W piątek i sobotę konkursy PŚ w skokach w Zakopanem. Czy Adam Małysz będzie pod Tatrami odmieniony tygodniem skakania w Lahti pod okiem byłego trenera polskiej kadry, 65-letniego Lepistö? Po ubiegłym sezonie Polski Związek Narciarski nie przedłużył umowy z Finem. Od półtora roku Małysza męczą skoki, bo od marca 2007 r. nie był ani razu na podium PŚ. W tym sezonie zajmuje dopiero 30. lokatę w PŚ.
Robert Błoński: Dużo pan trenował w Finlandii?
Adam Małysz: Dziennikarzy nie było, więc spokój miałem. Co do skakania, to nie sprzyjała mi pogoda. Wiało, poza tym raz było bardzo zimno, raz za ciepło. Czasem lepiej trenować w trudnych warunkach, bo potem jest się przygotowanym na wszystko. Od ubiegłego piątku oddałem w Lahti ponad 50 skoków. Byłem też na badaniach siły i mocy w instytucie w Jyväskylä. To było coś podobnego do tego, co robiliśmy z Łukaszem Kruczkiem, ale inaczej zinterpretowano wyniki. Na tej podstawie zaczęliśmy z Lepistö pracę nad moją techniką.
Co wykazały badania?
Że jestem za szybki na progu. Pierwsze ruchy, tuż przed odbiciem, robię za gwałtownie i później nie ma ostatniego wypchnięcia. Szybki, krótki ruch powoduje cofnięcie się kolan, w rezultacie nie mam szybkości w powietrzu, a potem spadam za blisko.
Jakie lekarstwo znalazł Hannu Lepistö na pana problemy?
Sporo skakałem, ale i trenowałem w hali. Robiliśmy wszystko, by przedłużyć odbicie. By nie było szybkie, tylko spokojne i miarowe. Zmieniałem też pozycję dojazdową, bo była zła. Co skok to jeździłem inaczej. Nie byliśmy w stanie niczego dopracować, za dużo było zmian, kombinacji: "może tak, a może tak".
U Lepistö było stanowcze: "masz jechać tak, i koniec. A tak się odbijesz". I forma poszła do przodu. Nie ma jednak co oczekiwać cudów już w Zakopanem, ale ten wyjazd do Lahti był dobrym pomysłem. Sporo się dowiedziałem. Pod koniec technika zaczynała wyglądać nieźle. Cieszę się przynajmniej z tego, że nie stałem w miejscu, tylko próbowałem coś zaradzić.
Z czego wyniknęło rozregulowanie pana techniki?
Z przygotowań do sezonu, które były podporządkowane jednemu: by w nogach mieć jak najwięcej mocy. By było się z czego odbijać. To się udało. Mocny jestem, ale po drodze zagubiłem technikę. Przy tej szybkości nie jestem w stanie nadążyć z odbiciem. Dlatego jest ono za krótkie.
Hannu miał jedną główną uwagę: nie wolno trenować mocy czy siły, zapominając o technice. To są nierozłączne rzeczy. Nie da się ćwiczyć raz mocy, raz techniki. To musi iść w parze, nawet kiedy po zajęciach na siłowni jest się zmęczonym. Łukasz po konsultacjach z profesorem Jerzym Żołądziem w ogóle nie robił odbić. Po testach w Jyväskylä, rozmowach z Hannu i z innym fińskim trenerem Mattim Pullim [były trener najlepszego skoczka wszech czasów Matti Nykänena] wiem, że tak się nie da. Odbicia trzeba robić, to stały element treningów. Jak się nie ćwiczy ich na sucho, to ciężko je wytrenować wyłącznie na skoczni.
Wyjechał pan z Polski nagle. Zadzwonił do Lepistö i poprosił o konsultację. W Polsce odebrano to jako wotum nieufności wobec trenera kadry Łukasza Kruczka.
Jakie tam wotum nieufności. Gdybym nie pojechał i czegoś z tą swoją złą formą nie zrobił, sam miałbym do siebie pretensje, że się nie starałem. Chcę jak najlepiej skakać i godnie reprezentować Polskę. Konsultowałem wszystko z Łukaszem. Choć było mu ciężko się z tym pogodzić, dostałem zgodę na wyjazd od Polskiego Związku Narciarskiego. Nie zrobiłem więc niczego poza czyimiś plecami. Decyzja należała do mnie, ale była konsultowana. Przykro mi, że tak to odebrano. Łukasz to dobry trener, ale jestem za bardzo doświadczonym zawodnikiem i w pewnym momencie Łukasz nie był już w stanie mi pomóc. Coś trzeba było robić, dlatego pojechałem do Hannu.
Prezes Apoloniusz Tajner mówi, że kiedy Fin był trenerem kadry, stał z boku i tylko podpowiadał, radził.
Tylko tak wyglądało, że stał z boku. Czasem szedł w kąt, ale po to, by się zastanowić. Za chwilę wracał i mówił, co robić. To stanowczy człowiek. Jak coś powie, to tak musi być. Dało się z nim rozmawiać, ale przekonać, by zmienił zdanie - niezwykle ciężko. Ja się jednak dogadywałem.
Czy jest możliwe, by powstał "team Małysz" z Lepistö jako trenerem głównym?
Chciałbym, ale nie pod taką nazwą. Źle mi się kojarzy. Sama idea jest dobra, chcę, by Hannu został włączony w mój trening. To wielki autorytet, nie tylko dla mnie. Nie tylko ja przyjeżdżałem do niego na konsultacje.
W pewnym momencie zrozumiałem, że trzeba mi kogoś, kto powie: "Adam, rób tak i tak", a ja się do tego zastosuję. Bo sam byłem zagubiony, nie wiedziałem, co robić, jak jechać, jak skakać... Nie wiem, jak dalsza współpraca z Lepistö miałaby wyglądać, ale chcę jej.
Rozmawiał pan o tym z Lepistö?
Tak, ale ja sobie mogę rozmawiać. To nie tylko moja decyzja. Muszą się spotkać ludzie z PZN, mój menedżer Edi Federer i pomyśleć, jak to ułożyć. Nacisk ze strony Federera, by tak się stało, jest duży.
Prezes Tajner mówi tak: "Zobaczymy, czy Adam nie będzie chciał trenować indywidualnie z Lepistö. Do tej pory zawsze chciał trenować w grupie, nigdy osobno. Ale teraz skończył 30 lat i może się to zmieniło". Czyli Związek nie mówi "nie".
Bo teamy istnieją. Taką grupę ma choćby Justyna Kowalczyk. Mnie było trudniej, jestem towarzyski, a nie samotnik. Zawsze chciałem pomagać chłopakom, być w ich gronie, tam, gdzie coś się działo. Nawet po to, by udzielić rady. Nadszedł jednak moment, że trzeba pomyśleć o sobie. Dopóki było dobrze, to OK. Ale jak przyszedł dłuższy kryzys, trzeba działać, zadbać o siebie.
Prezes PZN wyklucza powrót Lepistö na stanowisko pierwszego trenera całej kadry, ale na powołanie go na trenera Adama Małysza wyraża zgodę.
To dobry pomysł. Łukasz i Zbyszek Klimowski robią bardzo dobrą robotę z kadrą. Pracują z bardzo młodymi chłopakami, od których jestem starszy o dziesięć lat. Na początku trudno mi było zaaklimatyzować się w tej grupie. To inne pokolenie... Chłopakom podoba się to, co robi Łukasz. Wymyślał treningi, ale i inne atrakcje. Wspinaczki, szybkowce, równoważnie... Ja jestem na to za stary. Potrzebuję "starej" szkoły, która czasem da wycisk, a czasem podpowie, co robić. Sam też muszę wiedzieć, na co mnie stać. Teraz - nie wiem.
Tę bezradność widać było na Turnieju Czterech Skoczni.
W Innsbrucku mogłem być zadowolony z postępu w porównaniu z Garmisch-Partenkirchen, gdzie nie wszedłem do drugiej serii. Ale kto dałby mi gwarancję, że w Bischofshofen nie byłoby powtórki z Ga-Pa? Trwanie w TCS nie miało sensu. Do dziś nie wiem, dlaczego w Ga-Pa skoczyłem tak słabo. Byłem załamany. Nie wiedziałem, co robić. Zastanawiałem się nawet, czy nie kończyć kariery. "Czy to już koniec mojego skakania?" - myślałem.
Od początku sezonu, od zawodów w Kuusamo, z konkursu na konkurs skakałem słabiej. Nie miałem ani jednego dobrego momentu. W Ga-Pa nie wszedłem do drugiej serii, i to był dla mnie szok. Tak fatalnego lata w połączeniu z tak beznadziejną zimą nie miałem nigdy. Stąd najgorsze myśli i decyzja o wyjeździe do Finlandii.
Jeździłby pan do Lahti czy Lepistö do Polski?
Nie wiem. Nie ja to będę układał, nie ja o tym zdecyduję. Muszę porozmawiać działaczami PZN i liczyć na ich akceptację. Muszę też pomówić z Łukaszem, bo to nie jest łatwa sytuacja dla nas obu. Żeby coś takiego mogło dobrze funkcjonować, nie może być między nami rywalizacji, tylko pełna współpraca.
Czy przed MŚ w Libercu będzie się pan konsultował z Lepistö?
To nasze osobiste sprawy. Ale rozmawialiśmy, co jeszcze można zrobić przed 18 lutego. Ale zaangażować się w to musi więcej osób.
Ze sponsorami, by płacić Lepistö, nie powinno być chyba problemów?
Też mam taką nadzieję. Choć był w Polsce szum, dlaczego robić mi jakieś przywileje kosztem innych. Trudno.
W piątek i sobotę konkursy w Zakopanem. Co pan powie kibicom?
Niech trzymają kciuki. Ale niczego nie obiecam. Nie powiem: "wygram w Zakopanem", bo jak nie wygram... Zapraszam wszystkich i niech kibice osądzą, co się zmieniło. Na cuda nie liczę, ale skoki w Lahti były stabilne. Jak będę tak samo skakał w Zakopanem, można liczyć na postęp.
Pod Wielką Krokiew nie przyjeżdżają najlepsi skoczkowie z Finlandii czy Norwegii. Wie pan dlaczego?
Chcą lecieć do Vancouver i tam skoczyć za tydzień na olimpijskich obiektach. Niedawno skończył się Turniej Czterech Skoczni, teraz były loty w Kulm, jest Zakopane. Potem od razu trzeba lecieć do Kanady. Kiedyś trzeba odetchnąć.
Pan leci za ocean?
Były takie plany. Potem zdecydowano, że nie. A ja chciałbym polecieć. Mógłbym odpuścić kolejne konkursy, ale jeśli nie polecę do Kanady, to i nie wystartuję w Sapporo. Zrobiłaby się za długa przerwa. Przeleciałby mi cały Puchar Świata. Wiem, że są mistrzostwa świata, a ja na Kryształową Kulę szans nie mam. Startować w PŚ jednak powinienem. Muszę skakać stabilnie, to mnie rozpędzi. Chcę być zadowolony chociaż z końcówki tego sezonu.