PŚ w skokach. Freund w roli Małysza?

- Myślę o odebraniu Peterowi Prevcowi żółtej koszulki lidera Pucharu Świata - mówi nie Kamil Stoch, a Severin Freund. Znajdujący się w rewelacyjnej formie Niemiec najwyraźniej marzy o powtórzeniu niesamowitej pogoni Adama Małysza sprzed siedmiu lat. W niedzielę o godz. 14 konkurs w Lahti. Transmisja: TVP i Eurosport, relacja na żywo w Sport.pl

W piątek, w pierwszym indywidualnym konkursie w Lahti, Freund wygrał, wyprzedzając drugiego Stefana Krafta aż o 11 punktów. Dwa dni wcześniej nie dał szans rywalom w Falun, pokonując drugiego Prevca o 15,9 pkt. W tych dwóch startach Niemiec odrobił sporo punktów do liderującego obecnie Słoweńca (70) i do Stocha (90), który liderem został jeszcze przed igrzyskami w Soczi i był nim do Falun.

Na osiem indywidualnych startów przed końcem sezonu Freund do Stocha tracił 294, a do Prevca - 281 punktów. Teraz, przed sześcioma ostatnimi konkursami, przesunął się z piątej na trzecią pozycję w klasyfikacji generalnej, od Słoweńca jest gorszy o 211, a od Polaka - o 204 pkt.

To oczywiście duże straty, ale jeśli mistrz olimpijski w drużynie nadal będzie spisywał się tak znakomicie - jak najbardziej realne do odrobienia.

Nie być jak Kojonkoski

Siedem lat temu w siedmiu ostatnich startach sezonu Adam Małysz stratę 234 punktów do Andersa Jacobsena zamienił na przewagę 134 pkt.

W pogoń Polak ruszył tuż po mistrzostwach świata w Sapporo. - Adam był nieprawdopodobny, skakał w swojej własnej lidze. Ale nie odrobi straty do Andersa. To mój zawodnik zabierze do domu wielki narciarski tort - mówił prowadzący wtedy Norwegów Mika Kojonkoski.

Małysz w Japonii wygrał złoto MŚ z największą w historii przewagą nad drugim zawodnikiem. Na skoczni normalnej wyprzedził Simona Ammanna o 21,5 pkt. Został najbardziej utytułowanym skoczkiem mistrzostw w dziejach, dlatego w Polsce zaczęliśmy liczyć, ile punktów musiałby odrobić do Jacobsena w każdym z konkursów, by czwarty raz w karierze wygrać Puchar Świata. Uznaliśmy, że we wszystkich startach Polak będzie w stanie zdobywać średnio 33,42 pkt więcej od Norwega.

Ciekawe, czy teraz Freund wyliczył sobie, że chcąc wywalczyć pierwszą w karierze Kryształową Kulę musi w sześciu ostatnich konkursach zdobywać średnio o 35,16 pkt więcej od Prevca i o 34 pkt więcej od Stocha oraz że w dwóch poprzednich startach od Słoweńca był średnio lepszy właśnie o 35 pkt, a od Polaka - aż o 45 pkt.

Skoro Freund zapowiada walkę, można założyć, że wie, jak trudne zadanie przed nim. A nam nie wolno popełnić błędu Kojonkoskiego.

Doświadczony Fin już kilka dni po tym, jak odmówił Małyszowi szans, musiał zmienić zdanie. Gdy Polak wygrał w Lahti, wyprzedził drugiego w PŚ Gregora Schlierenzauera (w konkursie był 38.) o 38 punktów, a do liderującego Jacobsena (w Lahti zajął 31. miejsce) tracił już tylko 134 pkt. - Na nasze nieszczęście w Sapporo odnalazł się prawdziwy Małysz. To fenomen. Oczywiście nie poddamy się, ale myślę, że on z łatwością wygra Puchar Świata - stwierdził wtedy Kojonkoski.

Kolejne zwycięstwo Małysz odniósł w Kuopio. Jacobsen był tam 10., więc ze 134 zrobiło się tylko 60 punktów straty. Gdy w Lillehammer wiatr nie pozwolił rozegrać zawodów i przeniesiono je do Oslo, Jacobsen i Kojonkoski narzekali, twierdząc, że ulubioną skocznię Norwega zmieniono na ulubioną Polaka. Małysz, jak przystało na króla Holmenkollen, wygrał. Jacobsen był 14. i zmiana lidera nastąpiła już na cztery konkursy przed końcem sezonu.

Jednak emocje się nie skończyły. Przed drugimi zawodami w Oslo Polak był lepszy o 22 punkty, ale zamiast powiększyć przewagę, stracił pozycję. W jednoseryjnym, wietrznym konkursie Małysz wylądował na 89. metrze i 54. miejscu. Jacobsen był siódmy. - O mało nie dostałem zawału w powietrzu. Cieszę się, że nic mi się nie stało - komentował Polak, dodając, że w sporcie tak bywa i koncentrując się na walce w Planicy.

Tam zaplanowano trzy ostatnie konkursy sezonu. Przed nimi Norweg był lepszy o 14 punktów. Wtedy jego obóz przestał mówić, że kontuzja kolana może nie pozwolić Jacobsenowi skakać w Słowenii. A Kojonkoski niepotrzebnie podgrzewał temperaturę rywalizacji. - A może plastron lidera był dla Małysza za ciężki? - zastanawiał się, komentując wyniki z Oslo.

Klasy nie zabrakło za to samemu Jacobsenowi. - Cieszę się, że wróciłem na pozycję lidera, ale nie jestem zadowolony z okoliczności, w jakich to się stało. Adam miał bardzo złe warunki, to nie było w porządku - stwierdził.

W Planicy Małysz ostro zaatakował już w pierwszym konkursie. Wygrał go z przewagą 15,1 pkt nad drugim Ammannem, Jacobsen był szósty. Koszulka lidera wróciła do naszego mistrza. Jego przewaga nad Norwegiem przed dwoma ostatnimi konkursami wynosiła 46 punktów. Dzień później wzrosła do 66, bo Polak wygrał, a Norweg był drugi. Tak równa walka pretendentów do końcowego zwycięstwa zapowiadała wielkie emocje w finałowym konkursie.

Nie wytrzymała ich jedna z norweskich telewizji, pytając Małysza, czy w decydującym momencie powtórzy swój skok z Oslo. Ale Polak znów był najlepszy, a Jacobsen ósmy, co oznaczało, że cały sezon wygrał nasz skoczek, wyprzedzając rywala o 134 punkty.

Freund postraszył w sobotę

Końcówka bieżącego sezonu może być jeszcze bardziej pasjonująca, bo chętnych do ostatecznego triumfu jest aż trzech. Freund ma chyba nawet trudniejsze zadanie od tego, jakiemu przed laty podołał Małysz.

Ale kolejnym dowodem, że z Niemcem Prevc i Stoch muszą się mocno liczyć, była sobotnia "drużynówka" w Lahti. Indywidualnie lider ekipy mistrzów olimpijskich uzyskał zdecydowanie najlepszy wynik. Drugiego w takim zestawieniu Anssiego Koivurantę wyprzedził o 11,4 pkt.

Freund trzeci raz z rzędu pokazał wielką formę. Nie umiał wykorzystać jej w indywidualnych konkursach w Soczi, ale teraz jest niesamowicie mocny. A Prevc i Stoch, którzy między sobą mieli rozstrzygnąć walkę o Kryształową Kulę, wyglądają na zmęczonych.

W sobotę Polak miał indywidualnie ósmy, a Słoweniec - 13. wynik. Gdyby w niedzielnych zawodach obaj zajęli takie miejsca, to notując kolejne zwycięstwo Freund odrobiłby do Stocha 68, a do Prevca - 80 punktów. Wtedy Niemcowi tracącemu do Polaka 136, a do Słoweńca 131 punktów już chyba nikt nie odmówiłby szans na końcowy triumf, wiedząc, że do rozegrania pozostało jeszcze pięć konkursów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.