9 głupich myśli po zakończeniu sezonu zasadniczego NHL

82 mecze regular season za nami. To, co w życiu prawdziwego kanadyjskiego mężczyzny liczy się najbardziej, czyli piwo oraz wycinka tamtejszych lasów we flanelowej koszuli jeszcze przed nami. Oraz oczywiście playoffs.

1. Komu potrzebny Król?

W ostatnich sezonach czasem korespondencyjną, a czasem bezpośrednią walkę o to, kto jest najlepszym hokeistą na taflach NHL toczyli Sidney Crosby i Aleksander Owieczkin. W tym tej walki nie było i to nie tylko dlatego, że ''Owi'' zaliczył najgorszy rok rozgrywkowy w swojej karierze. W 78 meczach zapisał na swoim koncie zaledwie 38 bramek i 27 asyst, co może nie byłoby ''zaledwie'' dla Jussiego Jokinena, ale jak na standardy, do których przyzwyczaił nas Rosjanin (w poprzednich sezonach kolejno 106 punktów, 92, 112, 110, 109 i 85), to naprawdę kiepski wynik. Głównie dlatego jednak, że ''Sid the Kid'' po prostu nie grał. Po wstrząśnieniach mózgu pojawił się na taflach dopiero pod koniec listopada, zaliczając po dwie bramki i asysty w meczu z New York Islanders, zagrał osiem spotkań i ponownie do gry wrócił dopiero w połowie marca. Jednak po tym, jak w pięciu ostatnich spotkaniach zapisał na swoim koncie cztery bramki i osiem asyst, kibice Penguins są pewni mistrzostwa.

Z tego prostego powodu, że nawet gdy go nie było, niemal nie dostrzegli jego nieobecności. Genialny sezon rozegrał James Neal (40 goli, 41 asyst), a jeszcze lepszy Jewgienij Małkin (odpowiednio 50 i 59 w 75 meczach). Ten drugi nie tylko zdobył dla Penguins 14 indywidualny tytuł króla strzelców w ostatnich 24 sezonach (wcześniej udawało się to samemu Małkinowi, a także Crosby`emu, sześciokrotnie Mario Lemieux oraz pięciokrotnie Jaromirowi Jagrowi), ale i doskonale dowodził drużyną pod nieobecność jej kapitana. Pens w całym sezonie zdobyli 108 punktów, o zaledwie punkt mniej niż New York Rangers i St. Louis Blues oraz o trzy mniej niż Vancouver Canucks. I teraz pytanie czy powrót Crosby`ego zamieni ich w niepokonaną maszynę do wygrywania, czy tylko namiesza w mechanizmie, który już sam z siebie funkcjonował co najmniej nieźle. Phi, Columbus Blue Jackets chcieliby takie ''nieźle''.

2. Nikt się nie spodziewał hiszpańskich liderów dywizji

To znaczy liderów dywizji ze stanów, w których język hiszpański jest używany równie często co broń palna. Florida Panthers nie zagrali w playoffs przez dziesięć kolejnych sezonów, co jest rekordem NHL. Przed rokiem rozgrywkowym 2011-2012 sprowadzili Scottiego Upshalla, Seana Bergenheima, Marcela Goca, Matta Bradleya, Eda Jovanovskiego, Jose Theodore, Krisa Versteega, Tomasa Kopecky`ego i Briana Campbella, a w trakcie jego trwania także Wojtka Wolskiego z New York Rangers (w ''Panterach'' zaliczył w 22 meczach cztery bramki i pięć asyst). Ta mieszanka sprawiła, że wygrali Southeast Division, co automatycznie dało im trzecie miejsce na Wschodzie. Pomógł też fakt, że dywizja ta była wyjątkowo słaba. Za lokalnych rywali mieli słabych w tym sezonie Washington Capitals (patrz Owieczkin), jeszcze słabszych Tampa Bay Lightning, ogólnie rzecz biorąc słabych Carolina Hurricanes oraz grających pierwszy sezon po powrocie Winnipeg Jets, zbudowanych na bazie beznadziejnych Atlanta Thrashers. W meczach posezonowych Panthers zmierzą się z New Jersey Devils, ze stojącą na bramce mumią Martina Brodeura.

Z kolei dawni Winnipeg Jets, którzy stali się Phoenix Coyotes mieli ostatnio poważne problemy finansowe, z frekwencją (Hokej? W Arizonie? I co jeszcze? Może zawodowa drużyna w budowaniu igloo?) oraz ze strojami. W sensie, że brzydkie. Sezon 2010 był w ich wykonaniu świetny, ale też był pierwszym od sezonu 2001-2002, kiedy awansowali do playoffs. W tym roku, kiedy więcej mówiło się o ich bankructwie/sprzedaży/rozszarpaniu przez hieny i nota bene kojoty niż o ich grze, nagle wygrali Pacific Division. I tu też pomogła im słabsza dyspozycja rywali: Dallas Stars, Los Angeles Kings, Anaheim Ducks i przede wszystkim San Jose Sharks, którzy zajęli zaledwie siódme miejsce na Zachodzie, mając 96 punktów. O punkt mniej niż Coyotes. Zarówno dla Panthers, jak i Coyotes był to pierwsze mistrzostwa dywizji w historii i tylko od nich zależy czy uznają to za sukces będący początkiem czy zwieńczeniem tego sezonu.

3. Skąd się wzięli St. Louis Blues?

Poprzednie dwa razy nie zakwalifikowali się do playoffs. Zmienił im się trener na Kena Hitchococka, który wprawdzie wygrał Puchar Stanleya z Dallas Stars, ale było to 13 lat temu. Nie mają w składzie żadnych gwiazd, może oprócz wciąż młodych, ale wyrastających na wybijających się goaltenderów Briana Elliotta i Jaroslava Halaka. Ich najgłośniejsze nazwiska to Jason Arnott (37 lat) i Jamie Langenbrunner (36). Nikt w drużynie nie przekroczył 54 punktów w sezonie zasadniczym, a dobicie do magicznej 54-ki udało się tylko Davidowi Backesowi (24 gole) i T.J.-owi Oshie (19 goli).

Jak zatem widać, w ofensywie Blues nie oszałamiają, a nawet są od ''oszałamiają'' dość daleko. ''Dość daleko'' z kolei to obecność w składzie kilku snajperów i hokejowych superstarów. Tymczasem Bluesmani zdobyli w sezonie zasadniczym aż 109 punktów, mniej tylko od Canucks, wygrywając aż 49 spotkań. Tu również lepsi byli hokeiści z Vancouver, a także Rangersi. 4. Aleksander Radułow

Wielka tajemnica ligi. Rosjanin potrafi grać w hokeja tak, że nawet my byśmy się nie powstydzili. Cztery lata temu po swoich dwóch sezonach w barwach Predators uciekł do Rosji, gdzie Saławat Jułajew Ufa płaciło mu więcej. Zaczęły się przepychanki między Amerykanami, a zespołem z KHL, władze międzynarodowego hokeja to zawieszały, to odwieszały Radułowa, który nie miał zamiaru wypełnić swojego północnoamerykańskiego kontraktu, a ten nic sobie z tego nie robił. W Rosji grał wspaniale, wtedy gdy tylko nie zgrywał wielkiej gwiazdy, nie bił trenera w czasie meczu kijem hokejowym (tak, to też się zdarzyło) i ogólnie nie był szczerbatą primadonną oraz inną primabaleriną.

Teraz postanowił wrócić do NHL, a puścić nie chcieli go z kolei Rosjanie. Ostatecznie wylądował znów w Nashville, by wypełnić swój nieco przeterminowany już kontrakt i w pierwszych 9 spotkaniach ma na swoim koncie już trzy gole i cztery asysty. Tylko czy jego gwiazdorzenie nie rozwali nieźle działającej do tej pory machiny Predators?

5. A tu zaskoczka

Bramkarze strzelający gole to to, co tygryski lubią najbardziej. Może oprócz brykania. Przez blisko sześć lat czekaliśmy na takie zdarzenie. Czekanie dobiegło końca w grudniu, gdy ofensywa New Jersey Devils miała większość udziału przy trafieniu, którego autorem uznano Cama Warda z Carolina Hurricanes

6. Nie ma ludzi niezastąpionych

W czasie decydującej batalii poprzedniego sezonu wydawało się, że Roberto Luongo i Tim Thomas mogą być swoich miejsc pewni niczym podatków i grawitacji. Ludzkość, a w tym my, była przekonana, że bramkarz Bostonu, absolutny bohater playoffs i finałów może nawet twierdzić, że światem władają zmutowani ludzie-hamaki, a i tak nie straci miejsca między słupkami. Tymczasem odmowa odwiedzenia Białego Domu w połączeniu z fenomenalną formą Tuukki Raska, dowiodły, że nie jest to wcale takie oczywiste. Jeszcze gorzej ma Luongo. Fani w Vancouver niedawno gotowi byli stawiać swojemu goaltenderowi pomniki i twierdzić, że Jezus byłby fajniejszy, gdyby był Luongo . Prawdopodobnie ci sami fani pod koniec sezonu domagali się od trenera Alaina Vigneault posadzenia weterana na ławce i stawiania na 26-letniego Cory'ego Schneidera, który wprawdzie nigdy nie zdołał wygrać meczu w playoffs, ale w tym sezonie był drugi w lidze pod względem procentu obronionych strzałów i trzeci jeżeli chodzi o średnią wpuszczanych goli na mecz. 7. Coś się skończyło, coś już nie wróci, coś odeszło na zawsze

Jeden z bohaterów naszej młodości i ludzi, dzięki którym pokochaliśmy hokej - Mike Modano - zakończył karierę. Wprawdzie najlepiej punktujący Amerykanin w historii NHL do sezonu przystąpił bez klubu, ale pod koniec września podpisał jednodniowy kontrakt z Dallas Stars, by oficjalnie ogłosić odwieszenie łyżew na kołku w barwach drużyny, w której spędził ponad 20 lat. Wraz z końcem kariery Modano skończyło się coś jeszcze - karierę zakończył ostatni zawodnik, który grał w barwach Minnesota North Stars. Ten sezon był też pierwszym od 22 lat bez Marka Recchiego. On wraz z Modano byli ostatnimi dwoma zawodnikami, którzy grali w NHL latach 80.

8. Własna hala robi różnicę

W świadomości kibiców z naszej strony wielkiej wody fani NHL widnieją jako ludzie, którzy na mecze chodzą jak na piknik. Chyba nie do końca jest to prawdą, gdyż fani mieli swój udział w tym, że przez cztery miesiące Red Wings uczynili swą Joe Louis Arena twierdzą nie do zdobycia. Między listopadem a lutym wygrali 23 mecze na własnym lodzie, bijąc tym samym rekord NHL, który wynosił 20 zwycięstw i dzielili go między siebie Boston Bruins (1929/30) i Philadelphia Flyers (1975/76) 9. A jedni po prostu mają więcej

To, że drużyny grają po 82 mecze, nie znaczy, że zawodnicy nie mogą więcej. Stachanowcem sezonu został Daniel Winnik, który dzięki przeprowadzce z Colorado do San Jose wyrobił ponad 100 procent normy, występując w 84 meczach. Jeden mecz mniej zaliczył Cody Hodgson w tym sezonie grający w barwach Vancouver i Buffalo.

Andrzej Bazylczuk & Łukasz Miszewski

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.