Justyna Kowalczyk dla Sport.pl: Narty to mój ratunek. A że czasem przeholuję? No cóż...

- Zasłabnięcie w Turynie przyszło nie wiadomo skąd, w głowie było tysiąc znaków zapytania. A teraz wiem, czym na omdlenie na Alpe Cermis zapracowałam. Oczywiście, że się boję. Ale sport wyczynowy to ciągłe balansowanie na granicy zdrowia - mówi Sport.pl Justyna Kowalczyk. W sobotę biegnie w Otepaeae w sprincie stylem klasycznym

Paweł Wilkowicz: W niedzielę zasłabłaś na Alpe Cermis, sześć dni później wracasz do startów w Otepaeae. Nie boisz się?

Justyna Kowalczyk: Oczywiście, że się boję. Przy maksymalnym wysiłku straciłam kontakt z rzeczywistością na kilka minut. Musiałabym być szalona, żeby się nie bać. Ale sport wyczynowy to jest ciągłe balansowanie na granicy zdrowia. Sport to zdrowie przy amatorskim uprawianiu. U zawodowców to bajki dla naiwnych. Ja największe sukcesy zaczęłam osiągać po tym, jak straciłam przytomność na igrzyskach w Turynie. Wtedy też mogłam posłuchać rad, czy warto się dalej męczyć.

To były nie tylko rady, działacze chcieli cię wycofać ze startu na 30 km, gdzie zdobyłaś medal.

- Tak. Ale ja wiedziałam, co robię. A teraz jestem jeszcze starsza, jeszcze bardziej doświadczona i naprawdę potrafię oszacować, co dla mnie ważne, a co nieważne. Dla mnie bieganie na nartach to nie jest droga do pieniędzy, do zwycięstw. Gdyby tak było, to ci, którzy mi radzą, żebym sobie dała spokój, mieliby rację. Po co się męczyć, skoro nie ma pierwszych miejsc, a premie coraz niższe. Ale dla mnie biegi to praca i pasja. Więc po Alpe Cermis zaczęłam po prostu znowu przychodzić do pracy. Zostałam przebadana na wszystkie sposoby. Niczego tam niebezpiecznego nie wykryto. A omdlenia przez ostatnie półtora roku zdarzały mi się bardzo często. Kilkadziesiąt razy. Tyle że kamer przy tym nie było. Wróciłam do nart właśnie po to, żeby mi się pomogły z tamtymi trudnymi czasami uporać. I pomagają. Bardzo. A że czasem przeholuję? No cóż. Nie mam za dużego talentu. Nie mam genialnych parametrów wytrzymałościowca. Moją siłą było zawsze to, że głowa potrafiła zmusić ciało do przekraczania granic. I na Alpe Cermis głowa najwyraźniej przesadziła. Turyn był większym przeżyciem, bo tam to omdlenie przyszło nie wiadomo skąd. Było tysiąc znaków zapytania i trzeba było jak najszybciej wystartować, żeby poszukać odpowiedzi. A teraz jest inaczej. Wiem, czym na to omdlenie zapracowałam.

W wywiadzie dla Onetu, jeszcze przed zasłabnięciem, mówiłaś, że w głowie było przed Tourem sporo wątpliwości, czy biegać dalej. A podczas Touru nie było?

- Ja się ciągle trochę miotam, czy biegać czy nie, szarpać zdrowie czy nie. Ale jednak do tej pracy przychodzę, bo nie biegam tylko dla siebie, chcę podtrzymać to zainteresowanie telewizyjne i sponsorskie, które zapewnia dzisiejszym młodym biegaczom z Polski zupełnie inny start, niż miało moje pokolenie. A poza tym - żeby to nie wypadło tak patetycznie - po prostu nie mam w tym momencie żadnego pomysłu na siebie, który mógłby zagrozić nartom. Ja to ciągle uwielbiam. I to jest dla mnie rozstrzygające. A nie jakieś głupoty, że "trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść", już patrzeć na te rady zza biurek nie mogę. Ale to, że podjęłam decyzję, nie znaczy, że nie mam wątpliwości. Ciągle się w głowie kotłuje, jak to poukładać najlepiej. Wiadomo, że od wyczynowego biegania będę się coraz bardziej odsuwać. Jak mi powiedział jeden z norweskich dziennikarzy: ty dużo w życiu potrafisz. I rzeczywiście chciałabym też robić inne rzeczy. Nie mam już klapek na oczach, nie chcę się w stu procentach skupiać na biegówkach. A jeśli się to komuś nie podoba, to nie musi patrzeć.

A podczas Touru w głowie się kotłowało bardziej niż zwykle?

- Nie, podczas Touru tylko zrozumiałam, że muszę pewne sprawy inaczej poukładać. Jakie, nie chcę zdradzać.

To był dla ciebie bardzo dziwny wyścig. Przekładaniec: etapy stylem łyżwowym, czyli tym, w którym jesteś słabsza, wypadały ponad stan, a te klasyczne poniżej oczekiwań.

- Tak było. W stylu dowolnym się poprawiłam, a w klasyku byłam w zawodach na tym poziomie co przed świętami, choć na treningach i sprawdzianach już jestem wyżej. Pracuję nad tym, żeby to szybko zmienić.

A może to jest po prostu sezon do odhaczenia, bez wielkich nadziei? Sezon pomost między pierwszą częścią kariery a drugą, która się zacznie dopiero za rok, po w pełni przepracowanych przygotowaniach.

- Jeżeli zostanę w biegach, to następny okres przygotowawczy po prostu musi być lepszy. Bo ten był fatalny. Walczyłam, przełamywałam się i tak dalej. Ale te bardzo mocne treningi, z których zawsze słynęłam i które zaczynałam robić w Sierra Nevada już w maju, tym razem mogłam zrobić dopiero w sierpniu. I też było niemożliwe, żeby ten trening był na tym samym poziomie co przed chorobą. Dużo z siebie dawałam, ale czasy były dalekie od tych, które miałam wcześniej. Więc trudno te przygotowania zestawić z jakimikolwiek poprzednimi. Zaczynałam wiele poziomów niżej. I najpierw musiałam się podciągnąć, a dopiero potem się zaprząc do tego normalnego dla mnie kieratu.

Do mistrzostw świata został miesiąc. Otepaeae i starty w Pucharze Świata to dobra droga do Falun?

- A gdzie ja będę miała lepiej niż tutaj? Miałam wrócić do Polski, rozglądać się za śniegiem, uciekać przed kamerami i obiektywami? Już w hotelu w Val di Fiemme miałam oblężenie: w holu, w restauracji, pod drzwiami pokoju, wszędzie dziennikarze z Norwegii. W wysokie góry nie pojadę, bo mi ich teraz nie trzeba, tam regeneracja idzie kiepsko. Teraz trzeba chodzić na siłownię, bo przez Tour siła opadła i wszyscy ją właśnie odbudowują na mistrzostwa świata. Nikt teraz nie biega trzygodzinnych treningów. Trzeba się po prostu poruszać, odżywić mięśnie. A ja mam tu trasy za progiem i biegam z przyjemnością. To tutaj w Otepaeae latem zaczęłam wreszcie dobrze znosić wytrzymałościowe treningi, bo wcześniej na Dachsteinie niektórych nie kończyłam. Tutaj się zaczęłam dźwigać z kłopotów dzięki miejscowym znajomym, dzięki temu, jak mnie przyjmowali. Teraz przyszedł do mnie reporter estońskiej telewizji i mówi: witaj w domu, Justyna. I tak jest. Tutaj wygrywałam, tutaj spędziłam mnóstwo czasu, trenując zimą i latem, tu się czuję u siebie.

W sobotnim sprincie klasycznym wystartujesz na pewno. A co z niedzielnym drużynowym?

- Jesteśmy tutaj same z Sylwią, więc nikomu miejsca nie zabiorę. I jeśli będę się dobrze czuła, to wystartuję. A jeśli coś nie zagra, jeśli poczuję, że znów jestem blisko granic, to zrezygnuję. W sprincie klasycznym będę miała mocne rywalki, nie licząc tych, którzy pobiegli w Tourze, reszta sprinterów od kilku tygodni trenuje i czeka na starty. Nikt nic nie da za darmo. W mistrzostwach świata też nie.

A co cię ciągnie do Rybińska w następny weekend? Tam jest święto stylu dowolnego: sprint, 10 km, dopiero trzeci bieg to łączony.

- Skoro gór na razie nie potrzebuję, wystarczy mi w nich 17 dni po Rybińsku, to dlaczego nie jechać. Mogłabym zostać w Otepaeae i tylko trenować, ale drużyna i tak się wybiera do Rybińska, więc i ja postartuję. W Rybińsku trasy mi wyjątkowo nie pasują. Mały podbieg, mały zjazd i tak co chwila. Dobrze mi zrobi popracowanie na takich trasach. Nie wiem, czy wystartuję na 10 km, ale w biegu łączonym na pewno, bo to dla mnie ważna rzecz. I w sprincie, bo akurat trasa do niego jest fajna dla mnie.

I to będą twoje ostatnie starty przed mistrzostwami świata? Nie pobiegniesz w Oestersund, w ostatnich zawodach przed Falun?

- Na 80 procent nie. I to nie jest decyzja podjęta po Tourze. Planowaliśmy tak już wcześniej.

Na mistrzostwa w Falun, po tym, co się działo w Tourze, patrzysz inaczej?

- A niby dlaczego? Bo na krótko straciłam kontakt z rzeczywistością na Alpe Cermis? Chcę być na mistrzostwa przygotowana najlepiej jak się da, zająć miejsca najlepsze z możliwych. Gdzie Alpe Cermis, a gdzie sprint klasyczny w Falun. Co ma jedno do drugiego poza tym, że i tu, i tam są śnieg i narta. Tu są etapy, narastające zmęczenie, pokazują się zaległości w przygotowaniach. A w mistrzostwach świata mam mnóstwo czasu na regenerację. Nawet mi się nie chce o tym rozmawiać. Robię swoje. Nie mogę słuchać i czytać, co mi podpowiadają, a to z lewej, a to z prawej. Bo wystarczy mi przeczytać wpis jednego idioty na moim Facebooku i już mam dość. Gdy byłam mocniejsza psychicznie, to miałam to w głębokim poważaniu. A teraz nie. Więc uciekam od tego. Ale i tak szczęście do ludzi mam wielkie, widzę to również tutaj, w Estonii, zobaczę w Rybińsku. I mam zamiar z tego korzystać.

O karierze Justyny Kowalczyk i historii biegów narciarskich przeczytaj w książce >>

Polskie medale w Soczi, MŚ w siatkówce, a może kankan Kubota? Wybierz sportowe przeżycie roku

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.