Mecz o trzecie miejsce na Euro. Rozgrywać czy nie rozgrywać?

Nikt nie wie, dlaczego wraz z nadejściem Euro 1984 zarzucono rozgrywanie spotkań o brązowy medal. Prawdopodobnie stoi za tym jakiś chytry spisek UEFA, ale dziwi to o tyle, że dodatkowy mecz to dodatkowe pieniądze z transmisji oraz biletów, a działacze piłkarscy za odpowiednią kwotę byliby skłonni zorganizować nawet pojedynki o miejsca 5. - 16. Ale pozostaje zasadniczo jedno podstawowe pytanie: czy te mecze o trzecie miejsce w ogóle mają sens?

Dlaczego NIE

1. Brak zaangażowania to koronny argument przeciw meczom o brąz. Dla zawodników na Euro zawsze liczy się przede wszystkim złoto i kiedy odpadają z walki o nie, turniej w zasadzie się dla nich kończy. Oczywiście można kazać im grać jeszcze o trzecie miejsce, ale nie ma wątpliwości, iż dla wszystkich reprezentacji miałby on mniejsze znaczenie niż półfinały.

2. Jasne, są zespoły, którym zależałoby na brązie, ale to przede wszystkim te kadry, dla których już półfinał był niesamowitym sukcesem, a porażka w nim, choć dotkliwym, to wkalkulowanym złem. Dlatego mając szansę coś wygrać na pewno się zepną. Co innego drużyny, które liczyły na mistrzostwo. Dla takiej Hiszpanii, Holandii czy Niemiec mecz o 3. miejsce to raczej przykry obowiązek, a może nawet kara. Aby jakoś temu zaradzić trenerzy kombinują...

3. I wystawiają rezerwowych, żeby dać im szansę pokazania się na turnieju. To może uratować widowisko, ale niestety mocno osłabia jego prestiż. Niemcy brąz w 2010 roku zdobyli wybiegając jedenastką, w której zmienili aż pięciu graczy w porównaniu z półfinałem. Identyczna sytuacja miała miejsce cztery lata wcześniej. To o tyle znamienne, że Niemcy grali wówczas u siebie, więc na zwycięstwie powinno im szczególnie zależeć, a mimo to zaryzykowali, co pokazuje, że drużyny patrzą na brąz z przymrużeniem oka. Przez to oglądając nawet najwspanialszy pojedynek Portugalia-Niemcy, wiedziałbym, że to Portugalia-Niemcy B, czyli tylko wersja shareware, mocno okrojona w porównaniu z pełną. Nie mówiąc już o tym, że porażka w spotkaniu z zespołem złożonym w połowie ze zmienników musi być szczególnie bolesna dla tego, komu na medalu zależy.

4. Wspomniałem już o tym wyżej, ale warto poświęcić temu zagadnieniu osobny punkt. Otóż brąz na Euro czy mundialu, to nie brąz igrzysk, który jest tylko trochę mniej cenny od srebra i lata świetlne lepszy od czwartego miejsca. Na wielkich turniejach piłkarskich walka o trzecią pozycję może nie jest meczem zupełnie bez stawiki, ale to trochę jak trafienie trójki w totka - z jednej strony miło coś wygrać, ale z drugiej nie ma się co tym specjalnie chwalić, a jak się nie uda to też mała strata. Pozytywnym efektem tego, jest fakt, że zespoły nie bojące się porażki mogą pozwolić sobie na otwartą, efektowną grę, ale niestety pozostaje świadomość, że robią tak, bo średnio obchodzi je wynik. A jeśli chcemy, żeby po prostu było więcej meczów, to może od razu zaszalejmy wprowadzając spotkania o miejsca 5-8.

5. Mundial czy Euro od sparingów albo towarzyskich turniejów różni to, że każdy mecz w nich jest o coś. Szczególnie w fazie pucharowej, kiedy o dalszym być albo nie być może zdecydować jedno zagranie, co sprawia, że mecze te są emocjonujące, nawet jeśli w rzeczywistości wyglądają jak stara dobra i sprawdzona w działaniu kopanina. Spotkanie o trzecie miejsce grane byłby bez takiego ciśnienia, dzięki czemu z jednej strony mogłoby być efektowne, ale z drugiej pojawia się pytanie czy chcemy na Euro mecze, które mają ciężar gatunkowy pokroju finału Turnieju O Puchar Króla Tajlandii?

Dlaczego TAK

1. Dla niektórych, tak jak dla mojego kolegi powyżej, istotą Euro jest waga każdego zagrania. Dla mnie istota jest większa i jest nią sama piłka nożna. Więc jeśli mam wybierać między meczem a brakiem meczu, zawsze opowiem się za tym drugim. Tak samo jak przy wyborze pomiędzy meczem, a oberwaniem w głowę spadającym z dziesiątego piętra fortepianem.

2. Oczywiście bywa czasem tak, że przegrani półfinaliści marzyli wyłącznie o złocie i nie chce im się biegać za piłką w meczu, który spotkaniem o to złoto nie jest, poza tym myślą już intensywnie o tym, gdzie, jak i z czyją żoną (John Terry) spędzić resztkę wakacji. Ale nie jest to reguła, jako że część reprezentacji ma jednak coś do udowodnienia swoim kibicom. Choćby i to, że porażka w półfinale była jednym tylko potknięciem, a zdobyciem medalu postarają się wynagrodzić zawód sprawiony swoim kibicom. Poza tym nie zawsze jest tak, że w trzeciomiejscowym spotkaniu oglądamy dwóch zawiedzionych faworytów, czasem trafiają się w nim drużyny, które przedturniejowe oczekiwania i tak już spełniły na 150%, a wygraną w ostatnim pojedynku chcą postawić kropkę nad ''i'', przywożąc medal (skoro już zaszły tak daleko), a nie najgorsze dla sportowców czwarte miejsce. Wysoki sądzie, dowód numer 1: Mecz o trzecie miejsce z roku 2002, Turcja - Korea Południowa 3:2.

3. Istnieje ryzyko, że trenerzy, przerażeni wizją płaconych klubom odszkodowań za kontuzję doznaną przez gwiazdę w meczu o-niemalże-nic, ich nie wystawią. Albo że same gwiazdy stwierdzą, że wolałyby zjeść żywego oposa niż biegać przez kolejne 90 minut w turnieju. Co najmniej 90 minut. Co wtedy zostanie biednym szkoleniowcom? Zmiennicy. I to paradoksalnie jest kolejny argument na TAK. Na boisku zobaczymy zatem tych, którzy nieco ambitniej będą biegać, chcąc udowodnić coachowi, kibicom, prasie oraz futbolowym bogom, że trzeba było na nich stawiać od samego początku mistrzostw.

4. Gdyby nie mecze o trzecie miejsce, nie cieszylibyśmy się z brązowego medalu MŚ 1974 i 1982, a zamiast tego mielibyśmy dwa dzielone pół-medale brązowe, z których połączenia powstałby jeden pełnowartościowy brąz. Przez co z pewnością ucierpiałaby nasza duma narodowa, największe sukcesy polskiego futbolu byłyby odrobinę niepełne, a tak to mamy dodatkową satysfakcję po pokonaniu w medalowej walce kolejno Brazylijczyków (1:0) i Francuzów (3:2).

5. Obie drużyny, zmęczone już turniejem, nie walczące o najwyższą stawkę, nie trzymają się już sztywno założeń taktycznych i pozwalają sobie na odrobinę szaleństwa. Poza tym w półfinałach często odpadają zespoły ofensywnie nastawione, jako że - stara sportowa prawda - to defensywą zdobywa się tytuły. Dzięki temu mamy z reguły w spotkaniach o trzecie miejsce fajerwerki, jakich nie powstydziłby się w swojej łazience Mario Balotelli i grad bramek. Jeśli gole są solą futbolu, to spotkania o brąz są daniami przyprawionymi tak, że już bardziej się nie da. Wysoki sądzie, dowód numer dwa: choćby mecz sprzed dwóch lat. Teoretycznie Niemcy powinni być załamani kolejnym przegranym półfinałem, jednak zafundowali nam pięciobramkowe, wygrane przez siebie 3:2 widowisko, z poprzeczką Forlana w samej końcówce.

W 1958 Francuzi pokonali RFN 6:3, a cztery gole dla zwycięzców strzelił Just Fontaine, który już tak naprawdę strzelić nie musiał - do tego pojedynku uzbierał na mistrzostwach dziewięć trafień. W 2006 Niemcy również wbili rywalom trzy gole, przy jednej odpowiedzi Portugalii. W 1998 Chorwaci pokonali po zaciętym boju Holendrów 2:1, a cztery lata wcześniej Szwecja (której ewidentnie się chciało) rozjechała Bułgarię 4:0. Czyli od kiedy świadomie kibicuję nie widziałem meczu o trzecie miejsce, w którym padłyby mniej niż trzy bramki. To zawsze jest ciekawe widowisko, nawet jeśli o mniejszą stawkę niż finał.

Andrzej Bazylczuk i Łukasz Miszewski

Czy na Euro powinien być rozgrywany mecz o trzecie miejsce?