- Już w próbnym skoku wydawało się, że mogę odlecieć, ale jeszcze trochę brakowało. W tej pierwszej serii leciałem dosyć wysoko, ale później mnie nieco rozchwiało mnie i wytraciłem szybkość. Gdy jednak w tym ostatnim skoku ujrzałem czerwoną linię oznaczającą 225m to pomyślałem sobie, kurcze bladę, muszę ją przeskoczyć i udało się, cieszę się strasznie - mówił po konkursie szczęśliwy Małysz.
- Podium cieszy mnie tym bardziej, że osiągnąłem je na skoczni mamuciej, bo nigdy nie byłem jakimś typowym lotnikiem. To, że dziś tak fajnie udało się poskakać, skoczyć rekord, to jest niesamowicie cieszące. Dla mnie ważne jest, że te moje skoki są po prostu dobre, mogę z nimi konkurować o najwyższe lokaty - kontynuuje "Orzeł z Wisły".
- Skocznia mamucia jest specyficzna, to zupełnie co innego niż obiekty na których będą rozgrywane Mistrzostwa Świata. Widzieliśmy, że z tej czołówki tylko Gregor tu naprawdę błyszczał, bo łapie ostatnio bardzo wysoką formę. Na takich obiektach zawsze świetnie skaczą ci typowi lotnicy. Chwała Bogu, że udało mi się również tu fajnie polatać i pobić rekord Polski no i przede wszystkim swój osobisty. Taki daleki lot to niesamowita przyjemność i ogromna radość - dodał dwukrotny srebrny medalista IO w Vancouver.
- Schlierenzauer i Evensen faktycznie trochę psuli konkurs, dobrze chociaż, że skakali na końcu drugiej serii, bo nie obniżono nam tym razem rozbiegu, tak jak na treningach. Ogólnie ta niska belka nie przeszkadzała nam, ale trzeba przyznać, że skoki strasznie się rozwinęły, bo mimo restrykcyjnych przepisów odnośnie kombinezonów, długości nart, skacze się obecnie daleko przy coraz mniejszych prędkościach. Być może poziom zawodników jest tak wysoki - uważa Małysz.
Ostatnie dni przed MŚ Adam Małysz spędzi przede wszystkim na treningach w Wiśle i w Szczyrku.
Specjalny serwis o skokach? Sprawdź Skijumping.pl ?
