- Ci estońscy serwismeni Justyny to bardzo porządni i pracowici ludzie. No i stuprocentowi abstynenci! W ogóle nie piją - mówił o Are Metsie i Peepie Koivu prezes PZN Apoloniusz Tajner. Po złotym medalu Justyny Mets przyszedł do nas z papierowym kubeczkiem w ręku. - Świętujecie? - spytaliśmy. - To sama cola - Mets powąchał zawartość i z szelmowskim uśmiechem mrugnął okiem.
Królowa igrzysk, pięciokrotna medalistka z Vancouver, trzykrotnie złota. Cztery lata temu Marit wyjeżdżała z Turynu zapłakana. Była wielką faworytką, zdobyła jedno srebro. - Należał jej się złoty medal olimpijski. Jest sprawiedliwość na tym świecie. A skoro jest, to i ja kiedyś takie złoto zdobędę - mówiła po wygranej Norweżki w sprincie Kowalczyk. "Kiedyś" okazało się niecałe dwa tygodnie później. Marit była w Kanadzie w niebywałej formie, pokonać ją na 30 km było, jak wygrać z Simonem Ammannem na dużej skoczni. Adamowi się nie udało, Justynie w konfrontacji z Norweżką - tak.
Drogo jak diabli. Papierowa bułka ze "smokie sausage" - 7,5 dolara; piwo - 6,5; banan - 1,5; jogurt - 5; butelka gazowanej wody - 3; pizza - 20. Jeden dolar - prawie 3 zł. Pocieszaliśmy się tylko tym, że za dwa lata w Londynie będzie jeszcze drożej.
Tajemniczy don Pedro i pan Mżawka czuliby się w okolicach Whistler lepiej niż w Krainie Deszczowców. Decyzja MKOl o przyznaniu igrzysk Vancouver okazała się karkołomna - w drugiej połowie lutego pada tu częściej niż w Anglii. Najbardziej odczuli to alpejczycy, ich zawody utonęły we mgle i deszczu, a niektóre medale "rozdała" pogoda.
Jeszcze nigdy na zimowych igrzyskach nie wybuchała wśród Polaków tak często. Cieszyliśmy się z dwóch medali Małysza, trzech Kowalczyk, a na koniec uśmiechały się do nas niespodziewanie także dwie Katarzyny i jedna Luiza, brązowe panczenistki.
Powiedzenie przed zimowymi igrzyskami, że wyprzedzimy ją w klasyfikacji medalowej, było niemal tak "wiarygodne" jak postawienie pieniędzy na medal panczenistek w rywalizacji drużynowej. A jednak się udało.
Po raz pierwszy na zimowych igrzyskach reprezentował ją Kwame Nkrumah-Acheampong, który pasją dla nart zaraził się na krytym stoku w angielskim Milton Keynes, niedaleko toru Formuły 1 w Silverstone, gdzie pracował jako recepcjonista. "Śnieżny Leopard" na igrzyskach wystartował w stroju w lamparcie cętki, dojechał do mety slalomu na 47. miejscu, ze stratą 43 sekund do złotego medalisty Guliano Gazzolego.
Startujący w tej samej konkurencji co "Śnieżny Leopard" reprezentant Meksyku zajął 46. miejsce. Ale za to był najstarszym narciarzem na igrzyskach - ma 51 lat. I jedynym fotografikiem, który na wystawie zatytułował jedną z prac "Międzymiastowa z Jezusem".
Po raz pierwszy od likwidacji "szóstek" i zmiany punktacji można się było ekscytować łyżwiarstwem figurowym. Po pierwsze, koreańską królową Kim Yu-Na. Po drugie, rosyjską klęską w parach sportowych i tańcach. A na koniec niezadowolonym Pluszczenką, którego Lysacek przechytrzył. Szkoda tylko, że nawet pół sekundy zawodów nie widzieliśmy. Siedzieliśmy w Whistler i wszystko wiemy z internetu. Też na "I".
Nasza złota, srebrna i brązowa dziewczyna. Zuch dziewczyna z Whistler!
Największa sportowa tragedia igrzysk. Holenderski panczenista po 10 km morderczej harówki minął linię mety z rekordem świata, jako złoty medalista olimpijski, ale został zdyskwalifikowany, bo trener niechcący skierował go na zły tor.
Siwy pan z Finlandii w oczach Adama Małysza jest najlepszym trenerem świata. W naszych oczach jest najsympatyczniejszym dziadkiem, który udzielał po niemiecku z fińskim akcentem najgenialniejszych wywiadów pod słońcem. "Gut, sehr gut" - odpowiedział na pytanie o skoki Adama. No i przewidział, że Finowie w hokeju daleko zajdą. Też mówił o nich "sehr gut".
Wielki powrót mistrza skoków narciarskich. Cztery tytuły mistrza świata, cztery Kryształowe Kule i cztery medale olimpijskie - z powodu Simona Ammanna musiał pokochać na igrzyskach srebro. Złoto sprzątał mu sprzed nosa mały Szwajcar. Małysz udzielił w życiu tysięcy wywiadów. Na igrzyskach swoją otwartością przeszedł wszelkie wyobrażenia. A to nie koniec - chce napisać książkę.
Prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego na zmianę jest odważny i lękliwy. Zaczął od tego drugiego stanu, mówiąc przed igrzyskami, że medali nie obieca, po czym zmieszał z błotem snowboardzistów i łyżwiarzy, a skończył dumnie prężąc pierś do gratulacji za sześć krążków, w tym pierwszy złoty od 38 lat. Przesłabych snowboardzistów jednocześnie przeprosił, mówiąc, że poniosły go emocje. Panie prezesie, a może by tak "K jak konsekwencja"?
Zaczęło się od olimpijskiego znicza na stadionie, który się nie wysunął, potem zepsuł się lód w hali w Richmond i milion innych rzeczy, z których pora roku o nazwie "zima" była najmniej istotną. Najbardziej odetchnęli Brytyjczycy. Gorzej pod względem obsuw i awarii nie będzie na igrzyskach przez tysiąc lat.
Majdić oczywiście. Z pięcioma pękniętymi żebrami wywalczyła trzecie miejsce w sprincie. Niewiarygodna Słowenka, wygadana, uśmiechnięta od ucha do ucha, dodająca kolorytu biegom narciarskim. Rok temu w Falun, na zakończenie PŚ, wznosiliśmy z nią toast, pociągając szampana z półtoralitrowej butelki - ona świętowała małą Kryształową Kulę za sprinty, my - triumf Justyny w klasyfikacji generalnej. Szkoda, że paskudny upadek na rozgrzewce wyeliminował ją z igrzysk.
Takie czerwone, z jednym palcem. Z jednej strony klonowy liść, z drugiej pięć olimpijskich kółek i napis "Vancouver 2010". Cena: 10 dolarów. Najbardziej pożądany towar na całych igrzyskach. Po pierwszym tygodniu nie do kupienia. Sześć milionów par sprzedanych na pniu. Pod koniec w oficjalnych sklepach sprzedawano najwyżej dwie pary na osobę. Nie pomogło. Żeby je kupić, trzeba było stanąć w kolejce o szóstej rano, sklep otwierano o dziewiątej. Po 10 minutach rękawiczek nie było. Ponoć - słabej jakości.
Na sześć godzin przed ceremonią rozpoczęcia igrzysk na torze saneczkowym zginął Gruzin Nodar Kumaritaszwili. Zderzył się śmiertelnie ze słupem, gdy zaliczył wywrotkę, pędząc 140 km/godz. Tor krytykowano za błędy konstrukcyjne, złe zabezpieczenie, a MKOl za dopuszczanie egzotycznej Gruzji do rywalizacji, ale winnych jego śmierci do dziś nie znaleziono.
Tajemniczy, znikający, nieobecny, genialny. Przed biegiem na 30 km mówił, że wszystko rozstrzygnie się po 25 km. I nie pomylił się, rozstrzygnęło się właśnie tam, a dokładnie na ostatnich 10 metrach, gdy Justyna włączyła turbodoładowanie, a Norweżce nie pomogło nic. Nawet leki na astmę. Nigdy nie przestał wierzyć w złoto. Zawsze stawał za swoją zawodniczką, ale nie przed nią. - Niech ona będzie popularna, ja chcę stać w cieniu - mówił.
Kiedy czasem kończyliśmy pisać teksty do "Gazety Wyborczej" i Sport.pl o 3 nad ranem (naszego, kanadyjskiego czasu!), wydawało się, że przelatuje nam nad głową.
Dwa dni przed programem dowolnym zmarła matka Kanadyjki Joannie Rochette. Ze łzami w oczach, wzruszeniem i rozpaczą odbierającą mowę 24-letnia łyżwiarka pojechała po brązowy medal olimpijski.
W złotych medalach rozdawanych w Vancouver jest go około 1,5 procent. Nam - do soboty - i tak wydawało się, że przysłowie: "nie wszystko złoto, co się świeci", oznacza olimpijskie medale Adama Małysza i Justyny Kowalczyk. Justyna wygrała bieg na 30 km i na podium oczy świeciły jej się ze szczęścia bardziej niż ważący prawie pół kilograma złoty medal wiszący na szyi.
"Wygraj Ligę" - największy piłkarski konkurs w Polsce - wystartował! To już 18. edycja gry, w której bierze udział nawet kilkadziesiąt tysięcy drużyn. Stwórz własny zespół, załóż lub dołącz do ligi prywatnej, rób transfery, ściągaj sponsorów. Zagraj i "Wygraj Ligę"! ?
Zwycięzca zdobędzie 10 000 zł, ale pula nagród to aż 25 000 zł. Zapraszamy do gry.