Jest nadzieja dla Śląska, czyli jak odrobić 1:3

Bęcki pokwitowane przez zespół Śląska w meczu na własnym stadionie stawiają ekipę Lenczyka w sytuacji równie trudnej co brak farbek na lekcji plastyki. W ostatnim ćwierćwieczu zdarzały się jednak przypadki, że domowe 1:3 udało się odrobić w rewanżu. Dokładnie trzy takie przypadki.

Puchar UEFA, sezon 1996/1997

Sliema Wanderers - FC Margveti Zestafoni 1:3 i 3:0

Nie wiem jaki był kurs na awans Maltańczyków po pierwszym meczu, ale spodziewałbym się, że miał mniej więcej tyle liczb przed przecinkiem, ile liczba pi po przecinku. Nikt przy zdrowych zmysłach nie postawiłby bowiem nawet żużlowego kamyczka na Sliemę. Wyspiarze polegli bowiem pewnie u siebie 1:3. Co prawda prowadzili już w 13. minucie, ale jak się później okazało musiał to być moment kluczowy, mimo że potem bramki strzelali już tylko Gruzini (w 23., 77. i 85. minucie). Trudno więc się dziwić zawodnikom Zestafoni, że na rozgrywany w domu rewanż wyszli wyluzowani jak rolnik po dobrych żniwach. Bardzo musieli się zdziwić, gdy stracili bramkę w - znów! - 13 minucie meczu. Jeszcze mocniej, gdy zgarnęli kolejną. A najmocniej, gdy na minutę przed końcem za pucharową burtę wykopał ich Noel Turner. Ten sam zawodnik trafił również w pierwszym meczu, dzięki czemu na trwałe wpisał się w historię maltańskiej piłki. Więcej o nim tutaj . Jedynym minusem tego triumfu okazało się to, że w kolejnej rundzie Sliema natrafiła na duńskie Odense. Skończyło się na 0:2 i 1:7.

Puchar UEFA, sezon 1996/1997

Broendy IF - Karlsruher SC 1:3 i 5:0

Tak, to ten rok i ta drużyna. Po tym jak Widzew Łódź pozbawił Broendy złudzeń w kwestii gry w Lidze Mistrzów, Duńczycy musieli podjąć rękawicę w Pucharze UEFA. Podłamani Skandynawowie szybko się jednak otrząsnęli i najpierw odprawili FC Aarau, a później Aberdeen FC. W 1/8 los ich skojarzył z Karlsruher SC. A tam grali tacy zawodnicy jak Thomas Haessler, Sean Dundee, Michael Tarnat, Thorsten Fink czy Sergiej Kiriakow. Dwóch pierwszych sprawiło, że dziesięć minut przed zakończeniem spotkania było już 3:0 dla gości. Dopiero na chwilę przed ostatnim gwizdkiem sędziego honorowego gola strzelił Bagger. W rewanżu miał nie zagrać kontuzjowany Haessler, ale kto by się tym przejmował przy tak okazałej zaliczce. Duńczycy się przejęli. I między 41. a 81. minutom strzelili swoim rywalom na ich stadionie pięć bramek! Siatkę dziurawili Bagger, Eggen, Vilfort i Moeller (dwa razy). To do dziś jedno z najbardziej niezwykłych dokonań duńskiej piłki klubowej.

 

Od 6:13 bramka Baggera i kolejne w następnych częściach

Po tym meczu trener Niemców Winfried Schafer osiwiał do reszty. Broendby za to zmierzyło się w ćwierćfinale z Teneryfą i odpadło po karnych.

Puchar UEFA, sezon 1998/1999

Vfb Stuttgart - Feyenoord Rotterdam 1:3 i 3:0

Holendrzy potrzebowali - uwaga! - 13 minut, by strzelić VfB trzy gole na jego stadionie. Dwie załadował przyszły gracz ekipy ze Stuttgartu - Jon Dahl Tomasson, ostatnią dorzucił  Jean-Paul van Gastel. Bramki Feyenoordu strzegł Jerzy Dudek a na ławce szkoleniowej zasiadał Leo Beenhakker. Honorowe oczko dla Niemców zdobył Fredi Bobic. 1:3 brzmiało bardzo źle, ale niemiecka mentalność natychmiast kazała zawodnikom ze Stuttgartu zastanowić się nad fundamentalnym zagadnieniem - jak najlepiej odrobić taki wynik? Odpowiedź: wygrać w rewanżu 3:0. Jak pomyśleli, tak też zrobili. Na De Kuip puknęli swoim przeciwnikom trzy bramki, a o odpowiednią artystyczną oprawę zadbała przede wszystkim pozostałość magicznego tercetu Elber-Bałakow-Bobic w postaci tych dwóch ostatnich.

I co, można? Można!

Przemysław Nosal

Copyright © Agora SA