Tomasz Kuchar o Rajdzie Barbórka: "Jakie to fajne uczucie!"

W ubiegłym roku na karty historii Barbórki wpisał się Tomasz Kuchar, który od blisko 12 miesięcy samodzielnie prowadzi w klasyfikacji największej liczby zwycięstw w grudniowym klasyku. O samym rajdzie, rajdowych przygodach i magii grudniowej imprezy rozmawiamy z Królem Karowej.

Pamiętasz swój pierwszy start w Barbórce?

Nie pamiętam ile mam startów na koncie, ale oczywiście pamiętam pierwszy - jechałem Oplem Astrą i było to oczywiście gigantyczne przeżycie. Po pierwsze, w pamięć zapadły mi bardzo nieprzewidywalne fragmenty trasy, wyjeżdżałem z jednego zakrętu do drugiego i nie wiadomo było, jaka jest przyczepność. Do tego gigantyczne presja spowodowana jeszcze bardziej gigantyczną liczbą ludzi dookoła, błyski fleszy, relacja w telewizji, niesamowite przeżycie dla młodego zawodnika. Nie pamiętam jak mi poszło, ale nie miało to żadnego znaczenia, sam występ na Karowej, bo dostałem się na ten odcinek, był czymś niewiarygodnym. Wierzcie mi albo nie, ale to jest niesamowite przeżycie dla każdego.

Który rajd najbardziej utkwił Ci najbardziej w pamięci i dlaczego?

Oczywiście najbardziej utkwiła w pamięci i pozostanie tam już do końca życia zeszłoroczna Barbórka. Stało się tak z dwóch powodów - po pierwsze dlatego że udało mi się wygrać po raz piąty i tym samym pobić rekord, który wcześniej należał do moich dwóch wielkich idoli, Mariana Bublewicza i Pawła Przybylskiego. Po drugie, na jednym z odcinków popełniłem błąd, wypadłem w śnieżną zaspę, straciłem około pół minuty i właściwie byłem pewien ze już absolutnie nie ma szans, żeby to odrobić. Razem z Lopezem, czyli moim pilotem Danielem Dymurskim, postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Na Karowej, kiedy większość zespołów jechała na oponach zimowych, my wybraliśmy bardzo miękką, pocięta oponę slick. Mogło się to skończyć oczywiście spektakularnym dzwonem, ale skończyło się spektakularną wygraną zarówno samej Karowej jak i odrobieniem kilkunastu sekund i wygraniem całego rajdu. Właściwie do dzisiaj trudno mi uwierzyć w to, co się stało.

Najciekawsza historia związana z Barbórką?

Ta cała historia, którą opowiedziałem przed chwilą jest chyba najbardziej niespotykaną i pikantną, bo wielu przed startem na Karowej pukało się w głowy i mówiło "Co ty chłopie, jakie ty opony zakładasz!". Tuż przed startem, kiedy mechanicy zdjęli już koce grzewcze z kół, staliśmy i czekaliśmy na start. Powiedziałem do Daniela: "Lopez, co my robimy na tych gumach? Dobra, jedziemy, żeby nam nie ostygły. Ogień!" Kiedy przejechaliśmy przez lotną metę na tym odcinku, Lopez przyznał: "Wiesz co, chyba coś źle ten czas zmierzyłem, bo pamiętam, że naszym targetem było 2:14 czy 2:12 ale chyba się pomyliłem, bo mam 2:09". Na dojazdówce powiedziałem: "Widzisz, nawet czasu nie potrafisz dobrze zmierzyć, to niemożliwe, żebyśmy tyle wykręcili" Ale po chwili kiedy zobaczyłem na telebimie 2:09, w samochodzie zapanowała niesamowita euforia.

Jak widzisz i oceniasz zmiany i rozwój rajdu na przestrzeni lat?

Barbórka zawsze była specyficznym rajdem i nie widzę wielkich różnic względem tego, co było kiedyś. Wciąż jest to bardzo trudny rajd, w którym można spotkać zmienne warunki i zmienną nawierzchnię. Jeśli ustawimy idealnie samochód, dobierzemy opony do startu na np. Bemowie to i tak będziemy mieli problem. Połowę jedziemy po betonie a połowę po szutrze i nie wiadomo jak się ustawić. Nawet, jeśli znajdziemy jakiś kompromis, to za chwilę jedziemy na Cytadelę, gdzie są zupełnie inne warunki. Chwile później jesteśmy na Żeraniu a tam zastaje nas jeszcze coś zupełnie innego. Poza tym, na Barbórce nie można popełnić żadnego błędu. Ten rajd jest tak krótki, jeśli popełnisz błąd, to praktycznie nie ma szans, żeby go odrobić. Nam się udało w zeszłym roku, ale raczej rozpatrujemy to w kategoriach cudu a nie zwykłych, codziennych możliwości. Tu obowiązuje maksimum precyzji od pierwszego do ostatniego zakrętu.

Dlaczego pomimo mrozu, często padającego deszczu czy śniegu i kończących się budżetów każdy chce wystartować w Barbórce i ją wygrać?

Trzeba powiedzieć jasno, że Barbórka jest najbardziej medialnym rajdem w sezonie. Wynika to z tego, że wszyscy spragnieni obcowania z rajdówkami: kibice, dziennikarze, sponsorzy, partnerzy, czy także nasi przyjaciele bądź rodziny mają okazję być bardzo blisko. Na Barbórce jest to możliwe, bo na tym rajdzie samochody wręcz przejeżdżają tym wszystkim, których wymieniłem, po butach. Czy to na poszczególnych odcinkach specjalnych, czy na kultowej Karowej. Do tego dochodzi relacja LIVE w telewizji, obecność mediów i dziennikarzy. W sporcie niewiele się dzieje w tym okresie, więc media pokazują dużo relacji z Barbórki. Pozwala to oczywiście na lepszą ekspozycję naszych sponsorów. Poza tym sama Karowa ze swoją magiczną atmosferą - to jest po prostu coś niesamowitego. Sami wiecie, jak to jest z perspektywy kibica czy dziennikarza, ale uwierzcie mi, z perspektywy kierowcy wygląda to jeszcze bardziej kosmicznie. Kiedy jedziemy odcinek, z każdej strony błyskają flesze, to jest niesamowite. Te tysiące kibiców sprawiają, że Karowa jest wyjątkowa sama w sobie.

Zostałeś okrzyknięty Królem Karowej. Podchodzisz do tego z dystansem, czy to jednak poważna i prestiżowa sprawa?

Już mówiłem, że Karowa jest niesamowita. Jest ewenementem w skali europejskiej czy nawet całego świata. Nigdzie indziej nie widziałem odcinka, który byłby rozgrywany w tak niesamowitej atmosferze, z tak niewiarygodną liczbą i bliskością kibiców. Ja jestem realistą, zdaję sobie sprawę z tego, że fortuna kołem się toczy. Raz jest się na górze, raz na dole, więc absolutnie nie obnoszę się ze swoimi zwycięstwami w tym rajdzie czy na samej Karowej. Dopóki jeżdżę, będę chciał robić jak najlepsze wyniki, ale to jest tak trudny rajd, że wszystko się może zdarzyć. Mała pomyłka może sprawić, że na Karową można się w ogóle nie dostać. Ale drugiej strony, muszę przyznać, że kiedy przemarznięty po wygranej Karowej biorę w hotelu prysznic, mówię sobie "O Jezu, jakie to fajne uczucie!"

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.