Już sam dojazd na odcinek specjalny pokazuje, jak trudnym rajdem jest ten rozgrywany w Finlandii. Miejscowe szutry są mocno ubite, drobnych kamyczków nie ma wiele - to sprzyja osiąganiu wysokich prędkości, niedziwne, że Rajd Finlandii jest najszybszą imprezą w kalendarzu.
Co jeszcze robi wrażenie? Różnice wysokości. Kierowcy nie jadą po płaskim, tylko co i rusz wjeżdżają pod górę, by za chwilę zjechać w dół. Często za wzniesieniem jest zakręt, którego z dołu nie widać. Dookoła najczęściej gęsty las - jeśli się pomylisz, auto owinie się wokół drzewa, co oznacza koniec jazdy. Kierowcy i piloci muszą mieć doskonale opisaną trasę i ogromne zaufanie do swoich umiejętności oraz do auta. Po jeździe kierowców widać, kto czuje się pewnie, a kto stara się nie przeszarżować.
- Większość partii jest bardzo szybkich, przez szczyty, nie ma za dużo zakrętów, na których robi się różnice czasowe, dlatego trzeba mieć do tych dróg pewność. Jest pełno zakrętów przez szczyty, gdzie może cię podbić, wybić. Trzeba mieć dobry "feeling" w aucie i być pewnym tego, co się robi. Tutaj przy dużych prędkościach nie ma zbyt wielkiego marginesu na błędy - mówił mi Robert Kubica, gdy zapytałem go, dlaczego ta pewność jest tak ważna.
To, co jest wielkim testem dla aut i kierowców, jest też wielką gratką dla kibiców. W miejscach, gdzie samochody lecą na dobre kilkadziesiąt metrów, fanów jest najwięcej, mimo że dostać się tam nie jest łatwo. Wiele osób zajmuje sobie miejscówkę już rano i piknikuje przez cały dzień w oczekiwaniu na kolejne przejazdy. Spóźnialscy muszą przyszykować się na spacer w tłumie innych fanów.
Latające samochody podglądałem na odcinku specjalnym Horkka. Dostać się do miejsca, gdzie jest hopa, łatwo nie jest. Trzeba przygotować się na długi marsz. Do przejścia od parkingu jest około dwóch kilometrów wąską leśną ścieżką. W tym roku podczas Rajdu Finlandii padało, więc na starcie lepiej mieli ci z kaloszami na nogach. Ja mam zwykle buty, po rajdzie nadają się do gruntownego czyszczenia. Dokoła jest mokro, ścieżka miejscami zamienia się w małe bagienko, w którym łatwo zostawić obuwie.
Maszeruję pod górę, razem z dziesiątkami innych kibiców. Jest wąsko, tłoczno i mokro. Trzeba patrzeć pod nogi, bo ścieżka miejscami jest kamienista, a na innych fragmentach poprzecinana małymi potokami. Trzeba przeskakiwać nad wodą lub korzystać z prowizorycznych mostków ułożonych z gałęzi. Lekko nie jest. Co chwilę ktoś się zatrzymuje, by zrobić zdjęcie lub nagrać krótki film, bo akurat jedzie jakieś auto lub wypatrzył miejscówkę, w której przycupnie na dłuższą chwilę. Schodzą też ludzie z góry, trzeba kombinować, jak minąć się z nimi między drzewami. Bliżej drogi iść nie można, jest oddzielona taśmą ze względów bezpieczeństwa. Lepiej żeby nikt nie wszedł pod koła pędzących grubo ponad 100 km na godz. samochodów.
Po ponadpółgodzinnym marszu przerywanym wskakiwaniem po skałkach pod górę docieram na miejsce. Jest już tam ponad setka osób. Widać, że wiele z nich jest od rana. Mają krzesełka, grille, niektórzy wzięli ze sobą ogrodowe parasole. Piknik na całego, część osób nie zwraca uwagi na jadące za plecami auta, po prostu miło spędzają czas. Większość jednak nasłuchuje, czy aby ktoś nie jedzie.
Wielkie emocje poprzedza cisza. Potem zaczynasz słyszeć coraz głośniejszy gang silnika. Wreszcie auto wyskakuje z ogromną prędkością, silnik osiąga limit obrotów, leci dobre kilkadziesiąt metrów, mocno dobija do ziemi na lądowaniu i pędzi dalej drogą. A fani głośno krzyczą, gwiżdżą, wiwatują. I tak co dwie minuty.
Kierowcy rajdowi mówią, że taktyki są dwie: albo idziesz pełnym gazem i lecisz daleko, albo dusisz auto przed wyskokiem, lecisz krócej, ale bezpieczniej. Na hopie od razu widać, kto czuje się pewnie. Bezkompromisowo latali Sebastien Ogier, Jari-Matti Latvala (wideo powyżej), Ott Tanak i Thierry Neuville z WRC, a także jadący w klasie WRC2 Esapekka Lappi. Największe emocje wzbudzają auta WRC, one jadą najszybciej i skaczą najdalej.
Widziałem dziesiątki onboardów (nagrań z trasy z wnętrza auta) z Rajdu Finlandii, ale dopiero na miejscu zrozumiałem, jak wielkie "jaja" muszą mieć kierowcy, którzy decydują się na takie loty, pędząc grubo ponad 100 km na godz. w gęstym lesie. Trasa jest szeroka na kilka metrów, ale tego, co jest za hopą, nie widać, a błąd w ustawieniu auta w miejscu, gdzie się ono wzbija, może mieć tragiczne skutki dla lądowania. Pewność w prowadzeniu, zaufanie do auta i swoich umiejętności, są kluczowe.
Dopiero będąc tuż przy trasie, tuż przy lądowaniu widać, kto jedzie na 100 procent, a kto jednak na troszkę mniej. Zobaczcie różnicę w przejazdach Elfyna Evansa i Latvali.
Kibice fetują najlepsze loty i oczywiście wszystko nagrywają na kamery i telefony. Ale i doceniają tych, co jadą wolniej. Wszyscy tu wiedzą, że byle kto na tych trasach sobie nie poradzi. Rozumieją, o co w rajdach chodzi, świetnie wspierają kierowców. Przy trasie są tłumy fanów, ale o wchodzeniu pod koła aut, by zrobić "selfie" na hopie, nie ma mowy. Wszyscy zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa, posłusznie reagują na komendy osób zabezpieczających trasę.