Sapp był kiedyś gwiazdą futbolu amerykańskiego. ''Kiedyś'' oznacza niemal dwie dekady temu i odnosi się wyłącznie do akademickiej odmiany tego sportu. Jako offensive lineman Uniwersytetu Waszyngtońskiego niszczył rywali i to na tyle skutecznie, że pochyliła się nad nim NFL, czy raczej, biorąc pod uwagę rozmiary naszego bohatera, to on pochylił się nad ligą i został w trzeciej rundzie draftu 1997 wybrany przez Chicago Bears.
W Wietrznym Mieście Sappowi nie szło, oddano go do Minnesoty, gdzie przez dwa lata rozegrał zaledwie jedno spotkanie, przez chwilę był też zawodnikiem Baltimore Ravens i Oakland Raiders, gdzie jednak również jak nie szło, to nie szło, głównie dlatego, że nie trzeba było chodzić, a biegać czego Bob nie cierpiał, a dodatkowo jeszcze wpadł na dopingu, więc NFL ostatecznie się z nim pożegnało.
W 2001 roku Sapp został zatem zapaśnikiem i znów - nie szło. Na jego miejscu pomyślelibyśmy o jakimś lekkim przekwalifikowaniu się, na przykład o zainwestowaniu swojego czasu w naukę stolarki okiennej, jednak ''Bestia'' wcale nie zamierzała się poddawać. Bob przyjął zaproszenie do programu ''Toughman'', w którym miał walczyć z innym byłym graczem NFL Williamem ''Lodówą'' Perrym. Znokautował przeciwnika już w drugiej rundzie, a walkę dwóch pozbawionych techniki klocków przypadkiem obejrzał w pokoju hotelowym Kazuyoshi Ishii, założyciel organizacji K-1, który uznał, że zwalistego Murzyna pokochają Japończycy. I miał rację.
W Kraju Kwitnącej Wiśni Sapp zrobił prawdziwą furorę. Rzucał się na rywali niczym czołg, zarzucając ich gradem bezładnych ciosów i, o dziwo, a w sumie nie o dziwo, wygrywał dzięki swojej sile średnich rozmiarów czołgu. Passa została przerwana dopiero przez słynnego Brazylijczyka Antonio Rodrigo Nogueirę, który powalił Sappa na dechy i zrobił z nim to, co chciał. A chciał głównie, by Amerykanin czuł ból. Potem, ku wielkiemu zaskoczeniu wszystkich, Bob wygrał dwukrotnie z czterokrotnym mistrzem K-1 Ernesto Hoostem, choć za każdym razem zdecydowanie pomagały mu w tym nawet nie tyle ściany, co po prostu sędziowie. Ale za to już Remy Bonjasky pokazał Sappowi, gdzie jego miejsce w szeregu. Tak samo jak Mirko CroCop Filipović. Ten drugi złamał Amerykaninowi kość oczodołu, po czym Sapp kompletnie rozkleił się na ringu.
Potem przyszła jeszcze bardzo, ale to bardzo bolesna porażka z mierzącym 218 centymetrów Koreańczykiem Choi Hong Manem, a od niemal dekady Sapp błąka się gdzieś po fajterskiej IV lidze. Co nie zmienia wcale faktu, że ludzie go pamiętają. Część ze zbioru ''ludzie'' niestety pamięta go jednak głównie z fatalnych występów muzycznych...
...oraz z jeszcze bardziej fatalnych występów w japońskich reklamach.
Swoją drogą, widział ktoś kiedyś normalną japońską reklamę? Pewnie nie. A co do Mariusza Pudzianowskiego... Wspomnijmy tylko o Pudzian Band, choć w zespole tym śpiewał (wciąż śpiewa?) jego brat - Krystian.
Obu łączy także to, że jak już wspomniałem, niestety nie są najlepszymi wojownikami na świecie.
Ale dzięki temu, to może być naprawdę ciekawa walka.
Łukasz Miszewski