Rajd Dakar. Małysz obwinia organizatorów: Nie jestem przekonany, czy zapewniają wszelką pomoc i bezpieczeństwo

- Płaci się cholerne pieniądze, żeby wystartować, i jak do tej pory byłem przekonany, że organizator zapewnia wszelką pomoc i bezpieczeństwo, ale patrząc po tej sytuacji, to już taki pewny tego nie jestem - powiedział w rozmowie z TVN 24 Adam Małysz, który po drugim etapie musiał wycofać się z Rajdu Dakar.

Dla 37-letniego byłego skoczka narciarskiego czwarty udział w Rajdzie Dakar zakończył się na 35 km przed metą drugiego etapu odbywającego się w poniedziałek. Wtedy doszczętnie spłonął samochód Małysza i jego pilota Rafała Martona.

Warunki na liczącym 518 km etapie były piekielnie trudne dla pozostałych uczestników. Motocyklista Jakub Przygoński musiał robić sobie przerwy, żeby napić się wody. Kierowca Krzysztof Hołowczyc nie ukrywał, że przy palącym słońcu argentyńskiego lata czuł się fatalnie. "Potworny upał, na zewnątrz prawie 50 stopni, w samochodzie ponad 65! Potworny ból głowy i nudności. Myślałem kilka razy, że to już koniec, że mój organizm tego nie wytrzyma. Gdy zobaczyłem napis "meta", pomyślałem, że to bramy raju " - relacjonował na Facebooku.

Dzień później doszło do tragedii. Motocyklista Michał Hernik został znaleziony martwy na 206. km trzeciego etapu między San Juan i Chilecito, 14 km od mety. Leżał 300 metrów od głównej trasy obok nieuszkodzonego motocykla, bez kasku na głowie. Na trasie panował ogromny upał. - Hernik zmarł wskutek przegrzania organizmu i odwodnienia - poinformowali w czwartek organizatorzy Rajdu Dakar.

Motocyklista z Krakowa jest piątym zawodnikiem, który poniósł śmierć w trakcie Rajdu Dakar, od kiedy przeniesiono tę imprezę do Ameryki Południowej w 2009 roku, a 24. od początku jej rozgrywania w 1979 roku.

Małysz: Mogliśmy tam wręcz zostać na zawsze

Małysz w rozmowie z TVN 24 nie szczędził krytyki organizatorom, zarzucając im poważne błędy w organizacji. Przede wszystkim w zapewnieniu bezpieczeństwa uczestnikom rajdu.

- Po raz kolejny, chyba to jest drugi raz z rzędu, organizator funduje w drugi dzień rajdu tak potężny wysiłek, że wielu z tych zawodników odpada i nie kontynuuje. Zastanawiamy się, czy to nie jest czasem specjalnie robione, żeby jak najwięcej zawodników odpadło, żeby organizatorzy mieli jakby mniej kłopotów - powiedział sfrustrowany.

I dodał: - U nas też była taka sytuacja. Czekaliśmy bardzo długo na pomoc, nie mieliśmy wody, bo wszystko spłonęło. Przy temperaturze prawie 50 stopni myślę, że też mogliśmy tam wręcz zostać na zawsze. O tyle dobrze, że znaleźliśmy w pobliżu lokalnych kibiców i oni mieli przy sobie wodę, którą nam dali. Później przyleciał helikopter, telewizja. Przylecieli, nakręcili, nie mogli nas zabrać, bo nie mieli miejsca na pokładzie. Tej wody mieli tam niewiele, którą nam zostawili, to tak było na dwa łyki i dalej czekaliśmy, później przyleciał kolejny helikopter, zrobił tylko okrążenie nad nami i poleciał dalej.

Pilot Małysza: Uratowali nas kibice

Organizatorów ostro skrytykował też Marton. - Gdy samochód płonął, nikt z organizatorów nam nie pomógł. Zostaliśmy sami, bez wody przez kilka godzin na pustyni przy temperaturze ponad 40 stopni. Uratowali nas kibice, którzy przyjechali na miejsce. Dali wodę i zabrali nas - powiedział w Eurosporcie pilot Małysza, dla którego to był 10. udział w najtrudniejszym terenowym rajdzie świata.

Marton dodał, że przyczyną pożaru była eksplozja amortyzatora, w którym był azot. Wypadek zdarzył się w momencie, gdy razem z Małyszem zaryzykowali, odrabiając straty i przesuwając się z 16. na siódme miejsce.

Kojoty, kraksy i piękne widoki, zobacz wyjątkowe zdjęcia z Rajdu Dakar

Więcej o:
Copyright © Agora SA