Trudne sprawy przed meczem Polski z Koreą Południową

Sądzimy, że pośród czytelników Z Czuba.pl jest spora grupa fanów tego programu. Jeśli jeszcze go nie znacie, musicie poznać, bo Trudne sprawy to niezupełnie serial telewizyjny - to raczej styl życia. Postanowiliśmy tenże wprowadzić w szeregi polskiej reprezentacji piłkarskiej - zasłużonej na polu trudnych spraw, jak żadna inna grupa w Kraju nad Wisłą.

Frankfurt nad Menem. To tutaj na lotnisku ma dojść do spotkania pewnej rodziny z Polski, w ostatnich czasach doświadczonej różnego rodzaju aferami związanymi z korupcją, alkoholem i brakiem obywatelstwa. Na płycie lotniska spotykamy grupkę osób należących do rodziny. Słychać, że kilka z nich rozmawia podniesionym głosem.

- Robert - Zupełnie nie wiem, po co tu przyjechaliśmy! Ssstoimy na jakimś lotnisku, jest chłodno, a ja nie mam dodatkowych skarpetek. No i ci goście, którzy mówią, że są z nami. A nawet nie znają języka polskiego. To jakiś koszmar.

- Damien - Quelle heure est-il?

- Robert - Co quelle heure est-il? Jak quelle heure est-il? Idź mi stąd. Nie chce mi się z tobą gadać.

Dwudziestotrzylatek podenerwowany jest również dlatego, bo nie ma z nim najbliższych, Łukasza Piszczka i Kuby Błaszczykowskiego. Ten pierwszy, choć udało mu się zażegnać sprawę dyskwalifikacji korupcyjnej, w związku z lekką kontuzją jest nieobecny. Absencja drugiego jest owiana tajemnicą, co jeszcze wzmaga u grupki młodych mężczyzn poczucie zagubienia. Robert decyduje się działać.

- Robert - Nie no, ja tego tak nie zostawię. Mam złe myśli, to nie jest normalne, że człowiek znika sobie nagle właśnie wtedy kiedy miał się spotkać z rodziną na lotnisku.

Mężczyzna postanawia iść na miejscowy komisariat.

- Robert - Kuba już dawno miał być, a nie ma go nigdzie. Na pewno coś mu się stało.

- Heinz - Mężczyźni w tym wieku często gdzieś się gubią. Proszę zachować cierpliwość. My możemy zacząć poszukiwania dopiero po upływie 24 godzin od zaginięcia. Takie przepisy mamy na lotnisku.

- Robert - To jest jakiś koszmar! - Mężczyzna wraca do grupy czekających z nim ludzi. Wie, że nie wszyscy są podenerwowani tak mocno jak on, co go jeszcze bardziej irytuje. Pytamy o atmosferę dwudziestosześcioletniego Janusza Gola. Chłopak bardzo liczył na to spotkanie.

- Janusz - Gdy dowiedziałem się, że ma dojść do takiego spotkania, od razu się ucieszyłem. Wyjazd dobrze nam zrobi. Jesteśmy grupą mało zintegrowaną, ja w zasadzie w ogóle się nie czuję zintegrowany. Dlatego Frankfurt, a później lot do Korei Południowej powinny wyjść naszej rodzinie tylko na dobre.

Seniorzy rodu uznali, że najlepszym rozwiązaniem na poprawienie relacji wewnątrz grupy będzie wycieczka na koniec świata, podczas której nikt nie będzie mówił w miejscowym języku, a niektórzy będą pierwszy raz tak długo lecieli samolotem. Stąd lot z Frankfurtu do Korei. Dzwonimy do jednego z członków starszyzny.

- Grzegorz - Uznaliśmy, że to rozluźni relacje, spięcia. Sam od dawna próbuje różnych technik rozluźniania, opowiadam kawały, mówię w esperanto, niestety, wciąż z niektórymi podopiecznymi jest mi nie po drodze. Co ciekawe, najlepiej dogaduje się z adoptowanymi członkami rodziny, rodzeni...

- Antoni (głos w tle) - Bo spraszasz tych niemówiących po polsku. Nie dość ci biologicznych dzieci, jeszcze musicie adoptować? I tych zagranicznych opiekunów po co? Przecież każdy wie, że my wychowujemy najlepiej na świecie. To wszystko jest bez sensu...

- Grzegorz - Co bez sensu, jak bez sensu. Nie zmieniaj tematu. Od przybytku głowa nie boli stary człowieku... Rodzina jest najważniejsza.

- Antoni (głos w tle) - O! Tak, to nie będziemy rozmawiać... Nara.

Tymczasem na lotnisku atmosfera jeszcze bardziej gęstnieje po telefonie, który odebrał Robert Lewandowski.

- Robert - Cicho, cicho, czyjaś komórka.

- Janusz - To twoja.

- Robert - Ciekawe kto dzwoni o tej porze...

- Damien - Quelle heure est-il?

- Robert - Ćsiiiiiii! Rozmawiam przez telefon... Halo? Tak? Ale dlaczego! I jak to się stało... Cholera jasna... No najlepiej! My tu stoimy, czekamy, a wy...

Dwudziestotrzylatek jest wyraźnie zdenerwowany tym, co usłyszał w telefonie. Postanowiliśmy go zapytać, co się stało.

- Robert - Szok. My tu czekamy na samolot do Korei, a okazuje się, że seniorzy rodu z Kubą Błaszczykowskim i Pawłem Brożkiem jeszcze nie wylecieli z Krakowa... Jak to usłyszałem, byłem wstrząśnięty.

Przenosimy się zatem do Krakowa , by porozmawiać ze spóźnialskimi.

Na lotnisku w Balicach rozmawia z nami 38-letni Tomasz Rząsa.

- Tomasz - Samolot z Frankfurtu do Korei jest o 19:45. Nie wyrobilibyśmy się choćbyśmy mieli tu rakietę, bo z Krakowa mieliśmy opóźnienia przez awarię innego samolotu - tego, który miał nas dowieźć do Frankfurtu. Jestem zawiedziony a jednocześnie zdaję sobie sprawę, że na złośliwość rzeczy martwych nie ma mocnych. Cóż, pech to pech. Dlatego przenocujemy tutaj, jutro udamy się do Frankfurtu, a ci, którzy już tam są, polecą do Korei dzisiaj i...

- Franciszek - Ja tego tak nie zostawię! To jest skandal, żeby organizować spotkanie integrujące rodzinę, a ćwierć nie przyjeżdża przez kontuzje, drugie ćwierć nie ma jak dotrzeć na to spotkanie - dodaje rozwścieczony sześćdziesięciotrzylatek, głowa rodziny, który również utknął w Krakowie.

- Tomasz - To co zrobimy?

- Franciszek - No co zrobimy? Mamy tutaj Brożka, mamy Błaszczykowskiego. Zadzwonimy po Maora i jakieś spotkanko się uskuteczni... Przecież nie może tak być, miało być tak pięknie....

Mężczyzna jest zawiedziony. Oddala się w nieznanym nam kierunku.

Dzień następny. Większość rodziny już jest w Korei. Pogoda dopisuje. Nastroje również się poprawiły. Ci, którzy spóźnili się na samolot wtorkowy, są już w drodze do Seulu. Wydaje się, że wszystko wraca do normy.

- Robert - Wydaje się, że wszystko wraca do normy. Z Damienem całą drogę ćwiczyliśmy polskie słówka.

- Damien - Kiełbasa.

- Robert - Widzicie? Wróciła do nas pogoda życia, apetyt - Tomasz Leśniak, nasz kucharz, robi pyszne potrawy, również kiełbasiane, no i generalnie zmierza ku dobremu. Może jeszcze podczas tego wyjazdu wyjdziemy na prostą i zaczniemy sobie układać życie razem, bez przeciwności losu, które do tej pory tak nas strasznie gnębiły.

- Janusz - A mi się bardzo podoba w Korei. Mam nadzieję, że tu przyjadę jeszcze nie raz.

- Robert - Nawet Sławek Peszko, który zwykle na naszych familijnych zgrupowaniach był jakby trochę przygaszony, dziś mimo nieobecności Franciszka Smudy, cieszy się z komfortu, jaki zapewnili nam Koreańczycy.

Czwartek, dzień przed główną uroczystością integracyjną. Pozostali członkowie rodziny, włącznie z Franciszkiem Smudą są już w Seulu. Czas mija im wyśmienicie. Wydaje nam się, że to dobry moment, by tę doświadczoną chwilami goryczy, ale dziś z podniesionym czołem patrzącą w przyszłość rodzinę pożegnać.

Spiro