Krzysztof Hołowczyc: – Ogromne. Wyznacznikiem jest dla mnie Boris Garafulic. To przeciętny chilijski kierowca, a jest w czołowej dziesiątce. Zwykle jak był w dwudziestce, to już było coś. To pokazuje, ilu dobrych zawodników już nie ściga się w Dakarze, by wymienić tylko Nassera Al-Attiyaha czy Carlosa Sainza.
– Już powoli układają, kto powinien wygrać. Choć Stephane Peterhansel powiedział, że już nie ma tzw. team order [szefowie zespołu decydują, który z zawodników ma wygrać – przyp. red.], ale team spirit, to jednak jestem przekonany, że pojadą dla Sebastiana Loeba. Wydaje mi się, że będzie musiał zwolnić dla swojego kolegi z zespołu. Loeb jest dla Peugeota wielką wartością marketingową i jego wygrana miałaby ogromny wydźwięk promocyjny. To byłoby coś – wielki mistrz z rajdów WRC, który wygrał też Dakar.
– Był szósty, ale spadł na ósme miejsce. Przed Kubą są szybsi od niego kierowcy, którzy mają po prostu trochę większe umiejętności, lepszy sprzęt czy sprawniejszego pilota. Jeśli spojrzeć na prędkości, jakie osiąga, to ci, którzy są przed nim, są niemal poza jego zasięgiem. Nawet wyprzedzający go o kilka minut Orlando Villanova i Giniel de Villiers są od niego szybsi. No cóż, musi czekać, aż ten mur się sam skruszy, a dalej jechać tak, jak to robi do tej pory. W czołowej dziesiątce powinien się utrzymać, o ile będzie czysto jechać. Musi teraz być trochę sępem i liczyć, że komuś przed nim powinie się noga przez błędy nawigacyjne lub przez awarię. Nie widać bowiem, by dzięki szybkości mógł przesunąć się do przodu. Wystarczy, że jest sekundę wolniejszy na kilometrze i już ta strata się buduje. A jeśli zacznie ryzykować, bo ma jeszcze z czego przyspieszyć, może to się źle skończyć. Na razie ustrzegł się poważnych błędów. W rajdach terenowych to sztuka utrzymać takie równe i dobre tempo. Kuba nie szarżuje, nie naraża się na niebezpieczeństwo dachowania czy urwania koła. Choć to dopiero jego drugi Dakar w samochodzie, to pokazuje dużą dojrzałość.
A przecież Sainz, który ma ogromne doświadczenie, piąty raz z rzędu nie kończy tego rajdu. On przeholował, a Przygoński zachowuje zimną krew.
– Ten pierwszy odcinek specjalny, na którym Rafał miał wypadek i doznał kontuzji, chyba zmienił jego psychikę. Czasem tak się zdarza, że jedno wydarzenie może zaważyć na postawie w całym rajdzie. Mam wrażenie, że nie jedzie na maksa, że coś go blokuje. Chwała mu jednak za to, że nie zamierza odpuścić, tylko jedzie do końca. Odrobić trzy godziny straty to trudne zadanie, choć w quadach to wciąż możliwe. Czasem dzieją się rzeczy niestworzone, bo te maszyny potrafią po prostu stanąć i koniec. Rafał jest doświadczony i wie, że nie należy rezygnować. Na pewno też zdaje sobie sprawę, że nie zawsze się wygrywa. W quadach nie ma takiej stałej czołówki jak w motocyklach i samochodach, gdzie na pierwszy rzut oka wiadomo, kto będzie rywalizował o podium. Raczej trzeba Rafała chwalić, że wciąż próbuje, a nie obraził się i np. wycofał. Być może też po kontuzji nie czuje się dobrze fizycznie, a w quadach ma to bardzo duże znaczenie. Liczę jeszcze na jego doświadczenie i wytrzymałość.