MŚ w lotach narciarskich. Polacy skarżą się na manipulację sędziów

Dwie kapitalne okazje na medale MŚ w lotach narciarskich mieli polscy skoczkowie. Nie wykorzystali żadnej i można gdybać, które czwarte miejsce jest boleśniejsze: Adama Małysza czy drużyny. Złote medale wywalczył Szwajcar Simon Ammann i drużyna Austrii. - Medal, niestety, odleciał nam przez czystą manipulację sędziów. Fin, który jechał po Łukaszu, miał identyczne warunki, ale jakoś go tam przetrzymali, a naszemu kazali jechać - skarżył się po zawodach Kamil Stoch

W sobotę Małysz dokonał rzeczy wręcz nieprawdopodobnej. Nie, nie pokonał Ammanna tylko stracił - pewny - medal. To było bolesne doznanie. Małysz przyjechał na Letalnicę, by walczyć o złoto, powiększyć kolekcję krążków z przeróżnych konkursów i skoczni świata. Miał niecałe trzy punkty straty do Ammanna i zapowiedział walkę ze Szwajcarem. Za siebie się nie oglądał - przewaga nad Austriakiem Gregorem Schlierenzauerem wynosiła prawie 15 punktów, nad Norwegiem Andersem Jacobsenem, z którym potem przegrał brąz, ponad 31 pkt.! To miała być sobota Małysza, wcześniej siedem razy był na drugim miejscu, ale w piątek wygrał jedną serię ze Szwajcarem.

Każdy w Planicy miał wrażenie, że obaj skaczą w swojej własnej lidze. Dlatego ciosy, które spadły zostały zadane w najmniej spodziewanej chwili. W pierwszej serii Polak skoczył 211 m i było jasne, że przegrał złoto. 211,5 m w drugiej oznaczało brak medalu. Przegrał o 0,4 pkt. z Jacobsenem, który później powiedział, że "Planica to druga po Oslo stolica Norwegii". Takie porażki zdarzały się Małyszowi rzadko. Dwanaście razy był na podium w PŚ w lotach (więcej od niego tylko Austriak Andreas Goldberger). Wygrywał PŚ w lotach sześć razy (więcej tylko Schlierenzauer). W MŚ w lotach nigdy nie był na podium. Wątpliwe, by kiedyś uzupełnił kolekcję - następne mistrzostwa za dwa lata w norweskim Vikersund.

W niedzielnym konkursie drużynowym Małysz pokazał, że sobota była wypadkiem przy pracy. Skakał bardzo dobrze, daleko poza granicę 200 metrów. Bohaterem polskiej ekipy był Kamil Stoch, który w drugiej serii pofrunął na 222,5 m i spowodował, że przewaga do Finów stopniała do czterech punktów. Tak jak Stoch był bohaterem, tak skaczący w następnej kolejce Łukasz Rutkowski kompletnie wszystko zepsuł. 143 m to wstyd i żenada na mamuciej skoczni, gdzie najlepsi lądują nawet 90 metrów dalej. - Sędziowie wszystko popsuli! To manipulacja! Jestem bardzo zdenerwowany. Puścili Łukasza w niekorzystnych warunkach, przy silnym wietrze z tyłu - mówił Stoch.

Miał rację, kiedy skakał Rutkowski wiało w plecy z prędkością 1 m/s. - Dosłownie na pięć sekund zapaliło się zielone światło i kazali mu jechać - mówił trener Łukasz Kruczek. Jego i całej ekipy rozgoryczenie było tym większe, że skaczący chwilę później Fin Olli Muotka osiągnął ledwie 166,5 m. - Kiedy Muotka miał niekorzystne warunki, został ściągnięty z belki. Przeczekali zły wiatr i dopiero pozwolili mu pojechać - mówił Stoch, który oddał swój najlepszy skok w sezonie. - Łukasz jest załamany, wie co zrobił źle. Ale w tych warunkach nie było szans skoczyć nawet te 15 metrów dalej - ciężko wzdychał Kruczek.

Ostateczny gwóźdź do trumny z napisem "medal dla Polski" wbił w swoim drugim skoku Stefan Hula, który nie doleciał nawet do 180 metra. I w ostatniej serii nie pomogło nawet to, że Harri Olli skoczył o ponad 20 mniej niż Małysz. Złość i rozgoryczenie w zawodnikach wezbrała jeszcze większa. To był ich czarny weekend w Planicy. Zamiast z medalami, do kraju wrócili z niczym. Jak, oprócz Małysza, zawsze.

Kamil Stoch : Bardzo się cieszę z tego lotu, to była czysta przyjemność. Rekordem Polski zajmę się kiedy indziej. Medal, niestety, odleciał nam przez czystą manipulację sędziów. Fin, który jechał po Łukaszu, miał identyczne warunki, ale jakoś go tam przetrzymali, a naszemu kazali jechać.

Adam Małysz : Skoki były niezłe, w sobotę coś nie zagrało. Widocznie tak musiało być. Trochę nam zabrakło do medalu, chyba powinni ściągnąć Łukasza i kazać mu przeczekać. Może wtedy poleciałby dalej. Prześladował nas to czwarte miejsce w tym roku. Szkoda. Nie wiem, którego medalu bardziej mi szkoda. Czy bym go wywalczył dziś czy w niedzielę, i tak byłoby to wielkie przeżycie. Ten w drużynie miałby większe znaczenie, bo nigdy czegoś takiego nie osiągnęliśmy. Na pocieszenie zostaje mi świadomość, że sobotnie skoki były wypadkiem przy pracy. Bardzo chciałem, żebyśmy dziś wskoczyli na podium. Ale nie wińcie Łukasza, mocno wiało z tyłu. Całe mistrzostwa można podsumować jednym słowem "rozgoryczenie". Szanse były ogromne, my ich nie wykorzystaliśmy.

Czytaj też relację z konkursu ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.