Tylko casus Martiny Hingis nadzieją Agnieszki Radwańskiej

Agnieszka Radwańska nie ma szans z tenisistkami silniejszymi od niej, jeśli te siłaczki reprezentują zbliżoną formę do Polki. Wczorajsze lanie, jakie sprawiła krakowiance Wiktoria Azarenka, było tego dowodem, zresztą nie pierwszym i nie ostatnim. Agnieszka jest mistrzynią obnażania słabości rywalek. Jeśli nie ma czego obnażać, zaczynają się problemy. Podobne kłopoty miała Martina Hingis, co jest dobrą wiadomością, bo Martina Hingis była przez 209 tygodni w karierze numerem 1 na świecie.

Z żadnym innym byłym numerem 1 rankingu WTA nie łączy Agnieszki tak wiele, jak z Hingis. Gdy słyszymy komentatorów charakteryzujących grę Polki, tak jakbyśmy słyszeli ich przed 15 laty opowiadających o umiejętnościach Szwajcarki, choć ta akurat w wieku Radwańskiej już miała całą półkę zastawioną wielkoszlemowymi trofeami i bardziej jej po głowie chodzili nowi kochankowie, niż nowe tytuły tenisowe.

Ale to nie jest aż takie ważne, że Agnieszka do tenisa na najwyższym poziomie dojrzewała nieco dłużej. Ważne, że już dojrzała i zaczyna kąsać rywalki z czołówki, że sama jest już czołówką. Martina Hingis radziła sobie na tym etapie kariery korzystając z tych samych darów natury, jakimi została obdzielona Radwańska. Grała tenis oparty na intuicji, potrafiła ustawiać się odpowiednio do piłek uderzanych przez przeciwniczki, grała niezwykle inteligentnie w ataku stosując raz po raz taktyczne skróty o takiej jakości technicznej, że od razu trafiały do rankingów najlepszych zagrań turniejów, urozmaicała grę zejściami do siatki, arytmią w grze, co dla bardziej atletycznych, a mniej myślących na korcie zawodniczek bywało zabójcze. Zabójcza w takiej grze jest również Agnieszka, ale cóż, przez ostatnią dekadę tenis kobiecy poszedł niesamowicie w stronę rozwiązań siłowych i dziś znacznie częściej utalentowane zawodniczki są też atletkami, które potrafią w kort wbijać gwoździe.

Z utalentowanymi siłaczkami nie radziła sobie Martina Hingis, z utalentowanymi siłaczkami nie radzi sobie Radwańska. Podobny jest nawet sposób, w jaki Szwajcarka i Polka okazują swoją bezsilność wobec takich rywalek. Sfrustrowana Hingis toczyła dość bezpardonową pyskówkę w mediach z Amelie Mauresmo, nazywając Francuzkę pół-facetem. Pod koniec lat 90. właśnie dochodziło do tej zmiany jakościowej w tenisie. Nadeszła era Jennifer Capriati, sióstr Williams i właśnie Mauresmo. Martina siłaczkom niebawem uległa przerywając sportową karierę.

Agnieszka ma trochę trudniej, bo od początku pod górkę. Jako nastolatka była lana przez siostry Williams, albo Swietłanę Kuzniecową. Teraz już najbardziej utalentowane rówieśnice grające siłowo zaczynają robić to samo (Kvitova, Azarenka). Agnieszka prawdopodobnie stylu już nie zmieni. Pozostaje jej cierpliwe czekanie na słabość którejś z rywalek (najlepiej wszystkich z czołówki), a wtedy będzie nawet szansa na taki prime time, jakiego doświadczyła Hingis między 1997 a 1999 rokiem, kiedy wygrała pięć tytułów wielkoszlemowych.

Dlatego po takim laniu, jakiego wczoraj doświadczyła Agnieszka, nie powinniśmy nawet kręcić głowami. To jest jej tenisowa karma. Musi cierpliwie czekać, przyczajona tutaj, gdzie jest teraz (4 numer w rankingu jest idealnym miejscem do ataku). My też musimy być cierpliwi i doceniać to, czego już dokonała w tym świecie, o którego istocie decyduje prawo silniejszego.

Spiro

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.