F1 ma swój koszmar. "Głupota". Karygodne zachowanie

Przed Grand Prix Wielkiej Brytanii organizatorzy, a za nimi kierowcy Formuły 1 najbardziej obawiają się nie wypadku czy nawet kapryśnej pogody. Najbardziej obawiają się aktywistów z grupy Just Stop Oil, którzy zakłócają największe imprezy sportowe w Wielkiej Brytanii i rok temu prawie udało im się przerwać wyścig na Silverstone. To nie był pierwszy taki przypadek w historii! Na tory F1 wbiegło już wcześniej kilku szaleńców.

Szczęście w nieszczęściu. Podczas gdy cały świat wstrzymał oddech po spektakularnej kraksie Guanyu Zhou, inna akcja przeszła niemal niezauważona. Piątka aktywistów obwieszona proekologicznymi hasłami wdarła się na tor, siadając na prostej Wellington Straight, wyścig był już przerwany, podczas gdy obsługa toru gorączkowo starała się wyciągnąć roztrzaskaną Alfę Romeo z Chińczykiem w środku z wąskiej luki pomiędzy stalową barierą a parkanem chroniącym publiczność na trybunach.

Zobacz wideo "W tej chwili moja technika mocno kuleje". Kamil Stoch po zajęciu 29. miejsca na Wielkiej Krokwi

Tego kierowcy Formuły 1 obawiają się najbardziej

Dekadę temu być może nawet dałoby się totalnie wyciszyć tę aferę, ale w dobie smartfonów i mediów społecznościowych intruzi na torze osiągnęli połowiczny sukces. Skazani za zakłócanie porządku publicznego, ale bez kary pozbawienia wolności aktywiści mają wiele powodów, aby znów zakłócić Grand Prix. Nawet jeśli Formuła 1 od kilku lat propaguje ekologiczne hasła i otwarcie dąży do neutralności węglowej, czasami ocierając się o naruszenie świętych do niedawna zasad dbania o bezpieczeństwo kierowców.

Organizację poparł oczywiście Lewis Hamilton, przodownik pośród kierowców Formuły 1 w nawoływaniu do naprawy świata, ale nawet on dodaje, że protesty muszą mieć jakieś granice. Są to granice zdrowego rozsądku: - Wspieram pokojowe protesty – powiedział siedmiokrotny mistrz świata, który nie jest faworytem tegorocznego GP Wielkiej Brytanii, bo jego Mercedes jest na to zbyt wolny. – Ja i mój zespół wierzymy w to, o co walczą ci ludzie i razem wprowadzamy te zmiany w naszym sporcie, ale kluczem jest bezpieczeństwo! Nie chcemy zrobić krzywdy im ani komukolwiek innemu. Jeśli będzie protest, mamy nadzieję, że nie odbędzie się na torze.

Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl

Wbieganie na tor, kiedy pędzą po nim bolidy, może zakończyć się tragicznie. Zagrożona jest zarówno osoba, która na tor wbiegła, jak i sam kierowca. Dowodzi tego historia: w 1977 roku doszło do makabrycznego wypadku podczas Grand Prix Afryki południowej, gdy Tom Pryce wjechał z prędkością 270 km/h w strażaka. 19-latek biegł z 18-kilogramową gaśnicą w rękach na drugą stronę toru, aby ugasić płonący bolid. Obaj zginęli na miejscu, w ułamku sekund – kierowca uderzony w głowę gaśnicą, a strażak - zmasakrowany przez rozpędzony bolid Formuły 1. 

Lando Norris, kolejny reprezentant gospodarzy, który w sobotę wywalczył sensacyjne drugie pole w kwalifikacjach, nie przebierał w słowach. – Nie będę kłamał: robienie takich rzeczy to głupota. Narażasz życie, gdy po torze jeżdżą bolidy. To bardzo samolubne, bo jeśli coś się stanie, konsekwencje poniesie także kierowca. Jest wiele innych, bezpiecznych sposobów na protestowanie i ściągnięcie na siebie równie wielkiej uwagi – dodał kierowca McLarena. – Widziałem, że byli na Wimbledonie (zakłócili dwa mecze – przyp. red.) oraz na meczu krykieta kilka tygodni temu. Wtargnąć na kort tenisowy, czy boisko do krykieta to jedno, ale na tor wyścigowy? Nie ma wystarczająco dobrego powodu, aby to usprawiedliwić – wtórował Norrisowi Oscar Piastri, australijski partner z McLarena.

W przeszłości zdarzały się już przypadki wtargnięcia na tor Formuły 1. 20 lat temu, także na Silverstone wtargnął irlandzki pastor Paul Horan. Ubrany w brązowy kilt biegł pod prąd wzdłuż prostej Hangar Straight, gdzie bolidy F1 rozpędzały się do ponad 320 km/h, trzymając transparenty z napisami: "czytaj Biblię" oraz "Biblia ma zawsze rację". Ten sam szaleniec rok później zakłócił maraton podczas Igrzysk w Atenach. Spychając w tłum kibiców lidera Brazylijczyka Vanderlei de Limę pozbawił go szansy na złoto.

Trzy lata wcześniej podczas Grand Prix Niemiec na tor Hockenheim wtargnął 47-letni Robert Sehli. Była to forma protestu po tym, jak został zwolniony z pracy przez Mercedesa. Jego manifest był o tyle udany, że spowodowane przez niego zakłócenie pozbawiło podwójnego zwycięstwa ekipę McLaren-Mercedes. Prowadzili dwukrotny mistrz świata Mika Hakkinen przed Davidem Coulthardem, a zwyciężył Rubens Barrichello w Ferrari. – Bardzo mi przykro, że przeze mnie przegrali wyścig. Nawet nie wiedziałem, że byli na prowadzeniu. Też jestem fanem Formuły 1 i zagorzałym kibicem McLarena-Mercedesa. Pragnę przeprosić za wszystkie problemy, jakie spowodowałem – zapewniał Francuz, tymczasem mistrzostwo świata w 2000 roku zdobył Michael Schumacher. Trzecie w karierze (z siedmiu) i pierwsze w barwach Ferrari (z pięciu).

- Zachęcam protestujących, aby zobaczyli, co dobrego robi Formuła 1, jeśli chodzi o kwestie zrównoważonego rozwoju. W przyszłości będziemy używać całkowicie odnawialnych paliw – apeluje kolejny Brytyjczyk George Russell, z Mercedesa. Od 2026 roku F1 ma używać w pełni syntetycznych paliw, a w 2030 roku osiągnąć neutralność węglową, na co już teraz wydaje się grube miliony. - Byłoby fair z ich strony, gdyby się temu przyjrzeli i nawet otwarcie z nami porozmawiali, zanim zaczną wbiegać na tor, podczas gdy my pędzimy z prędkością 320 km/h. W ten weekend na torze jest stu dodatkowych porządkowych, aby powstrzymać kogokolwiek, kto spróbuje wbiec na tor – dodał młody Brytyjczyk. – Jesteśmy otwarci na wymianę poglądów, ale robienie takich rzeczy na torze wyścigowym jest nieodpowiedzialne i ekstremalnie niebezpieczne. Nie tylko dla protestujących, ale też kierowców i porządkowych, którzy mogę próbować ich ścigać – zakończył Russell.

Więcej o: