Andrzej Juskowiak
Po części można by uznać, że Robert Lewandowski to piłkarska reinkarnacja Juskowiaka, tyle że nigdy nie nosił wąsów. W sezonie 1989/1990 ''Jusko'' zdobył mistrzostwo z Lechem Poznań, zdobywając też koronę króla strzelców (18 goli w 27 meczach). Dokładnie dwadzieścia lat później ''Lewy'' zdobył mistrzostwo z Lechem Poznań, zdobywając też koronę króla strzelców (18 goli w 28 meczach). Był tym samym najmłodszym topsnajperem Ekstraklasy od czasów... Juskowiaka. Statystyki reprezentacyjne pana Andrzeja to 39 występów w biało-czerwonych barwach i 13 trafień. Statystyki Roberta to 40 występów w biało-czerwonych barwach i 13 trafień.
Obaj występowali/występują w Niemczech. Juskowiak za naszą zachodnią granicą spędził dziesięć i pół sezonu w barwach Borussii Moenchengladbach, Wolfsburga i Erzgebirge Aue. Nigdy jednak nic z nimi nie wygrał, a najwięcej goli zapisywał na swoim koncie w latach 1998-2001 i było to odpowiednio 13, 11 i 12 bramek w lidze. Lewandowski już jest lepszy w jednym i drugim względzie. Z drugiej strony ''Jusko'' to kluczowa postać w ostatnim sukcesie polskiej piłki nie będącym samym zakwalifikowaniem się na jakąś imprezę czyli w zdobyciu srebra na igrzyskach w Barcelonie, gdzie ustrzelił siedem bramek w sześciu meczach i został królem strzelców. Napastnik Borussii Dortmund na reprezentacyjne sukcesy wciąż czeka. Ale może się nie doczekać.
Roman Kosecki
Świetny sezon 1991/1992 w Galatasaray (15 goli w 24 meczach). Udany pobyt w uznanej marce czyli Atletico Madryt (to nic, że oba sezony z Koseckim w składzie rojiblancos dołowali przeokrutnie, kończąc rok rozgrywkowy 93/94 na 12. a 94/95 na 14. pozycji). Wciąż jednak pamiętany w Madrycie nie tylko ze względu na swoje umiejętności, ale i na udział w tym meczu, o którym kibice Atletico ciągle mówią ze łzami w oczach. Sezon 1993/1994, po 35 minutach Barcelona prowadzi 3:0 po hattricku Romario, a wtedy do akcji wkracza ''Romano Kosekki''...
O miano bardziej spektakularnego zagranicznego występu piłkarza z Polski, może z tym meczem ''Kosy'' rywalizować tylko hattrick Jana Urbana w barwach Osasuny Pampeluna na Santiago Bernabeu. W meczu z Realem, żeby nie było.
Oprócz tego na plus zaliczamy Koseckiemu także epizod z byciem ''polskim Valderramą''.
Jacek Krzynówek
Czyli słynna ''Wielka mała stopa''. Całe lata spędził w die Bundeslidze, pięć sezonów jako podpora 1. FC Nurnberg, dwa w Bayerze Leverkusen, trzy w Wolfsburgu i jeden w Hannoverze. To właśnie w barwach ''Aptekarzy'' zaliczył swoje najbardziej pamiętne klubowe momenty, zwłaszcza w Lidze Mistrzów 2004/2005. Bayer wygrał swoją grupę, bijąc Romę 3:1 i Real (!) 3:0, a my wszyscy pamiętamy bramkę piłkarza o egzotycznie brzmiącym dla nie-Polaków nazwisku przeciwko ''Królewskim''. Oto Jacek Krzynówek i jego luxtorpeda (od 0:45).
Z Romą zresztą polski pomocnik też trafił do siatki, tak samo jak w drugim meczu 1/8 finału z Liverpoolem, przegranym - tak samo zresztą jak pierwszy - 1:3. Ale w końcu bycie jednym z najlepszych (najlepszym?) bocznym pomocnikiem w Bundeslidze tego czasu zobowiązywało. W kadrze bywało raz lepiej, raz gorzej. W eliminacjach Krzynówek regularnie ciągnął biało-czerwonych za uszy, na MŚ 2002 był jedynym, który tak naprawdę nie zawiódł, ale już cztery lata później w Niemczech, czy na Euro 2008 był kompletnie niewidoczny. I tak jednak zawsze będziemy mu przede wszystkim pamiętać tego gola. Wideo z nim powinno być zatytułowane ''Nie strzelaaaaaj, nie strzelaaaaaaj, durniu.... Jeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeest!''.
Euzebiusz Smolarek
Były gracz Borussii Dortmund, który jednak w swoim najlepszym sezonie strzelił dla zespołu z Zagłębia Ruhry 13 bramek, o jedną mniej niż już ma na swoim koncie ''Lewy''. Później zawodził w Hiszpanii i Anglii, a swoją karierę na ''international level'' zakończył tak naprawdę już trzy lata temu, mając 28 lat. W reprezentacji przez moment błyszczał...
...albo kompletnie znikał jak na Mistrzostwach Europy 2008. Obecnie nawet nie brany pod uwagę, jeśli chodzi o najważniejszy dla Polski turniej od lat czyli Euro u nas. Chyba że brany pod uwagę przez siebie. Smolarek jako produkt nie Polskiej Myśli Szkoleniowej TM miał wnieść do polskiej piłki zupełnie nową jakość. Nie wniósł. Potem nastał inny przedstawiciel Holenderskiej Myśli Szkoleniowej c , Leo Beenhakker. Też nie wniósł. Chyba że w dziedzinie udzielania wywiadów.
Później był jeszcze Robert Maaskant. I też wiadomo, czego nie zrobił.
Maciej Żurawski
Miał być liderem kadry. Niestety nigdy nim nie był. Na krajowym podwórku - kompletny dominator. 102 gole w 174 występach ligowych dla Wisły, 25 w 44 w krajowych pucharach i 23 w 41 w europejskich. A jeśli odjąć od tego kompletnie nieudany i tragiczny poprzedni sezon w ''Białej Gwieździe'', to statystyki te są jeszcze bardziej imponujące: 101/153, 24/41 i 22/37. Niestety w reprezentacji nigdy nie mógł znaleźć ligowej skuteczności, a w kluczowych momentach po prostu znikał. Oprócz świetnego sezonu 2005/2006 w Celtiku (16 goli w lidze, cztery w pucharach, łącznie 20 trafień w 30 meczach) nie szło mu też za granicą, bo umówmy się - lata temu widzieliśmy go znacznie wyżej niż w Larissie czy Omonii Nikozja.
Krzysztof Warzycha
Mały wielki snajper wielkiego małego (w skali europejskiej) klubu. Każdemu polskiemu piłkarzowi wyjeżdżającemu za granicę życzymy tego, żeby został choć w 1/10 taką legendą jak Will Smith czy ''Waczika'' w Panathinaikosie. W ciągu 14 i pół sezonu w ''Koniczynkach'', polski napastnik rozegrał dla nich 390 ligowych spotkań, trafiając do siatki 234 razy. To daje mu tytuł najlepszego strzelca Panathinaikosu wszech czasów i drugiego najlepszego w historii greckiej ekstraklasy. Trzykrotnie był tam królem strzelców, trzykrotnie wybierano go najlepszym cudzoziemcem ligi. Z ateńskim klubem zdobył pięć mistrzostw, pięć Pucharów Grecji i dwa Superpuchary. Gdy w sezonie 1995/1996 Panathinaikos niemalże zawojował Europę, docierając do półfinału Ligi Mistrzów, Warzycha strzelił w tej kampanii sześć goli.
W tym zestawieniu mogliby się oczywiście znaleźć także tacy piłkarze jak Dariusz Dziekanowski czy Wojciech Kowalczyk, którzy umiejętnościami nie odbiegali, a często nawet przewyższali wyżej wymienionych. Ale wtedy musiałby to być ranking największych (zmarnowanych) talentów od czasów Zbigniewa Bońka. I trzeba by w nim umieścić także Macieja Terleckiego. Albo innego Jacka Magierę.
Łukasz Miszewski