Adam Małysz: Wydawca książki o moim życiu mnie oszukał

- Firma, która wydała książkę ?Adam Małysz - moje życie? oszukała mnie - mówi korespondentom Sport.pl w Vancouver rozżalony Adam Małysz. I dodaje, że najwięcej na książce zarobili pewnie jej autorzy, dziennikarze TVP. - Myśmy też nie zarobili - odpiera jednak zarzut Sebastian Szczęsny z TVP. Prezes wydawnictwa tłumaczy Sport.pl, że książki o Małyszu po prostu nikt nie chciał kupować...

Po ostatnim skoku w igrzyskach w poniedziałkowym konkursie drużynowym Adam Małysz mówił m.in. o książkach, które o nim napisano. - Powstała książka "Adam Małysz - moje życie". W błyskawicznym tempie. Firma, która ją wydała, oszukała mnie. Nie wypłacili mi gaży, przestali się kontaktować. Najwięcej na tym zarobili na pewno autorzy, czyli Maciej Kurzajewski i Sebastian Szczęsny. Oni pieniądze zabrali, a potem prezes wydawnictwa przestał odbierać ode mnie telefony - powiedział Małysz.

Krakowskie "Wydawnictwo M", które wydaje głównie książki o tematyce religijnej, na swojej stronie internetowej wyróżnia książkę o Małyszu pod hasłem olimpijskiej promocji.

- Napisali książkę nie o mnie, ale dla siebie. Prawie nic na tym nie zarobiłem, a teraz leży po księgarniach za 6-7 złotych. Zastanawiałem się co z tym zrobić, może powinienem wytoczyć proces, ale przed olimpiadą nie chciałem. Przeżyłem to jakoś, ale powiem szczerze - oszukali mnie. To już przeszłość - mówi rozżalony Małysz.

Współautor książki: My też nie zarobiliśmy

Słowa skoczka komentuje dla Sport.pl jeden z autorów książki Sebastian Szczęsny - obecnie dziennikarz TVP. - Jest mi bardzo przykro, jeśli Adam został oszukany, ale myśmy też na tej książce tak naprawdę nie zarobili. Powiedziano nam, że z punktu widzenia wydawnictwa były ogromne problemy z reklamą, promocji praktycznie nie było.

- My z Maćkiem Kurzajewskim kontaktowaliśmy się z wydawnictwem tylko na początku pracy nad książką. Później, kiedy dzwoniłem, aby zapytać, co z pieniędzmi, usłyszałem, że mają konflikt z Edim Federerem [menedżer Małysza], który im wszystko poblokował i książka się nie sprzedaje - mówi Szczęsny.

- W momencie, kiedy pisaliśmy książkę, nie mieliśmy pojęcia o tym, czy ktoś Adama Małysza oszuka czy nie. Gdybyśmy wiedzieli, że wydawnictwo ma jakiekolwiek złe intencje, to nie firmowalibyśmy tej książki swoim nazwiskiem. Tym bardziej, że jesteśmy bliskimi znajomymi Adama Małysza - tłumaczy nam dziennikarz TVP.

Prezes wydawnictwa: Ludzie wolą oglądać niż czytać o Małyszu

- Książkę wydaliśmy w nakładzie 60 tys. egzemplarzy. Sprzedało się kilkanaście tysięcy - wyjaśnia w rozmowie ze Sport.pl prezes "Wydawnictwa M" Piotr Oleś. - Na pewno pan Adam Małysz miał honorarium z tej książki, na pewno przesłaliśmy mu rozliczenie. W ramach honorarium miał tzw. zaliczkę na honorarium procentowe i na pewno mu ją zapłaciliśmy. Z rozliczenia sprzedaży na pewno nie należało mu się żadne dalsze honorarium - sprzedało się po prostu za mało egzemplarzy tej książki.

- Nie jest prawdą, że nikt nie odbierał od niego telefonu. Do mnie nikt w tej sprawie nie dzwonił.

- Książka była kolorowa, pięknie wydana, kosztowała 30 złotych. Zaraz po jej wydaniu na jesieni sprzedawaliśmy ją w styczniu w Zakopanem na konkursie PŚ. Było tam kilkadziesiąt tysięcy ludzi, sprzedaliśmy ok. 300 sztuk. Nikt nie chciał jej kupić nawet za 10 zł. Ludzie chcą oglądać skoki i Małysza jako skoczka, natomiast nie interesuje ich to, co on mówi w książce. Nie chcą za to płacić.

- Problem polegał na tym, że i my, i pan Małysz mieliśmy nadzieję, że sprzedamy 60 tys. egzemplarzy. Pan Adam mógł liczyć wtedy nawet na honorarium przekraczające 100 tys. złotych, ale prawda jest taka, że wydawnictwo straciło na tej książce parędziesiąt tysięcy złotych.

Małysz: Mam dar mówienia...

Małysz: - Kiedyś napiszę książkę, którą Polacy będą chcieli przeczytać i to z takimi wzruszeniami, z jakimi przeżywali moje skoki. Zdradziłem już dużo, ale jeszcze wiele mam do opowiedzenia. Mam nadzieję, że ludzie, którzy teraz spiszą moje wspomnienia będą tego godni. I ja będę się cieszył, że ci którzy je przeczytają, przeżyją wszystko jeszcze raz.

Trzykrotny wicemistrz olimpijski rozwinął temat tego, co chciałby przekazać w swojej książce: - Wiele moich zachowań było spontanicznych, niekontrolowanych. Tak jak choćby to całowanie nart i zeskoku w Vancouver po konkursie na dużej skoczni. Teraz nie umiem podzielić się z wami swoimi odczuciami dotyczącymi tych igrzysk. Za wcześnie, jeszcze żyję emocjami i medalami. Wszystko musi do mnie dotrzeć, spokojnie muszę o tym pomyśleć, przeanalizować i kiedyś na pewno o wszystkim, co jest związane z Kanadą opowiem.

- Książka nie może być spontaniczna jak moje gesty na skoczni, musi być napisana spokojnie - mówi Małysz. - Ja mogę długo opowiadać, a od 1994 roku mam o czym. Mam dar mówienia, żona mi mówi, że się powtarzam, ale zawsze wszyscy chętnie słuchają moich anegdot i się śmieją. Pamiętnika nie prowadziłem, on jest w mojej głowie. Kiedyś próbowałem pisać dzienniczek treningowy, nagrywać na dyktafon, zapisywać pliki na komputerze. Ale to nie było to.

- Wszystko robię spontanicznie, ale do napisania książki potrzebny będzie czas. Zgłaszali się już chętni autorzy, ale jeszcze nie czas. Przede mną ostatnie zawody Pucharu Świata i MŚ w lotach. W następnym roku mam zamiar kontynuować karierę, są MŚ w Oslo, więc liczę, że dojdzie trochę nowych przeżyć - dodaje skoczek.

Jak wyskakał swoją fortunę Adam Małysz

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.