Relacja z ciekawego GP Australii
Kubica, który w tym sezonie znów miał być liderem Lotus Renault, wyścig w Australii oglądał w telewizji leżąc na szpitalnym łóżku. Polak dochodzi do siebie po wypadku w rajdzie, według prognoz lekarzy na początku kwietnia być może zacznie chodzić.
Kubicę zastąpił w zespole Nick Heidfeld, który miał być motorem napędowym ekipy, ale doświadczony Niemiec w Australii wykonał falstart - w kwalifikacjach miał problemy z KERS, potem został zablokowany przez sznur samochodów i zajął dopiero 18. pozycję. Na mecie wyścigu był 14. dzięki temu, że z rywalizacji wycofało się kilku rywali.
Zdecydowanie lepiej spisywał się Pietrow, który w kwalifikacjach był szósty, a na metę wyścigu - po świetnym starcie i oszczędnym zużyciu opon - dojechał na trzecim miejscu. - Przywieźliśmy do Australii nowe części, już w piątek samochód wyglądał bardzo dobrze. Kwalifikacje nie były złe, a w wyścigu wszystko wyszło nam perfekcyjnie. Możemy być z siebie dumni - mówił Rosjanin.
Co na jego miejscu osiągnąłby Kubica?
Polak jest zaliczany do najlepszych kierowców w Formule 1 m.in. dlatego, że - jak stwierdził po piątkowych treningach ekspert "Autosportu" Gary Anderson - "potrafi skręcić kark samochodowi wtedy, kiedy tego potrzeba". - Renault będzie brakować Kubicy i wygląda na to, że zespół raczej znajdzie się w grupie średniaków niż będzie jej przewodził - przewidywał przed wyścigiem Anderson.
Pietrow wyścig przejechał spokojny - nie miał okazji do zdecydowanych ataków, bo kierowcy jadący przed nim byli przez większość czasu zdecydowanie z przodu. Nie musiał się też desperacko bronić, bo Fernando Alonso z Ferrari dopiero na ostatnim okrążeniu zbliżył się na tyle, że mógł myśleć o próbach wyprzedzenia Rosjanina.
Pietrow jechał bezbłędnie, co zwykle jest znakiem rozpoznawczym Kubicy - w australijskim wyścigu nie było ani jednego ważnego momentu, o którym można byłoby powiedzieć, że Polak zachowałby się lepiej. Przywoływanego przez Andersona kubicowego "skręcania karku samochodowi", też nie byłoby kiedy wykorzystać.
Poza świetnym startem (awans o dwie pozycje kosztem Jensona Buttona z McLarena i Alonso) Rosjanin nie miał okazji do ataku, pozycje zyskał dzięki temu, że zmieniał opony rzadziej niż rywale. Do Hamiltona Pietrow tracił na mecie nieco ponad osiem sekund. Kubica mógłby kilka z nich odrobić, ale nie tyle, by skutecznie zaatakować. Na dodatek w końcówce dla Lotus Renault ważniejsze były oszczędzanie opon i obrona trzeciej pozycji niż szalony atak.
Jednak biorąc pod uwagę wyniki z poprzedniego sezonu, bez ryzyka można stwierdzić, że Kubica mógłby osiągnąć lepszy od Pietrowa czas w kwalifikacjach - w 2010 roku Polak dominował w tym elemencie nad Rosjaninem. Co prawda dwukrotnie to Pietrow miał lepszy wynik w czasówce, ale Kubica zwykle pokonywał go wyraźnie, sześć razy różnica wyniosła ponad sekundę na korzyść Polaka.
Szef Lotus Renault Eric Boullier, zapytany w sobotę o to, które miejsce w kwalifikacjach zająłby Kubica, powiedział tylko: - Nie chcę zgadywać, nie chcę się frustrować. Witalij mógłby być o kilka dziesiątych sekundy szybszy, ale wynik na poziomie Alonso też jest dobry.
Gdyby Pietrow w trzeciej sesji sobotnich kwalifikacji pojechał o pół sekundy szybciej, startowałby z czwartej pozycji, czyli sprzed Buttona i Alonso, których wyprzedził. Teoretycznie mógłby walczyć z Markiem Webberem z Red Bulla o trzecie miejsce i byłby bliżej Hamiltona. Z drugiej strony - starty w Formule 1 to często wypadkowa wielu losowych zdarzeń i nie sposób stwierdzić, że lepszy wynik w kwalifikacjach przełożyłby się na wyższą pozycję na mecie. Czy trzeci po starcie Kubica zdołałby postraszyć Hamiltona?
Pietrow wystartował świetnie, pojechał bezbłędnie, a na pytanie podczas konferencji prasowej o to, czy miejsce na podium oznacza, że to on będzie liderem zespołu, odpowiedział: - Chyba nie muszę wyjaśniać wszystkiego, niektóre rzeczy widać. Ale tak!
10 kwietnia w Grand Prix Malezji okaże się, czy zapędy Rosjanina są uzasadnione.
Ruszył sezon F1! Są niespodzianki... [ZOBACZ GALERIĘ]