- Brak chaosu. Baliśmy się, że przy okazji Euro 2012 wyjdzie na wierzch najwięcej niedoróbek niż w ostatnich częściach ''Gothika'', bijących rekordy w liczbie bugów na 1% mocy obliczeniowej procesora. Tymczasem odbyło się bez wielkich wpadek, gigazgrzytów, drobną rysą na obrazie całości są incydenty przed meczem Polska-Rosja, ale zasadniczo udało się i zdecydowanie nie mamy powodów do wstydu. Mało tego, rację mają ci, którzy twierdzą, że bez problemu sami poradzilibyśmy sobie z organizacją turnieju.
- Konferencję Grzegorza Laty, która wyglądała dokładnie tak, jak wyobrażalibyśmy sobie konferencję Grzegorza Laty. To znaczy wyobrażaliśmy sobie w najgorszych koszmarach sennych. Czyli ''nie odejdę'', ''źle mnie pan zrozumiał'', ''dlaczego zadaje mi pan takie pytania, przecież jestem tylko skromną wiewiórką'' i tak dalej, i tak dalej...
- Irlandzkich kibiców. I chyba nie ma co pisać z jakiego powodu, skoro wspominaliśmy o tym tyle razy, że nasi czytelnicy mają już nawet nie tyle przekrwione oczy, co zzieleniałe. Irlandczycy zamienili Poznań i na chwilę Gdańsk w Dublin. I kiedy byli w tym pierwszym z miast, faktycznie - co chwila padało. Za to Dublin zmienili na czas Euro w Bydgoszcz, miasto wymarłe.
- Naszych piłkarzy, którym po raz kolejny zabrakło instynktu zabójców. Nie wykończyli Greków, których mieli już podanych na talerzu z sosem tzatziki, w końcówce trochę się chyba zadowolili remisem w meczu z Rosją i nie potrafili wygrać w starciu z Czechami. Za to dali nam wiele emocji (gol Kuby!) i to, że o awans walczyli do samego końca. Było to nowe i zarazem dziwne doświadczenie, do którego nie byliśmy przyzwyczajeni.
- Hiszpanów, którzy z reprezentacji ultraofensywnej przeobrazili się w skład megadefensywny, zmieniając swoją listę priorytetów z ''1. Strzelanie bramek, 2. Nietracenie bramek'' na ''1. Nietracenie bramek, 2. Nietracenie bramek x 1000, 3. Strzelenie czasem samemu choć jednej, żeby to aż tak głupio nie wyglądało''. Doszło już nawet do tego, że podczas półfinału w Doniecku ze względu na swój styl byli wygwizdywani, gdy tylko zaczynali wymieniać między sobą piłki. Grać tak naprawdę zaczęli w finale. I chwała im za to.
- Przebudzenie Włochów i Mario Balotellego. Squadra Azzurra z pewnością do faworytów Euro 2012 nie była zaliczana. Grali z aferą korupcyjną w kraju, ze składem najsłabszym od dekad, jak się jednak okazało - wola walki i ambicja piłkarzy oraz prawdziwe czary, jakie odstawiał Cesare Prandelli wystarczyły do dojścia do finału. Po Balotellim z kolei można się było spodziewać absolutnie wszystkiego, od podpalenia hotelu, przez świetny występ, po kompletne zignoroanie Euro jako niegodnego jego czasu i energii. Tymczasem walnął bramę piękną bramę z Irlandią, zapewnił Włochom finał, a w nim też walczył, choć niestety był na straconej pozycji.
- Niemców, którzy grają coraz ładniej, za to już chyba na amen stracili rdzennie niemiecką zdolność wygrywania wysysaną niegdyś w hełmie z mlekiem matki. Ostatni wygrany finał to Bayern pokonujący Valencie w decydującym meczu Ligi Mistrzów 2000/2001, jako reprezentacja ostatni raz triumfowali 16 lat temu, na Euro 1996. Ostatnio ciągle zatrzymują się na półfinale lub finale. Niby tak blisko, a jednak tak daleko.
- Szał na ulicach podczas meczów biało-czerwonych. Warto było zorganizować to Euro chociażby po to, żeby coś takiego zobaczyć.
- To, że sędziowie bramkowi są jednak nieprzydatni, co udowodnił nam mecz Ukraina - Anglia. Teraz FIFA, UEFA oraz inne tam ETA, IRA i BMW muszą wreszcie spuścić głowy i przyznać pokornie, że tak, analiza wideo jest potrzebna, bo wszystkie wymówki oraz inne wyjścia już zawiodły.
Łukasz Miszewski