Szokujące problemy na starcie. Fani już nie wierzą w Ferrari

Najstarszy, najbardziej utytułowany zespół - synonim Formuły 1 - imploduje. Wystarczył jeden, nieudany, pierwszy wyścig sezonu 2023, aby zamarły nadzieje na walkę o tytuł. Na wierzch wypływają kolejne, wielkie problemy. - Wszystko pod kontrolą! - zapewnia tymczasem szef Ferrari.

Rok temu o tej samej porze Max Verstappen oceniał swoje szanse na mistrzostwo na 10%. Co prawda potem zgarnął je w dominującym styku, bijąc rekord liczby zwycięstw w sezonie, ale murowanym kandydatem do tytułu wydawał się jeszcze Charles Leclerc. W nowej erze technologicznej to Ferrari zbudowało najszybszy i – tak wydawało się wówczas – najmniej awaryjny bolid, a pewny swego kierowca z Monako prowadził w mistrzostwach świata.

Zobacz wideo Największy kryzys Lewandowskiego w karierze? "Nie pamiętam takich miesięcy"

Rok później Charles zapewnia dziennikarzy, mało przekonywająco, że wciąż wierzy w swój team, choć pod względem prędkości czerwone bolidy ustępują nie tylko dominującym Red Bullom, ale także – tu sensacja – zielonym Astonom Martinom. Po piętach depcze im francuski team Alpine, który w zeszłym roku nie miał co marzyć o walce z Ferrari. Tymczasem kierowcy Scuderii mieszają się z Mercedesem. Team Lewisa Hamiltona także pogrążony jest w kryzysie, z tą różnicą, że wszyscy – od szefa po inżynierów – biją się w pierś i otwarcie mówią o rozczarowaniu i potrzebie poprawy. Tymczasem "czerwoni" wciąż udają, że pomimo trudności wszystko jest OK. Czyżby?

W ostatnich tygodniach największe włoskie dzienniki wyprzedały się w doniesieniach o tym, które kluczowe postaci już odeszły, a które planują odejść w najbliższym czasie z Ferrari. - Zaskakuje mnie, jak niektórzy ludzie w domu próbują zdestabilizować nasz team. Niektórzy nazywają to kryzysem, ale za nami dopiero jeden wyścig i to my w pierwszej kolejności nie jesteśmy zadowoleni z tego, jak nam wyszedł – oburzał się drugi kierowca Scuderii Carlos Sainz. Wtórował mu ten szybszy:

- Pojawiło się mnóstwo plotek o zespole, które w dziewięćdziesięciu procentach były kompletnie nieprawdziwe. Nie wiem, skąd się to bierze i nie chcę tracić energii na sprawdzanie tego. Musimy się koncentrować na sobie – mówił Leclerc, choć przyznawał też, że już po pierwszym wyścigu odbył spotkanie z kadrami swojej ekipy, w jej siedzibie w Maranello, gdzie jechał z duszą na ramieniu. - Początkowo zastanawiałem się, jak zareaguje zespół, ale potem spotkaliśmy się z całym personelem Ferrari i byłem bardzo mile zaskoczony. Wszyscy są w pełni zaangażowani i pozytywni, co jest wspaniałe! Kilka dni później…

Czarne chmury nad Ferrari. Problemy, duże problemy

Tuż przed rozpoczęcie weekendu Grand Prix Arabii Saudyjskiej potwierdzono, że Leclerc zostanie cofnięty o 10 pozycji na starcie. To kara za przekroczenie limitu dostępnych elementów układu napędowego. Mechanicy musieli zainstalować do jego bolidu już trzeci egzemplarz elektronicznej jednostki sterującej. Dwie poprzednie spaliły się podczas pierwszej rundy w Bahrajnie, a miały wystarczyć… na cały rok! Były też problemy z akumulatorami (zgodnie z regulaminem przysługują także dwa na sezon), a w bolidach Monakijczyka i jego kolegi z zespołu wymieniono też silniki spalinowe (przysługują trzy na cały rok), "na wszelki wypadek".

Kara już w drugim wyścigu to potężny cios, który musi godzić w morale kierowców i inżynierów. W zeszłym roku, po bardzo mocnym początku wyraźnie ulepszone, być może najmocniejsze w stawce silniki Ferrari potem zaczęły się niemiłosiernie psuć. Zespół zapewniał, że problemy rozwiązano podczas przerwy zimowej, aby przekonać się, że znów nękają ich usterki.

Co gorsza, o ile na początku poprzedniego sezonu czerwone bolidy były najszybsze na torze, tak teraz cofają się do środka stawki. W kwalifikacjach, na jednym okrążeniu, wciąż potrafią być szybkie. Na dystansie wyścigu jednak gwałtownie tracą tempo ze względu na nadmierne zużycie opon, a to właśnie ten czynnik decyduje o tym, jak udany jest naprawdę bolid Formuły 1. Red Bull nie dość, że piekielnie szybki to obchodzi się z ogumieniem doskonale, podobnie jak niewiele wolniejszy, drugi w szyku Aston Martin.

Więcej treści sportowych znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Nowy szef ekipy zdaje się nie tracić animuszu. - Ciężko mi zrozumieć to, że zespół znajduje się na celowniku po ledwie jednym wyścigu. Wiemy, co poszło nie tak, ale każdą z tych rzeczy można poprawić - "uspokajał" Fred Vasseur, dodając, że tor w Dżuddzie, znacznie szybszy i łagodniejszy dla opon niż ten w Bahrajnie, powinien pokazać prawdziwą formę Ferrari. I pokazał. W piątkowych treningach czerwone bolidy były pod koniec pierwszej dziesiątki, z dużą stratą do Red Bulli i Astonów.

Kierowcy zapewniali, że bardzo oszczędzali silniki i w ich maszynach kryje się większy potencjał. Symulacje długich przejazdów w trybie wyścigowym potwierdzały jednak, że Ferrari ma wciąż ten sam problem, który notabene ujawnił się już w drugiej połowie poprzedniego sezonu, czyli jeszcze w poprzednim bolidzie. To nadmierne zużycie opon, które wyklucza walkę o zwycięstwa i tytuły.

A do tego dochodzą awarie. – Fakt, że Leclerc zostanie cofnięty o 10 pozycji na starcie już tu… Szczęka opada – ocenia były kierowca Formuły 1, a obecnie wyśmienity komentator telewizji Sky Sports Martin Brundle. – Już teraz? To niewiarygodne, że spalili już dwie jednostki kontrolne. To oczywiste, że mają problem, a niezawodność jest najważniejsza. Należało przypuszczać, że do tej pory zespoły powinny uporać się z takimi problemami, więc jest to szok – podkreślił brytyjski ekspert.

Problemy z oponami i tempem wyścigowym, awarie i przetasowania personelu w teamie, który miał w tym roku walczyć o mistrzostwo świata… Wbrew temu, co zapewnia zespół, nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że w Maranello panuje kryzys, a tifosi, którzy od 16 lat czekają na kolejne tytuły, mają powody do rozgoryczenia. Mówi się, że nadzieja umiera ostatnia, a jednak już po jednym wyścigu nowego sezonu wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że w tym roku nie mamy co liczyć na Ferrari. Poza tym – wszystko pod kontrolą!

Więcej o: