Dość znaczące jako komentarz do obecnej sytuacji skoków narciarskich w Polsce były słowa rajdowca Małysza, który po powrocie z Dakaru, na lotnisku w Warszawie zasugerował, że organizatorzy zawodów w Zakopanem chętnie widzieliby go choćby jako przedskoczka, byle tylko Wielka Krokiew znowu zapuściła wąsy. Adam odciął się od tych spekulacji stanowczo:
Rozbrat Małysza z Wielką Krokwią jest tylko jednym z wielu symbolicznych końców małyszomanii. Zwycięstwa Kamila Stocha w Zakopanem są kolejnym. To zupełnie inne tryumfy, niż te skoczka z Wisły. Adam przyjeżdżał do Zakopanego po to, żeby miliony oglądających go co tydzień w telewizji, miały okazję zobaczyć go z bliska. Kamil Stoch wygrywa zawody znacznie bardziej prywatnie. Pod narty dmuchają mu tylko ci stojący pod zeskokiem. W innych miejscach kraju życie toczy się dalej, w zupełnie innym rytmie, bez echa kibicowskich trąbek.
W sobotę rano zastanawiałem się, czy w związku z tym, że nie widziałem zwycięstwa Kamila Stocha w Zakopanem na żywo, popełniłem haniebne zaniedbanie, zrobiłem coś ekstrawaganckiego. Okazało się, że nie. Wielu miało tak jak ja. Pytając, uświadomiłem niektórych znajomych, że konkurs w Zakopanem w ogóle się odbył (za czasów Małysza o jego występach na Wielkiej Krokwi wiedzieli nawet zakonnicy z klasztorów klauzurowych). Poszedłem więc dalej i nie obejrzałem również sobotnich zawodów - pierwszy raz od dekady nie obejrzałem żadnego z zakopiańskich konkursów.
No i żyję. Chyba jestem wolny. Bez małyszomanii da się żyć.
Piotr Kalata vel Spiro