– To nie jest pojazd łatwy w prowadzeniu – przyznał Carlos Sainz, kierowca zespołu Ferrari. – Jest nieprzewidywalny, bardzo zdradliwy. A to sprawia, że trudno jest złożyć okrążenie w kwalifikacjach, a potem trzymać równe tempo w wyścigu, w zmieniających się warunkach, przy zużywających się oponach i wiejącym wietrze. Bardzo, bardzo trudno przewidzieć, jak się zachowa i zaadaptować się do tego – dodawał Sainz po kolejnym, nieudanym weekendzie w Miami, wtórując koledze z ekipy Charlesowi Leclercowi. Hiszpan i Monakijczyk zajęli na Florydzie odpowiednio piąte i siódme miejsce.
Nie to obiecywali fanom i samym sobie. Po zmarnowaniu zeszłorocznej szansy, w tym sezonie mieli znów walczyć o tytuły, tymczasem zajmują dopiero czwarte miejsce w klasyfikacji konstruktorów. Mieli walczyć o zwycięstwa, tymczasem zdobyli tylko jedno podium, gdy Leclerc zajął trzecie miejsce w Grand Prix Azerbejdżanu. Mieli naciskać Red Bulla, tymczasem przeskoczył ich Aston Martin – wielka niespodzianka tego sezonu – i wyprzedza także pogrążony w kryzysie Mercedes.
Nie widać światełka w tunelu, w którym pobłądziło Ferrari, a jednak w ten jeden weekend, na tym jednym wyjątkowym torze mają szansę pokonać najlepszych – i nie dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Nie dzięki awariom lub błędom rywali, lecz czystej prędkości bolidu. Dlaczego? W tym roku tylko czerwone maszyny były w stanie pokonać Red Bulle w kwalifikacjach. Może tym razem uda się postawić kropkę nad „i" także w wyścigu?
Przy tak wielkiej przewadze „Czerwonych Byków" coś takiego może się wydarzyć chyba tylko w Monako. Najkrótszym i najwolniejszym torze w kalendarzu. Bardzo krętym, wyboistym i – to kluczowe – wąskim. Wyprzedzanie w Monte Carlo graniczy z niemożliwością, dlatego podstawą sukcesu jest pozycja startowa. I tu też kryje się szansa Ferrari. Jeśli tylko kierowcy i inżynierowie staną na wysokości zadania. Jeśli w ten jeden weekend, w europejskiej stolicy hazardu dadzą występ na miarę najsłynniejszej, najbardziej utytułowanej ekipy w historii Formuły 1.
Sprzyjają im okoliczności. Po pierwsze – w specyficznych warunkach bolidy Ferrari, nawet jeśli nerwowe, są bardzo szybkie. Po drugie - na gładkim asfalcie w Monte Carlo prawie nie zużywają się opony, a to kolejna wielka słabość Ferrari. Po trzecie – ten tor jest bardzo łagodny dla silników, a motory Ferrari są też awaryjne. Po czwarte – w Monako brakuje szybkich łuków, a właśnie w tym typie zakrętów największe problemy mają zawodnicy Ferrari.
Jak wykorzystać te atuty? Na starcie do wyścigu ustawić auta w pierwszym rzędzie. Tak jak w zeszłym roku, gdy z pole position ruszał Leclerc, a z drugiego pola Sainz. Potem wygrać start i grać zespołowo. Lider wyścigu musi zwiększać przewagę, a drugi w kolejności kierowca – spowalniać rywali za plecami. Tak, aby dać koledze oddech i wybór optymalnego momentu na zmianę opon. Reszta w rękach ekipy.
Znaki zapytania? Po pierwsze – forma Leclerca, który podczas dwóch ostatnich weekendów Grand Prix trzykrotnie lądował w bandach. Po drugie – jego wielki pech na domowym torze. Charles tylko raz dojechał do mety w Monako, choć od 2017 r. przystąpił tu do sześciu wyścigów! Po trzecie – strategia Ferrari. W zeszłym roku zespół zmarnował szansę Leclerca na zwycięstwo poprzez szereg fatalnych decyzji taktycznych. Po podwójnym wygraniu kwalifikacji Leclerc był na mecie dopiero czwarty, a jego kolega z ekipy – drugi, za Sergio Perezem.
Na szczęście jest jeszcze jedna nadzieja na zwycięstwo kogoś innego, niż kierowca Red Bulla. – Na początku sezonu podium było spełnienie marzeń, ale teraz chcielibyśmy dojechać do mety wyżej – przyznał po GP Miami Fernando Alonso, który w pięciu tegorocznych wyścigach cztery razy był trzeci. Rewelacją tego sezonu jest drugi w mistrzostwach Aston Martin. – Nie jest sekretem, że mamy braki na bardzo długich prostych – dodaje szef zespołu Mike Krack (w Monako nie ma długich prostych). – Bycie szybkim to jednak nie wszystko. Musisz też dojechać do mety, nie popełniać błędów i na koniec zobaczymy, jaki będzie wynik – podkreśla.
- Przynajmniej drugie miejsce… - mówi o swoich ambicjach Alonso. – Red Bulle nigdy się nie psują i zawsze są superszybkie, ale… może w Monako? Może w Barcelonie dostaniemy szansę – dodaje były dwukrotny mistrz świata i jeden z najlepszych kierowców w historii Formuły 1, który swój ostatni wyścig wygrał już ponad 10 lat temu.
Zielony Aston, czerwone Ferrari, a może… czarny Mercedes? Z punktu widzenia Formuły 1 i wielu jej kibiców będzie to kwestia drugorzędna. Byle zadziałała magia Grand Prix Monako. Oby w ten weekend, na torze innym, niż wszystkie choć ten jeden raz komuś udało się pokonać Red Bulla