GP Australii. W takim słońcu nie widzą przeszkód

Lewis Hamilton rok temu popełnił w Melbourne największy błąd życia w pogoni za jednym punktem. Robert Kubica wraca na tor, gdzie dotąd nie zdobył nawet punktu

W niedzielnym Grand Prix Australii trudno będzie Hamiltonowi powtórzyć sukces swojej dziewczyny Nicole Scherzinger, która w ostatnim odcinku amerykańskiego "Tańca z gwiazdami" dostała najlepsze oceny za walc. Być może to kwestia zespołu. Partner liderki PussyCats Dolls, tancerz Derek Hugh jest perfekcyjny. Partner Lewisa, bolid McLarena, idealny nie jest. A przynajmniej jeszcze nie jest, bo przecież McLaren słynie z adaptacji do warunków.

Prawdopodobnie na ulicznym torze w Parku Alberta znów królować będą Ferrari i Red Bulle. Robert Kubica obiecuje, że jego Renault będzie miało więcej do pokazania w drugim wyścigu sezonu niż przed dwoma tygodniami w Bahrajnie. Podobno lepsza ma być mechaniczna przyczepność bolidu R30.

Jeśli tak, to Polak zbliży się do mistrza świata z 2008 roku Hamiltona i broniącego tytułu Jensona Buttona, również z McLarena. Co jeszcze ważniejsze, Kubica nawiąże walkę z mercedesami Nico Rosberga i siedmiokrotnego mistrza legendy Michaela Schumachera oraz z łatwością odeprze ataki bolidów Force India, Williamsa i BMW Sauber.

Wielu kierowców ma złe wspomnienia z Australii, ale najgorsze ma Hamilton. Rok temu zajął trzecie miejsce, bo skłamał, że Jarno Trulli nieregulaminowo go wyprzedził. Trulli najpierw był na podium, potem zszokowanego Włocha z niego usunięto i znalazł się na nim czwarty na mecie Hamilton. Jednak na końcu wyszło szydło z worka - przesłuchano rozmowy Lewisa z inżynierami przez radio oraz wywiad bezpośrednio za metą, w którym Brytyjczyk przyznał, że dostał rozkaz przepuszczenia Włocha - i ówczesny mistrz świata został dotkliwie ukarany.

Jedna z brytyjskich gazet napisała wtedy XIX-wiecznym językiem: "W domu bankowym, gdzie dobrą monetą jest sława, sam siebie doprowadził do upadłości w imię zysku jednego punktu".

To dla Lewisa trudny powrót.

Kubica też w Australii ma pod górkę. Trzy razy startował i trzy razy nie zdobył punktu. Za pierwszym razem zawiodła skrzynia biegów, często powtarzający się problem w BMW Sauber w 2007 roku. Rok później w Kubicę wbił się Kazuki Nakajima - gdyby nie to, Polak stanąłby na podium mistrzostw świata po ostatnim wyścigu sezonu. Wreszcie 12 miesięcy temu nieoczekiwany obrót wydarzeń na torze spowodował, że niezbyt szybki bolid Kubicy miał szansę nawet na zwycięstwo. Zaprzepaścił go Sebastian Vettel, zderzając się z Kubicą podczas wyprzedzania przez Polaka.

Renault polskiego kierowcy otrzymało na dzisiejsze treningi nowe części aerodynamiczne. Dotychczasowe zmiany znacznie poprawiły osiągi samochodu, ale inni też nie próżnują. BMW Sauber - fakt, że to inny zespół niż ten, w którym rok temu Kubica cierpiał z powodu opieszałości Niemców - wprowadził rewolucyjny system kanałów powietrznych pod karoserią, podobny do wynalezionego przez McLarena.

Szansę może też dać Kubicy tor, jeśli Polak znajdzie się we właściwym miejscu, we właściwym momencie. Na pierwszym zakręcie wyścigu często dochodzi do kraks. Cierpią nie tylko ci ze środka, gdzie jest największy tłok, ale nawet ci najszybsi, z przodu, gdzie powinno być bezpieczniej - Jacques Villeneuve zdobył pole position w 1997 roku z przewagą 1,3 s i skończył wyścig właśnie na pierwszym zakręcie.

Wtedy nie było zakazu tankowania, teraz jest. Na starcie samochody będą więc ważyć blisko 120 kg więcej niż w 1997 roku i 100 kg więcej niż w zeszłym roku.

W Parku Alberta często pojawia się na torze samochód bezpieczeństwa, bo dochodzi do kraks. To oznacza wyrównanie rywalizacji. Kto będzie miał w takim momencie opony w lepszym stanie, bo na przykład właśnie wyjechał z garażu po zmianie, może być najszczęśliwszy w stawce.

Wreszcie, zupełnie niezwykły problem, jaki napotykają w Melbourne kierowcy - słońce, które razi w oczy. Wyścig jest rozgrywany o 15 lokalnego czasu, ostatnie okrążenia wykonywane są, gdy słońce jest bardzo nisko. - Rok temu na ostatnich 20 okrążeniach było wyjątkowo niebezpiecznie - mówił w czwartek w Australii Kubica. - Zwłaszcza w trzecim sektorze toru, na ostatnim zakręcie. Jedzie się na ślepo. Zero widoczności. Wszyscy kierowcy tracili na tym odcinku pół sekundy. Naprawdę nie należy do przyjemności jazda bolidem Formuły 1, gdy nic nie widać.

To dlatego Australijczyk Mark Webber z Red Bulla, którego podobizny są na każdym billboardzie w Melbourne (choć zajął tu najwyżej piąte miejsce), apelował do nieba o deszcz. Nie tylko zresztą on. Poza tym może być ciekawiej. Jakież to byłoby urozmaicenie po nudnej, 300-kilometrowej procesji na pustyni przed dwoma tygodniami.

- No dobrze, ale czy deszcz nie jest czasem niebezpieczny? - zapytali zaniepokojeni dziennikarze Kubicę.

- Nie. Chyba że jednocześnie świeci słońce.

Robert Kubica: ? Jadę w zwolnionym tempie

Więcej o:
Copyright © Agora SA