RPA 2010. Po meczu RPA - Meksyk. Chłopak z Soweto i butelka brazylijskiego trenera

Mundial rozpoczął się od przepięknego i symbolicznego gola Siphiwe Tshabalali. W ostatnich sekundach piłkarze RPA obijali jeszcze słupek, ale z Meksykiem tylko zremisowali - pisze z Johannesburga wysłannik Sport.pl Rafał Stec.

Wszystko o meczu RPA - Meksyk ?

Ani największą gwiazdą reprezentacji nie był, ani nie miał nią zostać. Ale do historii, jako zdobywca bramki otwierającej mundial, przeszedł właśnie on. Jakby chciał, żeby cały świat zapamiętał, gdzie się mistrzostwa odbywają.

Tshabalala, piłkarz lokalnych Kaizer Chiefs, dorastał w Soweto - osławionych dziś, bo pełnych przestępców przedmieściach Johannesburga, do którym turystom nie wolno się zapuszczać. W czasach apartheidu władze przeznaczyły je dla czarnych. To tamte okolice stały się symbolem walki o zniesienie segregacji rasowej, to tam mieszkał Nelson Mandela i jego sprzymierzeńcy.

Legendarny przywódca na otwarcie mundialu nie przyjechał. Nie z powodu wieku i przenikliwego zimna, lecz żałoby. Przed inauguracją w wypadku samochodowym spowodowanym przez nietrzeźwego krewnego zginęła jego prawnuczka 13-letnia Zenani Mandela, która rok temu niosła na podium Puchar Konfederacji zwycięskim piłkarzom Brazylii.

Wuwuzele Meksykanów nie sparaliżowały

Gdy na rozgrzewkę wytruchtali gospodarze, ostatecznie dotarło do nas, że złowroga sława wuwuzeli to nie jest bzik reporterów desperacko szukających tematów. Wuwuzele to milion napierających ci na głowę szerszeni, które zamiast żądeł, mają gumowe młotki. Ten jednostajny, przymulający jazgot naprawdę może dawać piłkarzom RPA przewagę.

W piątek długo nie dawał. Przeciwnie, kiedy Tshabalala oddał fenomenalny, prawdopodobnie najcenniejszy w życiu strzał, wydawało się, że to dobry duch mistrzostw czuwa nad gospodarzami. Rywale nacierali śmielej, to ich prowadzili fruwający po skrzydłach Carlos Vela i Giovanni dos Santos, to z ich figur wynikało, że umieją więcej. Piłkarze RPA rozpoczęli przyczajeni, chyba nawet sparaliżowani świadomością, że dźwigają nadzieje całego narodu. Do przerwy nie oddali celnego strzału.

Nie poddali się. Na początku roku trener Carlos Alberto Parreira zwołał ich i narysował na tablicy butelkę. - Jest pełna w jednej trzeciej, wy macie ją całkiem wypełnić. Kropla po kropli - ogłosił. Następnie poprosił artystę z Durbanu, by mu taką butelkę przygotował. I by "dolewał" do niej kroplę po każdym udanym sparingu.

Jego podwładni pokochali metaforę, ich wiara w siebie rzeczywiście rosła wraz z każdą udaną towarzyską wprawką. Bramkarz Itumeleng Khune dzień przed inauguracją zakwestionował wszelkie typy ekspertów, dziennikarzy i bukmacherów. - Awansujemy do następnej rundy bez żadnego problemu, choć naprawdę miło zrobi się, jeśli wygramy wszystkie mecze - wypalił.

Czy nadal był tak samo spokojny, gdy tuż po rozpoczęciu gry usiłował przechwycić dośrodkowywaną piłkę, lecz ją wypuścił i niewiele brakowało, by rywale go pokonali? Khume co rusz reagował niepewnie, a jego koledzy długo nabierali odwagi, zanim wychylili nosy poza swoją połowę. Ratowała ich nieskuteczność Meksykanów. Meksykanów uwodzących zagraniami efektownymi, lecz pudłującymi na potęgę. Na pierwszy celny strzał czekaliśmy przeszło pół godziny. I od razy padłby gol, gdyby Khune nie zatrzymał, trochę przypadkowo, piłki lekko trąconej przez Guillermo Franco.

Po przerwie przypadku już nie było, Khume został bohaterem, bo zasłużył. Dos Santos przykopał z całej siły, mierzył idealnie w okienko, więc bramkarz też potrzebował idealnego wygięcia tułowia, by piłkę wybić na rzut rożny.

Mijało wtedy kilkadziesiąt sekund od uzyskania prowadzenia, na boisku nadal było widać, że to Meksykanie przywieźli na MŚ ludzi szkolonych w wielkich klubach (Barcelona, Arsenal) lub ludzi, których wielkie kluby właśnie najęły (Manchester United). Wyrównali dzięki dośrodkowaniu Andresa Guardado - wschodzącej gwiazdy ligi hiszpańskiej - oraz kopnięciu Rafy Marqueza, triumfatora Ligi Mistrzów.

Dwie twarze Parreiry

Gospodarze znanych postaci, wyjąwszy może Steve'a Pienaara, nie mają. Mają za to doświadczonego trenera, który pracy w futbolu nie zaczynał jako zawodnik, lecz specjalista od przygotowania fizycznego. I Parreira wymyślił sobie, że przede wszystkim postara się, by jego piłkarze przez mundialowy miesiąc nigdy nie mieli dość biegania.

Pierwszego dnia nie wyhamowali do samego końca. Im bliżej było ostatniego gwizdka, tym szybciej przybywało na murawie chaosu i tym chętniej obaj rywale szli na wymianę ciosów, ale to gospodarze mogli wyprowadzić decydujący. Dobiegała 90. minuta, gdy na bramkę pognał - uciekając meksykańskim obrońcom po ich koszmarnej wpadce - Katlego Mphela. Gracz zastępujący wypędzonego z kadry gwiazdora Benniego McCarthy'ego, który asystował przy pierwszym golu, tym razem trafił w słupek.

Mecz - zwłaszcza po przerwie zajmujący, obiecujący, atrakcyjny turniej - potwierdził, że Parreira nie trzyma w szatni piłkarzy ponadprzeciętnych. A to trener o dwóch twarzach. Twarzy selekcjonera Brazylii, z którą rozbijał się po dwóch mundialach, oraz selekcjonera reprezentacji egzotycznych, których nikt nie zapamiętał. Z Kuwejtem, Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i Arabią Saudyjską nie wygrał ani jednego meczu, działacze tej ostatniej zwolnili go w trakcie MŚ.

Jeśli nie chce być pierwszym, który nie przetrwa z gospodarzami pierwszej rundy mundialu, musi tę passę przerwać. Na razie nie całkiem usatysfakcjonowani są i jego ludzie, i Meksykanie. Piłkarze obu drużyn uważali, że najpierw wpadają na rywala w grupie najsłabszego.

Pierwszy gol, pierwszy strzał, pierwszy faul MŚ 2010 rozpoczęte ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA