Triathlon. Maciej Dowbor: Za niewielkie pieniądze złożę sprzęt, udowodnię, że to nie jest sport dla snobów

To był najtrudniejszy dla mnie moment w życiu, ale też najpiękniejszy: docieram do mety i uświadamiam sobie, że właśnie odkryłem coś nowego w sobie - opowiada Maciej Dowbor, dziennikarz, prezenter, a teraz już wyczynowy triathlonista. - Chcę w tym roku obalić mit o wielkich pieniądzach w triathlonie. Za niewielkie pieniądze złożę sprzęt, bardziej w stylu retro, udowodnię, że za tysiąc - tysiąc pięćset złotych zorganizuję wszystko. Żeby już nie było gadania, że to sport dla snobów - dodaje.

Jesteś 3 razy na tak? Wejdź na triathlon.sport.pl!

Przemysław Iwańczyk: Wśród tzw. masy celebrytów, którzy biorą się za sport, jesteś jedynym, który robi to serio. Ty i kilku znanych aktorów dołączyliście do grona triathlonistów. I wasza szajba na tym punkcie przybrała niewyobrażalne rozmiary.

Maciej Dowbor: Słowo "szajba" jest jak najbardziej na miejscu, ze względu na charakter tego sportu to pewnego rodzaju szaleństwo. Zostałem włączony do tzw. akcji triathlonowej z klucza - ktoś kiedyś zaproponował mi, żebym uświetnił projekt triathlonowy, który od kilku lat funkcjonuje w Polsce. Projekt, który robi wiele dobrego nie tylko dla rozwoju samego triathlonu, ale i sportowego trybu życia w Polsce. Zostałem zaproszony w roli tzw. celebryty. Byłem akurat na takim etapie życia, że bardzo potrzebowałem jakiegoś nowego bodźca, który dałby mi satysfakcję i poczucie, że moje życie to nie jest jedynie równa pochyła w dół - że skończyłem 30 parę lat, mam stabilną sytuację rodzinną oraz zawodową, więc teraz już tylko kapcie. W przeciwieństwie do wielu osób, które są na takie eventy zapraszane i po spełnieniu swojej roli mówią: do widzenia...

W pierwszym rozdaniu triathlonowej batalii VIP-ów byli Bartłomiej Topa, Łukasz Grass, Tomasz Karolak i Piotr Adamczyk.

- A później była Magda Boczarska, Paulina Sykut, Marcin Dorociński i ja. Każdy widzi w tym własną rolę, ma swój pomysł, ja się poniekąd w tym zakochałem, mocno się w to zaangażowałem, także dziennikarsko. Zająłem się tym nie tylko od strony uczestnictwa fizycznego, ale i zacząłem publikować rzeczy na ten temat, opisywać swoje wrażenia, co spotkało się z odbiorem osób, będących w tym środowisku bądź aspirujących do tego, by coś takiego robić. I wszystko to zaczęło fajnie funkcjonować. A że później zaczęły pojawiać się jakieś wyniki, zostałem w tym, a potem na tym punkcie kompletnie zwariowałem.

Triathlon to nie jest 15-minutowa przebieżka wokół domu każdego dnia rano.

- To jest właśnie różnica między sportem amatorskim w tradycyjnym tego słowa rozumieniu, kiedy gramy sobie w kosza, piłkę czy tenisa, co w 99 proc. oznacza jedno-dwa spotkania w salce lub na orliku z kolegami. Triathlon to zupełnie co innego, przypomina trochę to, co dzieje się w bieganiu, ale jest zdecydowanie bardziej złożoną dyscypliną sportową.

Żeby móc uprawiać triathlon i robić wyniki na poziomie przeciętnym, trzeba naprawdę zasuwać. Jeden trening dziennie to jest niezbędne minimum w tych trzech konkurencjach.

Czym w twojej definicji jest triathlon?

- Bogu dzięki, po tych trzech latach nie muszę tego tłumaczyć. Choć jeszcze niedawno pytali wszyscy, czy tam się strzela, bo myśleli, że to biathlon.

Bardzo szybko uwiarygodniłeś się w świecie sportu. Już nawet nie chodzi o same wyniki.

- Tak, wyniki są drugorzędną sprawą. W tej całej masie, która ruszyła się za sprawą zaangażowania mniej lub bardziej znanych osób, to jest fajne. Każdego, kto śmieje się z Tomka Karolaka, który zrobił kilka połowicznych okrążeń, zapraszam na dowolne zawody w Polsce czy za granicą i niech spróbują ukończyć pół Ironmana. Tomek udowodnił, że każdy może ruszyć swoje cztery litery z kanapy i spróbować zrobić coś niezwykłego, coś, co na pozór przerasta ludzkie siły. Każdy jest w stanie to ukończyć, nawet ludzie z chorobami, bo liczy się nie siła mięśni, ale siła woli i charakteru. I to jest w tym piękne.

Wrócę na chwilę do Karolaka, bo poniekąd jest sam sobie winien tej opinii. Wiadomo, że zawody w Suszu i Gdyni miały charakter olbrzymich eventów...

- Ale mają bardzo wysoki poziom sportowy. Jeśli popatrzymy na zawodowców i amatorów, zauważymy naprawdę wysoki poziom sportowy.

No tak, ale jeśli przypomnę sobie Karolaka, który na zmianach jadł chleb ze smalcem...

- Rozumiem, pobiegł jeszcze w kapeluszu sportowym. Muszę z nim pogadać, bo sam zabija swój wysiłek i zaangażowanie. Kiedy jechał na tym swoim przymałym rowerze, ktoś mógł pomyśleć sobie: "skoro ten słoń dał radę, to ja nie dam rady?". I to fantastyczna sprawa. Może dzięki temu ludzie ruszą się z kanap i w przyszłości unikną zawałów.

Wróćmy do ciebie. Twoi znajomi twierdzą, że pierwszy triathlon wywołał u ciebie głębokie i nieodwracalne zmiany w mózgu.

- Kilka pierwszych miesięcy trenowania to było przechodzenie przez kolejne fazy. Jak Piotrek Netter, jeden z pionierów tej dyscypliny w Polsce, powiedział, że będzie wysyłał mi rozpiskę i mam ją realizować, i jeszcze opisywać, jak mi idzie, potraktowałem go jak wariata. Zapytałem go, czy jak będę robił cztery treningi w tygodniu, bo przecież chcę jeszcze pograć w koszykówkę, tenisa? Na co on odparł: "OK, na początek może tak być". Do wiosny nie wiedziałem, o co mu chodzi. Jak pobiegłem pierwszy sprawdzian w Półmaratonie Warszawskim, dopiero wtedy zobaczyłem, z czym to się je. Jak zobaczyłem innych ludzi, którzy wcale nie są wyczynowymi sportowcami, a którzy trenują codziennie, pomyślałem, że trzeba się do tego zabrać na poważnie. Ta zmiana postępowała. Zmuszenie się do czterech treningów tygodniowo początkowo było nierealnym wyzwaniem, a z czasem sam zacząłem się łapać na tym, że musi być więcej i więcej. Potem był już sam start, który był momentem zwrotnym, który zmienił moje podejście do wszystkiego.

Można sobie trenować, ale człowiek nie zna jeszcze środowiska, relacji, nawet tego, co dzieje się głęboko w środku nas samych, ja akurat miałem to nieszczęście, że w ubiegłym roku w Suszu startowaliśmy w ekstremalnych warunkach - temperatury godne tropików, wilgotność powietrza, ja kompletnie niemający świadomości, na czym to tak naprawdę polega, jechałem prosto ze zdjęć w Warszawie, które skończyłem o 21. Do 1 w nocy Piotrek tłumaczył mi, jak się wchodzi na zmiany. Potem i tak wszystko pomyliłem.

Dostałeś ostrzeżenie od sędziego, widziałem.

- Tak, za rozpięty kask. Nie wiedziałem takich rzeczy. Staję rano na tej plaży, wokół mnie tłum uczestników, połowa z nich w piankach wyglądała jak Adonisy i od tego momentu zaczyna się rywalizacja. Wiem, że jestem dobrym pływakiem, ale nigdy nie przejechałem 90 km na rowerze na raz. Zaledwie raz w życiu pobiegłem półmaraton na czysto, bez żadnych obciążeń. Kompletnie nie wiedziałem, jak będę się zachowywał. Amok. Ludzie padają jak muchy, bo jest za gorąco. Nie każdy umie mierzyć siły na zamiary. Dobiegam, aczkolwiek ostatnich 10 km to nie ja biegnę, ale ktoś za mnie - w tym sensie, że coś mnie pcha do przodu, ludzie coś do mnie mówią. To jest najtrudniejszy dla mnie moment w życiu, ale też najpiękniejszy - docieram do mety i uświadamiam sobie, że właśnie odkryłem coś nowego w sobie.

Mój przyjaciel mawia, że aby uprawiać sport w wydaniu wyczynowym, trzeba mieć albo czas, albo pieniądze, a najlepiej i jedno, i drugie. Nawet jeśli obalimy mit o kosztowności triathlonu, to nadal pozostaje kwestia czasu, trzeba przecież wygospodarować co najmniej godzinę dziennie, a przecież nie wszyscy wykonują wolny zawód i mogą sobie na to pozwolić.

- Trudno z tą tezą dyskutować. Oczywiście najprościej jest powiedzieć, że triathlon jest sportem drogim, pochłaniającym dużo czasu.

Na Wigry 3 dystansu nie pokonam, to jest bezsprzeczne. W każdym sporcie można dojść do poziomu, kiedy te pieniądze są niezbędne. Tak samo jak trudno jest zrozumieć, jak kosztowne jest wychowanie mistrza w tenisie. Wydawać by się mogło, że wystarczą buty, rakieta i piłka. Dlaczego więc sezon tenisisty kosztuje pół miliona? Ano musi wyjechać na obóz, mieć masażystę, jednego i drugiego trenera. Podobnie jest z triathlonem, górnej granicy kosztów nie ma. Wiem, co mówię, bo wróciłem właśnie z zawodów w Las Vegas , mistrzostw świata [przyp. red. zawody na dystansie half-Ironmana, Maciej był 106. w swojej kategorii wiekowej], co kosztowało mnie strasznie dużo pieniędzy. Ale z drugiej strony, na poziomie krajowym, który jest naprawdę wysoki, jeśli chodzi o atrakcyjność zawodów, to wymaga pewnych pieniędzy. Ale jaki sport ich nie wymaga? Amatorska drużyna piłki nożnej też potrzebuje finansów.

Kilkanaście dni temu rozpocząłem przygotowania do sezonu 2014, w którym chciałbym zorganizować event obalający mit o pieniądzach potrzebnych w triathlonie. Chcę za niewielkie pieniądze złożyć sprzęt, w stylu retro bardziej, żeby udowodnić, że nie trzeba mieć dziesiątek tysięcy na koncie, aby uprawiać ten sport. Wygospodaruję tysiąc - tysiąc pięćset złotych na zorganizowanie całego sprzętu. Chcę udowodnić, że da się, by nie było gadania, że jest to sport dla snobów. Oczywiście, jeżeli ktoś chce, bardzo się wkręci, to wiadomo, te pieniądze są potrzebne, na zakup lepszego roweru, lepszej pianki. Wychodzę jednak z założenia, że jeśli nie wytrenowałeś nóg, to i tak nie pojedziesz na tym rowerze. A jak nie trenowałeś zimą na basenie, to żadna pianka nic ci nie da. Mit świetnej pianki to jest kwestia różnicy jednej albo pół minuty, a mówimy o dystansie, na którym większość amatorów spędza pięć godzin. Jeżeli kupimy buty piłkarskie za 700 złotych, to też nie zaczniemy grać jak Cristiano Ronaldo.

Sprawdź, jak skompletować sprzęt triathlonowy po kosztach

Co to było z tym Las Vegas?

- To w ogóle nie był pomysł. System triathlonu dzieli się na świecie na dwie organizacje: pierwszą - podlegającą ruchowi olimpijskiemu, czyli International Triathlon Union [1500 metrów pływanie, 40 km rower, 10 km bieg]. Starty w niej zarezerwowane są głównie dla młodych, szczupłych i wysportowanych zawodowców. I to jest konkurencja szybkościowa. Triathlon wywodzi się jednak nie z ruchu olimpijskiego, ale z Hawajów, z dystansu długiego [prawie 4 km pływania, 180 km rower, maraton]. I to jest kwintesencja tej dyscypliny. Zresztą wszyscy triathloniści tam kończą, nawet mistrzowie olimpijscy, którzy przechodzą do długich dystansów niewymagających cech związanych z młodością.

Bo sportowe życie polega na tym, że człowiek dojrzewa do konkurencji wytrzymałościowych.

- Dokładnie. Największe wyzwania triathlonowe są na dystansie Ironmana. Paula Radcliffe biegała 5 i 10 km na stadionie, a w pewnym momencie przeszła do maratonu. Dokładnie tak samo jest w triathlonie. Najpopularniejszymi dystansami są te wywodzące się ze zmagań Ironmana, czyli pełen Ironman i pół Ironmana. Na świecie uczestniczą w nich miliony ludzi, o czym miałem okazję przekonać się na własne oczy. Wszystko to stworzyła federacja Ironman, która ma swój własny cykl, jak w federacjach bokserskich. Ponieważ koncentruję się na połowie tego dystansu, wystartowałem w czerwcu tego roku w Berlinie, w imprezie kwalifikacyjnej, w której może wystartować każdy, kto zdąży się zarejestrować. Rejestrujesz się, wnosisz opłatę, a potem startujesz, przy czym zainteresowanie udziałem jest bardzo duże.

Pojechałem do Berlina, bo chciałem się sprawdzić, czym różnią się polskie imprezy od tych światowych, które obrosły legendą. Pod względem organizacyjnym polskie imprezy mogą stanowić wzór dla tych światowych. Poziom startowy jest tam wyższy, bo startują najlepsi zawodnicy na świecie plus najlepsi amatorzy. Chciałem zobaczyć, jak to wygląda, kupić sobie bluzę Ironmana, mieć koszulkę "finishera" i dumnie prezentować się w niej na zawodach w Polsce. Jako że część pływacka rozgrywana była na rzece, podzieleni zostaliśmy na grupy wiekowe startujących. Najpopularniejsze przypadają między 30. a 50. rokiem życia (liczone co 5 lat). Na dwustu uczestników grupy przypada 4-5 miejsc kwalifikacyjnych. Postanowiłem, ze spróbuję być w pierwszych 30 proc. swojej kategorii grupowej i 20 proc. klasyfikacji open. Po pierwszych 300 metrach pływania odwróciłem się w prawą stronę i pomyślałem sobie, że chyba się zgubiłem - nikogo nie ma. Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem, że za mną idzie fala 150 facetów, którzy mnie gonią. Pomyślałem sobie: może to właśnie jest ten dzień. Wygrałem pływanie, co było dla mnie zaskakujące. Planowałem, że kiedyś może uda mi się zakwalifikować na mistrzostwa świata, ale najpierw potrenuję pięć lat. Po drodze działy się sceny dantejskie, po wyjściu z roweru na bieg wiedziałem, że jestem w pierwszej piątce. Biegaczem jestem raczej kiepskim, ale zmusiłem się, żeby wyprzedzić ze dwie-trzy osoby i na mecie okazało się, że jestem ósmy, czyli na miejscu dającym awans. Popłakałem się ze szczęścia, ludzie przez kilkanaście lat nie są w stanie tego zrobić, a mnie udało się w pierwszej próbie. Zwycięzców się nie rozlicza, udało się, więc pomyślałem - jadę. Tak trafiłem na mistrzostwa świata do Las Vegas, nie była to kwestia decyzji, ale udanego występu.

Zdecydowała dyspozycja dnia, jak mawiają komentatorzy sportowi.

- Uwierzyłem, że można realizować najbardziej niesamowite marzenia, które myślałem, że w wieku lat 20 trzeba zakopać, mam na myśli uczestnictwo w wielkich wydarzeniach sportowych.

Ile kosztowało cię to Las Vegas?

- Musisz polecieć na drugi koniec świata, wynająć hotel i samochód, aby móc dojeżdżać na treningi. W zachodnich stanach USA komunikacja praktycznie nie funkcjonuje, a odległości są olbrzymie.

Ile czasu tam spędziłeś?

- 12 dni przed zawodami.

Które miejsce zająłeś?

- Tutaj oczywiście też był podział na kategorie wiekowe i klasyfikację generalną. Zwykle ludzie przyjeżdżają na zawody triathlonowe 2-3 dni przed imprezą główną, tutaj na 10 dni przed rozpoczęciem imprezy trasa zapełniona była triathlonistami. Podczas treningu w basenie obok mnie pływał mistrz olimpijski. Nawet w przedziale wiekowym 50-55 ci mężczyźni byli zawodowymi amatorami, niemającymi nic wspólnego z przeciętnym mężczyzną w tym wieku. Ludzie, którzy wyczynowo uprawiali któryś z tych trzech sportów albo pokrewnych. W Polsce jest podobnie, jednym z najlepszych triathlonistów jest wioślarz Bartek Pawełczak, startuje też Adam Korol. Na mistrzostwach świata startują mistrzowie olimpijscy w konkurencjach, często abstrakcyjnych z punktu widzenia triathlonu. Pomyślałem sobie: Boże, jestem tutaj najgrubszy. Pomyślałem, że jak nie będę w ostatnich 10 proc. w swojej kategorii wiekowej, to już będzie sukces. Ostatecznie byłem 106. na 240 miejsc w swojej kategorii wiekowej, wyprzedzając wiele osób, z którymi przegrywałem w sezonie, i to było dla mnie najważniejsze. W klasyfikacji generalnej byłem 500. na 2000.

Każdy z nas miał na łydce zapisany wiek. Dam głowę, że wyprzedzał mnie facet, który miał na łydce liczbę 66. A muszę przyznać, że nie pobiegłem źle. Koniec końców nie wygrał ze mną, ale dowiódł tego, że 66-latkowie również dają radę.

Wśród trzech dyscyplin pływanie leży ci najbardziej.

- Można tak powiedzieć, chociaż z pływaniem przez wiele, wiele lat nie miałem nic wspólnego. Daje mi to olbrzymi handicap.

Biegać - lepiej lub gorzej - potrafi każdy, jeździć na rowerze też, to technicznie bardzo łatwa konkurencja, wystarczy mocne "kopyto" i "płuco". Pływanie jest wiele bardziej wymagające.

Stąd się biorą opory u wielu osób, które myślą, że pozostałymi konkurencjami nie nadrobią strat.

- I to jest błędne myślenie. Pływać od zera możemy nauczyć się zawsze, znam masę nazwisk ludzi, którzy nauczyli się pływać w ciągu 3-4 miesięcy, tak aby dystans pół Ironmana przepłynąć poniżej 40 minut. Najlepsi amatorzy pływają lekko poniżej 30 minut. 10-12 minut można bez problemu odrobić na rowerze i podczas biegu. Gdyby ktoś dał mi teraz wybór - jesteś tak kiepskim pływakiem, jak obecnie biegaczem, zamieniłbym się bez wahania. Oddałbym wszystko, żeby być tak dobrym biegaczem, jak jestem pływakiem.

Nie tylko czas jest ważny w przypadku pływania. Dla niektórych woda, wejście do niej, stanowi opór, zwłaszcza że jest tam masa ludzi.

- Whirpool [przyp. red. inaczej "pralka", początek wyścigu, kiedy zawodnicy wbiegają do wody i walczą o pozycję] , czyli najbardziej efektowna część każdej transmisji z zawodów triathlonowych. Na Hawajach dwa tysiące ludzi startuje z wody w jednym momencie.

Zahaczasz o ważny aspekt dotyczący polskiego społeczeństwa, rokrocznie dochodzi do wielu tragedii w wodzie, licznych utonięć. Na Zachodzie, widać to choćby na zawodach, pływanie nie stanowi takiego problemu. Jest większa kultura nauki pływania. Jeżeli nauczymy się pływać, to nie dosyć, że mamy większe poczucie bezpieczeństwa w wodzie, to jeszcze otwierają się przed nami nowe furtki.

Wiem, o co ci chodzi, to jest coś, co trzeba przetrwać, ludzie mają opory przed pływaniem. Na myśl o pierwszej konkurencji tacy ludzie mają drgawki. Nie zmienia to faktu, że można nauczyć się pływać w wieku lat 50 czy 60. Znam też ludzi, którzy nauczyli się w krótkim czasie na tyle dobrze pływać, aby móc się rywalizować. Jednym z najlepszych zawodników w Polsce jest dr Jakub Czaja, który wygrał w Suszu, pokonując zawodników z bujną przeszłością sportową, mimo że z wody wyszedł w połowie stawki. Ale półmaraton w triathlonie biega w godzinę 15 minut, co jest dla 99,999 proc. ludzi niemalże nieosiągalne.

Jak zmieniło się twoje życie pod względem organizacyjnym?

- Triathlon jest zajęciem czasochłonnym, trzeba mu poświęcić co najmniej dwie godziny dziennie, ale to da się zrobić. To jest kwestia dobrej organizacji. Zmieniło się we mnie podejście, odrzuciłem wszystkie inne przyjemności. Paradoksalnie, przez to, że mam wolny zawód, czasem jest mi łatwiej, a czasem trudniej się zorganizować. Ponieważ mam często nieprzewidywalny czas pracy. Znam mnóstwo ludzi pracujących w korporacjach, którzy wstają o 5.30 i o 6 są na basenie, potem idą biegać, a na 9 są w pracy, czyści i wypacykowani. A po południu idą na rower.

Jednak wielu ludzi, od których wymaga się w pracy pełnej dyspozycyjności, trenuje triathlon i osiąga świetne wyniki. Moim guru jest mistrz wśród polskich amatorów Marcin Konieczny, który pracuje jako trener biznesowy. Prowadzi szkolenia w całej Polsce, cały czas jest w trasie. Słynie z tego, że w sezonie pakuje do bagażnika rower, żeby móc jeździć, niezależnie od tego, gdzie się znajduje.

Tak, ale są to ludzie, którzy osiągnęli pozycję zawodową i mogą powiedzieć: "Panowie i Panie, wychodzę, teraz nie będzie mnie przez godzinę".

- Mój serdeczny kolega z Malborka na co dzień pracuje w szkole, nie może pozwolić sobie na nieobecności, aby utrzymać rodzinę na godnym poziomie, musi dodatkowo dorabiać jako trener personalny. Ma mnóstwo roboty, ale daje radę.

Największym odkryciem tego sezonu jest kapitan pracujący na platformach wiertniczych w Angoli. Miesiąc spędza tam, miesiąc w domu. Jest ojcem, mężem, trenuje, robi dobre wyniki. W miejscu pracy ma bieżnię i stacjonarny rower, bierze z sobą gumy imitujące pływanie, bo przebywając 50 metrów nad oceanem na platformie, nie ma możliwości pływania. Pracuje po kilkanaście godzin, a w wolnym czasie trenuje.

To znaczy, że oceniając swe możliwości, nie powinniśmy koncentrować się, jak biegamy, pływamy i jeździmy na rowerze, ale na tym, ile mamy czasu.

- Będąc mężem, żoną, mając dzieci, można to robić, tylko trzeba się zorganizować i zmusić do reżimu. Ja z przyjaciółmi nie widziałem się przez parę miesięcy, bo od maja miałem sezon startowy.

Wiesz, co zaczyna mi przypominać nasza rozmowa? Spotkanie z przedstawicielem handlowym od sprzedaży bezpośredniej.

- Media, te mniej lub bardziej ambitne, interesują się tym, co robię, tak więc wyszło na jaw, że trenuję triathlon. Wszyscy traktują mnie początkowo jak gościa, któremu odbiło, typowego "fizola", który przestał czytać książki i dba tylko o tężyznę fizyczną. A przecież w sportach wytrzymałościowych najważniejsza jest praca nad głową. Dużo więcej korzyści z triathlonu mam w głowie, a nie w mięśniach. Mając 35 lat, robię badania, dzwoni do mnie lekarz i mówi, że od niepamiętnych czasów nie miał tak dobrych wyników u pacjentów, pyta, jak to zrobiłem. Z wieku metabolicznego wynika, że mam 18 lat. Dużo ważniejsze jest jednak to, co dzieje się w głowie - że rzeczy niemożliwe wydają się takimi tylko na poziomie własnych, wewnętrznych oporów. Triathlon sprawił, że zacząłem wierzyć w siebie. Możemy robić rzeczy i pokonywać te bariery, które sprawiały, że jeszcze kilkanaście lat temu nie wyobrazilibyśmy sobie nas samych w takiej sytuacji, o których nie śniliśmy. Od strony terapii jestem na zupełnie innym poziomie. Druga kwestia to poczucie, że ma się w życiu jakąś filozofię, że mam plany, a to, co robię, służy czemuś. Moim największym problemem trzydziestoparolatka był brak planów, oczywiście w pracy takowe są, ale emocje z nią związane w pewnym wieku nie są już tak wielkie. Zaczynam sobie uświadamiać, że mam coś, co nie jest związane z pracą i wychowywaniem dzieci. I to jest fantastyczna sprawa. Patrzę na 66-letniego faceta, który mnie wyprzedza podczas biegu, myślę sobie: "skoro on może, to tylko od nas zależy, jak poprowadzimy swoje życie".

42-latek w 33 dni pokonał 33 razy dystans Ironmana

To uczy również asertywności.

- Tak, chociaż są pewne obowiązki zawodowe, których przełożyć się nie da.

Maciej Dowbor o swojej triathlonowej pasji opowiadał w audycji Radia TOK FM "Przy niedzieli o sporcie"

Van Lierde i Carfrae mistrzami świata na dystansie Ironman

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.