Euro 2016. Polska - Portugalia. Marek Koźmiński: Czas na polskie armaty

- Za Euro 2016 reprezentacja powinna dostać czwórkę z plusem. Ale żeby zasłużyć na porównania do medalowych drużyn Kazimierza Górskiego z 1974 r. i Antoniego Piechniczka z 1982 r., musi iść dalej - mówi Marek Koźmiński, 45-krotny reprezentant Polski, wiceprezes PZPN. Mecz Polska - Portugalia w czwartek o 21:00.

Reprezentacja, w której pan grał, została zapamiętana z awansu na mundial i ze spektakularnej klapy w Korei Południowej i Japonii. Obecna zostanie zapamiętana ze zwycięstwa z Niemcami i najlepszych mistrzostw Europy w dziejach. Zazdrości pan piłkarzom Adama Nawałki?

- Zazdrość to złe słowo. Wolałbym powiedzieć, że bardzo chciałbym być na miejscu młodszych kolegów. To nowa generacja. Oni tworzą historię. Jest mi miło, że mogę być blisko nich. Czasami - gdy trenerowi brakuje piłkarzy do ćwiczeń - nawet z nimi trenuję.

Czym ta generacja różni się od pańskiej?

- W obecnej reprezentacji grają gwiazdy światowego formatu. W mojej takich piłkarzy nie było. Drużyna była wyrównana. Pamiętajmy też, że w 2002 r. nasza generacja już finiszowała. Ogólnie rzecz biorąc, zaczęła na igrzyskach w Barcelonie w 1992 r., skończyła dekadę później w Korei. Kadra Nawałki - poza jednostkami - ma przed sobą dwa, może trzy turnieje. My nie mieliśmy takiej perspektywy. Zdawaliśmy sobie sprawę, że dla większości mundial będzie ostatnią wielką imprezą. Oni mają przyszłość, choćby z racji tego, czego dokonali na Euro, a rozmawiamy przecież jeszcze przed ćwierćfinałami.

Różnica między najlepszymi a najgorszymi w kadrze jest gigantyczna.

- Przed turniejem mówiliśmy, że mamy jednego piłkarza z samego topu, dwóch, trzech grających na bardzo wysokim poziomie i resztę. Cztery mecze na ME to spłaszczyły.

Na Euro reprezentacja zaskakuje. Odkrywamy ją na nowo, bo jest inna niż w eliminacjach. Dokładniej: zaskakują jednostki. Wybijają się na poziom, którego byśmy się po nich nie spodziewali. I go utrzymują. To nie jest tak, że Michał Pazdan miał wybitny mecz z Niemcami, a potem zniknął. On wciąż gra tak, jak w spotkaniu z mistrzami świata. To jeden z piłkarzy, po których czegoś na Euro oczekiwaliśmy. Ale nie aż tyle.

Po Kubie Błaszczykowskim też nie spodziewaliśmy się dwóch goli, asysty w czterech meczach i morderczej pracy w defensywie.

- Kuba determinuje naszą grę w ofensywie i defensywie. Z meczu na mecz jest coraz lepszy. Gra inaczej niż na Euro 2012. Cztery lata temu fizycznie czuł się sprinterem. Teraz dojrzał, zmienił postrzeganie swojej pozycji. Jest inny, ale skuteczny.

Polska miała najlepszy atak eliminacji, a na Euro 2016 świetnie broni. Gola straciła tylko po strzale życia Xherdana Shaqiriego. Zaskoczyła pana ta przemiana?

- Przed tym, co zrobił szwajcarski skrzydłowy, nie można się obronić.

W ostatnich dwóch, trzech latach przywykliśmy, że reprezentacja ma duży potencjał ofensywny, a w defensywie pozwala rywalom na więcej, niżby chciała. We Francji sytuacja się zmieniła także dlatego, że niektórzy zawodnicy grają turniej życia. Nie spodziewałem się, że mogą tworzyć tak szczelną obronę. Nie jest to jednak aż tak wielkie zaskoczenie. Powtórzę: wierzyliśmy, że można.

Na to, jak wygląda we Francji reprezentacja, wpływ mają trzy czynniki: nasi piłkarze, rywale i to, że rozgrywamy turniej. Z tego wszystkiego bierze się plan trenera na każdy mecz. Niektórzy zawodnicy wykonują go powyżej swoich dotychczasowych możliwości. Nie widzieliśmy przecież nigdy tak grających Pazdana czy Artura Jędrzejczyka.

Ten ostatni miał być rezerwowym. Przestraszył się pan, gdy kontuzja wyeliminowała z Euro Macieja Rybusa?

- Nie. Było mi smutno, bo to fantastyczny człowiek i piłkarz dający trenerowi mnóstwo możliwości. Może zagrać na lewej obronie i na obu stronach pomocy. Jędrzejczyk jest zupełnie inny - nie strzeli, nie dośrodkuje lewą nogą, ale jest sprawny, szybki i świetnie gra głową. Daje zespołowi coś innego. I najważniejsze: wejdzie na wysoki poziom tylko wtedy, gdy będzie w świetnej formie fizycznej. A we Francji jest.

Reprezentacja ma jednak ograniczenia. W sobotę selekcjoner pierwszej zmiany dokonał w 101. minucie.

- Poza Rybusem z kadry wypadł jeszcze Paweł Wszołek. W meczu ze Szwajcarią zawieszony za kartki był Bartosz Kapustka. Nawałka stracił zatem trzech skrzydłowych. W sobotę miał na ławce tylko jednego piłkarza na tę pozycję - Sławomira Peszkę.

Nie jesteśmy jednak Argentyną, Brazylią, Francją czy Hiszpanią, gdzie selekcjoner ma do wyboru 40 zawodników. U nas to grono jest węższe. Dołóżmy do tego kontuzje, zawieszenia oraz to, że nie wszyscy pasują do schematu Nawałki. Jak to złożymy, to wyjdzie, że w 1/8 finału selekcjonera stać na dwie zmiany.

Gdzie jest sufit tej reprezentacji?

- Nikt tego nie wie. Ostatecznie zweryfikują nas kolejni rywale i sytuacja. Wiadomo, że nie wygramy dziesięciu meczów z mistrzami świata. Ale jeden, dlaczego nie? Przy odrobinie szczęścia i odpaleniu armat z przodu jesteśmy w stanie walczyć ze wszystkimi rywalami z naszej połowy drabinki.

To, że Robert Lewandowski i Arkadiusz Milik strzelili tylko jednego gola, to kłopot?

- Dotychczas nie. Pracują dla zespołu. Poświęcają interes osobisty na rzecz innych. Ale chyba doszliśmy do momentu, w którym obaj muszą być bardziej samolubni. Mają okazje na gole. Arek więcej, Robert mniej, bo jest maltretowany i kopany. Ostatnie spotkanie miał mniej efektowne, ale we wcześniejszych był i efektowny, i efektywny. Brakowało tylko bramek.

Ciążą im te minuty bez gola?

- Wszystkim napastnikom ciążą. Oni z nich żyją, delektują się nimi. Dopóki drużyna osiąga cele, świetnie broni, a za strzelanie odpowiadają inni, ten niedosyt się zaciera. Ale w podświadomości pozostaje pytanie, co by było, gdyby zaczęli strzelać.

Lewandowski mówi, że jako kapitan myśli przede wszystkim o zespole.

- On czuje się za reprezentację odpowiedzialny. Wie, że dużo daje zespołowi - przepycha się z obrońcami, wraca do pomocy, utrzymuje się przy piłce, robi kilometry po całym boisku - ale zdaje sobie też sprawę, że koniec końców koledzy oczekują od niego goli. Nie wiem, czy tym momentem jest spotkanie z Portugalią, czy półfinał. W każdym razie trudno o laury bez bramek dwóch takich piłkarzy.

W jaki sposób powstrzymać Ronaldo?

- Nie można zostawiać mu dużo miejsca, trzeba go podwajać. Tak jak Lewandowskiego. Nikt nie może zostać z rozpędzonym Ronaldo sam na sam. On ma taką torpedę w nodze, że jeden piłkarz go nie zatrzyma.

Podoba się panu ten względny luz na zgrupowaniu? To, że po meczu ze Szwajcarią piłkarze pierwszej jedenastki dostali dwa dni wolnego, mogli się spotkać z rodzinami?

- Nie można piłkarzy zamknąć, powiedzieć, że o 8 jest śniadanie, o 13 obiad, o 19 kolacja, o 21.30 do łóżka. Oni muszą mieć przerywniki i kontakt z najbliższymi, ale w odpowiednich momentach. Dziś nie ma już co trenować. Trzeba utrzymać poziom i odzyskać siły. Na treningach można potrenować taktykę i schematy rzutów wolnych i rożnych, ale niewiele więcej.

Dni wolne są po to, żeby piłkarze zapomnieli o tym, co ich otacza, gdzie są, co ich czeka. Na tym etapie turnieju nie trzeba już się specjalnie sprężać. Ciśnienie i tak jest duże. Trener musi czasami spuścić powietrze. Oczywiście umiejętnie, bo Krychowiak ma inną osobowość niż Pazdan.

Krychowiak powiedział po zwycięstwie ze Szwajcarią, że reprezentacja nic jeszcze nie osiągnęła.

- Fakty świadczą o tym, że coś osiągnęliśmy. Trzy drużyny z naszej grupy eliminacyjnej awansowały do 1/8 finału ME. Na turnieju zajęliśmy drugie miejsce w grupie, zdobywając tyle samo punktów, co mistrzowie świata. W 1/8 finału pokonaliśmy mocną drużynę. Nie można powiedzieć, że zwycięstwo ze Szwajcarią było przypadkiem. W tej chwili można nas ocenić na czwórkę z plusem. Ale żeby zasłużyć na porównania do drużyn Kazimierza Górskiego z 1974 r. i Antoniego Piechniczka z 1982 r., trzeba iść dalej. O to chodzi Krychowiakowi: jeszcze nie zapisaliśmy się w historii. Ale wciąż mamy szansę.

Piłkarze reprezentacji Polski jako Michał Pazdan [ZDJĘCIA]

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.