Sebastian Rozwadowski to jeden z najlepszych i najbardziej doświadczonych polskich pilotów rajdowych. W trakcie trwającej 18 lat kariery, startował w eliminacjach mistrzostw Polski, Europy i świata. Jest rajdowym mistrzem Polski z 2014 roku. W Rajdzie Dakar pojedzie po raz czwarty.
Nadchodząca, 41. edycja Rajdu Dakar wystartuje 6 stycznia 2019 roku. Tym razem trasy najtrudniejszego rajdu świata zlokalizowano wyłącznie na terytorium Peru, więc przez zdecydowaną większość czasu uczestnicy będą borykać się z grząskimi, piaszczystymi wydmami. Metę rywalizacji zaplanowano na 17 stycznia.
Sebastian Rozwadowski: Podanie trasy czy omówienie jej z kierowcą to jedno. Kiedy jednak wpadamy w dziurę, albo auto się zakopie, to moją rolą jest wyskoczyć z auta z łopatą, podłożyć pod koła cztery naprawdę ciężkie sandtracki (specjalne podkłady, które w razie zakopania się w miękkim terenie umieszcza się pod kołami - przyp. red.) i tak pokierować Bena (kierowcę Benediktasa Vanagasa - przyp. red.), żeby w końcu ruszył z miejsca. Pamiętaj, że on nie może się zatrzymać, aż nie złapie kołami twardszego gruntu, więc potem zbieram ten cały ekwipunek i jak najszybciej gonię go (najczęściej pod bardzo wysokie, strome i miękkie wydmy) w tym ogromnym upale, często w kasku na głowie i rozglądając się wokół w nadziei, że nie wpadnę pod koła innego zawodnika.
- Da się. Ale wtedy udział kończysz po godzinie. Widziałem takie przypadki i nie jestem w stanie pojąć, że ktoś, całkowicie bez przygotowania, zjawia się na takiej imprezie, a potem rezygnuje z powodu jakiejś drobnej kontuzji. W moich oczach to jest nieuczciwe. W stosunku do partnera, zespołu i sponsorów, którzy wykładają na taki start ogromne pieniądze. W naszym przypadku, prywatnego zespołu, często zbliżają się do miliona euro.
- Przed pierwszym startem, bardzo głęboko przeanalizowałem warunki i topografię trasy i podzieliłem swój trening na trzy obszary tematyczne. Pierwszy to wzmocnienie całego tzw. core'a, czyli gorsetu mięśni otaczających kręgosłup. Samochód non stop jedzie po bardzo nierównym terenie, więc kompresyjne urazy kręgosłupa to coś, co przydarza się uczestnikom bodaj najczęściej. Tylko dobre wzmocnienie tej strefy pozwala na uniknięcie bądź minimalizację kontuzji. Druga sprawa to adaptacja organizmu do długofalowego wysiłku w wysokich temperaturach – stąd intensywne treningi w saunie.
Do środka wstawiłem rower treningowy z pomiarem mocy, czyli tzw. cykloergometr i pod okiem trenera kręcę zadane interwały, podczas których odczytujemy i zapisujemy częstotliwość skurczów serca, wygenerowaną moc oraz czas. Doszedłem do takiego etapu, kiedy w trakcie treningu wypijam około 1,5 litra napoju, a waga po treningu jest dokładnie taka sama jak przed, czyli dokładnie tyle samo wypociłem co wypiłem i to jest bardzo dobry wynik. Trzeci etap to namiot tlenowy. Śpię w nim przez 45 nocy przed startem. Ten aspekt dołożyłem pod kątem boliwijskiego etapu, kiedy był częścią trasy, żeby przystosować się do przebywania na wysokościach powyżej 4000 m n.p.m.
Wręcz przeciwnie. On spał w namiocie, w którym było więcej tlenu niż normalnie. W moim jest go mniej. I to sporo mniej, bo ustawiam mieszankę na około 13 procent, a przypomnijmy, że tu, gdzie teraz siedzimy jest go około 21 procent. Mój namiot wypożyczam od naszych mistrzów rowerowych. Oni również z takich korzystają w programie przygotowań do startów w dużych imprezach kolarskich.
Przez pierwsze noce masz kołatanie serca, niepokój, a rano bóle głowy, czyli standardowe objawy niedotlenienia. Z czasem organizm się do tego trybu pracy przyzwyczaja, wzrasta produkcja hemoglobiny oraz ilość erytrocytów, czyli mówiąc w uproszczeniu transporterów tlenu. Dzięki temu w Boliwii, na wysokościach powyżej 4000 m n.p.m. czuję się naprawdę dobrze. I o to właśnie chodzi w całej tej pracy.
Nie słyszałem, żeby ktoś jeszcze tak się przygotowywał i prawdę mówiąc, bardzo mnie to dziwi. Dla mnie to jest absolutna podstawa, żeby móc skutecznie wykonać powierzone przez zespół zadanie. Muszę być w pełni sprawny do pracy w kabinie rajdówki, a nie, jak kapryśne dziecko, narzekać, że tu boli, a tam strzyka. Poza tym, robię to dla siebie. Przecież sprawność oznacza, że daję nam – załodze – większe szanse na przeżycie i dotarcie do mety. To również większa gwarancja, że nie wrócę do domu np. z kontuzją kręgosłupa.
Prezentacja cieszyła się naprawdę dużym zainteresowaniem mediów, kibiców oraz polskich i litewskich władz. Przed startem czeka nas jeszcze sesja treningowa z nowym samochodem oraz szkolenie mechaniczne. W jego trakcie Ben i ja zostaniemy zapoznani z kluczowymi aspektami naszej Toyoty oraz jej obsługą mechaniczną. Na trasie Rajdu Dakar (poza biwakami) możemy polegać praktycznie tylko na sobie, więc wszelkiego rodzaju wymiany, począwszy od kół poprzez różnego rodzaju czujniki, paski, na półosiach kończąc, robimy sami.
Wiesz, to dopiero nasz czwarty wspólny start, można powiedzieć, że ciągle się uczymy. Przed wyjazdem jestem jeszcze umówiony na szkolenie z Andim Shultzem, który Rajd Dakar przejechał 26 razy i dwa razy wygrał, więc ma o wiele więcej doświadczenia ode mnie. Zgodził się podzielić swoimi tajemnicami i już nie mogę się na to spotkanie doczekać. W poprzednich latach stopniowo podnosiliśmy sobie poprzeczkę. Sądzę, że stać nas na coraz więcej.
Williams znajdzie pieniądze sam, by zatrudnić takiego kierowcę, jakiego chce?
WRC. Rajd Hiszpanii. Kajetan Kajetanowicz: marzyłem o tym starcie