniec takiego touru organizowany byłby wyścig na rowerach dla tych czterech zawodników, którzy okazali się czyści, jednak ci wyczerpani wielodniowymi badaniami, nie kończyliby tego ostatniego etapu z wyczerpania....
Spiro