Grand Prix Bahrajnu. Pustynna katastrofa Renault, a nie burza

Zasłona dymna z samochodu Marka Webbera i kraksa z Adrianem Sutilem pozbawiły Roberta Kubicę szans na wysokie miejsce w GP Bahrajnu. Pierwsze na mecie dwa Ferrari w dramatycznych okolicznościach. Wygrał Fernando Alonso

Katastrofa na pierwszym zakręcie pierwszego okrążenia pierwszego wyścigu - to przydarzyło się Kubicy w Bahrajnie! Widziało to na własne oczy ponad 520 mln widzów niemal we wszystkich krajach świata - tyle oglądało dzisiejszy pierwszy wyścig sezonu według danych Formuła 1 - i 45 tysięcy na trybunach toru Sakhir.

Pechowy początek Kubicy, ale dobry bolid?

Kubica ruszył ze startu wspaniale, ściął w prawo w kierunku wewnętrznej linii toru, wbił się w grupę przed nim, wyjechał na lepszym miejscu, kiedy wybuchnął przed nim kłąb dymu z samochodu Marka Webbera. W tej zasłonie dymnej, w renault odbijającego w bok Polaka uderzył Adrian Sutil w bolidzie Force India, także zdezorientowany dymem. - Nic nie widziałem. Widoczność zero - mówił Polak. Samochody obydwu kierowców obróciły się tyłem do kierunku jazdy. Polak wylądował na 21. pozycji, musiał przepuścić wszystkich obrócić się i dopiero jechać dalej.

W tym momencie wyścig był dla Polaka praktycznie stracony. Gorzej być nie mogło.

Kubica liczył w nim na miejsce co najmniej siódme, może wyżej. W kwalifikacjach był dziewiąty, co sam uważał za wynik rozczarowujący. Był daleko mimo, że zaryzykował wybierając opony - założył miękkie, bardziej przyczepne, ale też mniej trwałe od twardszych gum.

Galeria z pierwszego wyścigu sezonu. Żeby obejrzeć kliknij zdjęcie

 

Ryzyko podjął po to, aby po kwalifikacjach wylądować jak najbliżej czołówki, aby dać sobie większe szanse na starcie do niedzielnego wyścigu. Popełnił jednak błąd w najbardziej nieodpowiednim momencie, błąd niejako wymuszony awarią sprzętu w samochodzie. I się nie udało. Kubica - z powodu awarii guzika sterującego dyferencjałem - omal nie wypadł z toru podczas ostatniego, najważniejszego okrążenia pomiarowego kwalifikacji.

W takim przypadku, kiedy startował z odległej pozycji, te miękkie opony stawały się dla niego obciążeniem.

W tym roku bowiem obowiązuje zakaz tankowania i bolidy ruszają do wyścigu o 100 kg cięższe niż rok temu, ze 160-180 kilogramowym ładunkiem paliwa. Co znaczy mieć miękkie, mniej trwałe opony kierując pojazdem ważącym prawie 800 kg? Jak one wyglądają po kilku hamowaniach na 100 metrach z 300 km na godzinę do 60?

Kubica po prostu nie miał już w tym wyścigu żadnych szans.

Ale to nie znaczy, że trzeba zjechać do garażu.

Polak zaczął odrabiać straty. Początkowo było to łatwe, bo w tym roku trzy zespoły po raz pierwszy pojawiły się na torze, w tym jeden - Hispania (HRT) - z trudem wyprowadził na tor samochód na wyścig. Zresztą żaden nie dojechał do mety. Samochody debiutanckich zespołów mijać było łatwo. Kierowców żółtodziobów też - takich było aż czterech w Bahrajnie.

Ale w pewnym momencie Kubica dobrnął blisko pierwszej 10. i dalej ani rusz.

Najpierw długo jechał w tzw. pociągu złożonym z czterech bolidów za wolnym kierowcą BMW Sauber Kamui Kobayashi, potem utknął za Pedro de la Rosą z ... BMW Sauber. Był 11., czyli 10 pozycji lepiej niż 200 metrów po starcie. Więcej nie mógł nic zrobić.

Ale gdyby ktoś powiedział, że zajął miejsce na jakie stać Renault, to trzeba zaprotestować.

Patrząc na wyniki okrążeń, Kubica nie tracił ani sekundy do najlepszych, z wyjątkiem obydwu kierowców Ferrari - gdy już nie musiał wlec się za słabszymi. - Myślę, że ten tor nie jest dla nas najkorzystniejszy. Nie wybija dobrych stron naszego samochodu. W Australii będzie nam łatwiej - powiedział jeszcze przed wyścigiem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.