Niepokojąca przewaga i wybuchowe składy. Formułę 1 czeka wojna... domowa?

W przepełnionym słońcem padoku toru Sakhir mało kogo jeszcze martwi niepokojąca przewaga Red Bulla z testów, zwiastująca dominację Maxa Verstappena. Wszyscy kierowcy z nadziejami patrzą w przyszłość, nawet jeśli w niejednej ekipie ta przyszłość grozi wojną. Domową - pisze w korespondencji z Bahrajnu Cezary Gutowski. Pierwszy wyścig sezonu Formuły 1 - w niedzielę.

Póki co, kierowcy zdają się nie przejmować doskonałą formą Red Bulla, który był najlepszym zespołem piątkowych treningów na torze Sakhir. – Pierwszy wyścig nie zdecyduje o mistrzostwie. To będzie ledwie początek – przekonuje jeden z głównych kandydatów do mistrzostwa Charles Leclerc z Ferrari. Podczas wywiadu z telewizją Sky Italia siedzi na ławce w padoku obok kolegi z zespołu Carlosa Sainza. W tle palmy, trawa i kwiaty otaczające parterową zabudowę padoku, przed nimi statywy, kamery, szpaler fotoreporterów, dziennikarzy i gości padoku. Prawda czasu, prawda ekranu.

Zobacz wideo Słoweńcy już wkrótce mogą mieć przewagę nad resztą świata w skokach

- Nie pokazaliśmy wszystkiego, ale Red Bull też nie odkrył kart. Nie zrobił tego nikt inny. Przekonamy się w sobotnich kwalifikacjach, ale coś mi mówi, że jesteśmy trochę z tyłu – dodaje Leclerc godzinę później, już na oficjalnej konferencji FIA. Trochę wątpi, ale jednocześnie wierzy w siłę Ferrari, a humor to już w ogóle ma szampański. Podobnie zresztą jak czterech innych zasiadających obok na szerokiej kanapie kierowców – po jego prawej Max Verstappen (Red Bull) i Pierre Gasly (Alpine), po lewej Guanyu Zhou (Alfa Romeo, akurat on pasuje tu jak kwiatek do kożucha) oraz George Russell (Mercedes). Ten, który w zeszłym roku, startując takim samym bolidem pokonał samego Lewisa Hamiltona.

To on będzie mówił najwięcej na konferencji. Do togo stopnia, że po jakimś czasie znudzeni Charles, Max i Pierre będą siedzieć z nosami na kwintę, patrząc tępo przed siebie – niby na nas, dziennikarzy, a tak naprawdę gdzieś dalej, jakby zza ścian pokoju przebijała niebiańska, karaibska plaża. Nie myślą jednak o wakacjach. Myślami są już w bolidach. Jeszcze tylko jeden dzień!

Zasypywany pytaniami z sali George jest tu i teraz. - Można powiedzieć, że w ten weekend Red Bull będzie sam w swojej lidze, za to nas czeka fajna walka o drugie miejsce w szyku. Walka z Ferrari i potencjalnie z Astonem Martinem – przyznaje Brytyjczyk. – My staraliśmy się skonstruować bolid na cały sezon, szybki na różnych torach. Tymczasem Bahrajn z pewnością jest nietypowy, więc niekoniecznie pokaże właściwy układ sił – uspokaja Russell.

Nawet jeśli potwierdzą się obawy sceptyków, że Red Bull może być szybszy o pół sekundy lub nawet więcej, nawet jeśli losy tytułu już na starcie mają być przesądzone, to pikanterii temu sezonowi doda wewnętrzna rywalizacja czy wręcz tarcia w obrębie kilku ekip. McLaren i Haas, Mercedes i Alpine - niektóre tegoroczne zestawienia kierowców przywodzą na myśl połączenie wodoru z tlenem. Wystarczy iskra i nastąpi wielkie bum!

Potencjał na największą eksplozję ma Mercedes - nawet jeśli w dominującej do niedawna ekipie obecnie panuje niemiecki ordnung oprawiony w brytyjskie maniery. – George, to ty wygrałeś jedyny wyścig Mercedesa w zeszłym roku i ty zdobyłeś jedyne pole position. Pokonałeś w klasyfikacji kierowców Lewisa Hamiltona. Jak cię to nastraja na nadchodzący sezon? – pytam zaczepnie podczas konferencji człowieka, który w Formule 1 debiutował z Robertem Kubicą i którego Polak od czasu do czasu nazywał „nowym Hamiltonem", bez cienia ironii.

Tymczasem Russell, jak to Russell. Poprawny aż do bólu (ponoć jego ogłada i nienaganne maniery budzą już niepokój w samym Mercedesie). – Cóż, sądzę… (chwila zawahania). Sądzę, że te statystyki, które wymieniłeś nie mają znaczenia. Lewis zdobył ponad sto pole positions i wygrał ponad sto wyścigów, a zeszłoroczny bolid był bardzo ciężki w prowadzeniu. Oczywiście jestem zadowolony z moich występów. W kwalifikacjach byliśmy praktycznie identyczni, natomiast tempo wyścigowe to coś, co chcę jeszcze trochę poprawić, choć pod koniec sezonu zbliżyłem się do niego. Ale Lewis to zwierz! Wciąż walczy, wciąż naciska, nigdy się nie poddaje, więc wróci, walcząc jeszcze mocniej, niż w zeszłym roku – odpowiada bardzo inteligentny i nienaganny w relacjach z mediami Russell. Mówi dokładnie to, co trzeba i kiedy trzeba.

Potem idę na spotkanie z Hamiltonem. W ciasnej salce konferencyjnej Mercedesa bije z niego aura wielkiego mistrza, a wraz z nią mistrzowska klasa i ogłada, których – to zadziwiające – nie zaślepiają błyszczące złote pierścienie na palcach i łańcuch na szyi, ani nie podkopują niezmiernie luźne, czerwone spodnie. Przeciętny człowiek w takim stroju wyglądałby groteskowo. Siedmiokrotny mistrz świata natomiast emanuje pewnością siebie. Czaruje uśmiechem i charyzmą, a szczególnie chętnie wypowiada się o kwestiach równości – czy to w siedzibie Mercedesa, czy tu na torze, gdzie – dowodzi po sugestii jednej z reporterek – wciąż jest za mało kobiet.

Ja wolę o sporcie: - Lewis, George ma za sobą świetny pierwszy sezon w Mercedesie. Czy tak silny, młody kierowca w drugim bolidzie to dla ciebie kolejne wyzwanie? – próbuję „zaatakować" z drugiej strony. - Wydawało mi się, że Valtteri był młody – żartuje Hamilton. – To zawsze pozytywna rzecz. Nie tylko jeśli chodzi o George’a, ale każdą nową osobę w zespole, a mamy tak wiele nowych twarzy w naszej siedzibie czy tu, w garażu. Nowa krew, nowe pomysły, nowy entuzjazm… Zawsze warto to mieć, a George jest już drugi rok w tej ekipie i ma w sobie tak wiele tego entuzjazmu. Ma też ogromny talent i głód zwycięstwa, a my tego właśnie potrzebujemy. Potrzebujemy, aby obaj kierowcy parli naprzód, więc to dobra rzecz – odpowiada nam jeden z najlepszych kierowców w historii Formuły 1.

Z pozoru w Mercedesie panuje wielki spokój i równowaga. Brytyjczyk dzielnie zniósł zeszłoroczną porażkę w rywalizacji z juniorem, bo mógł przesłonić ją problemami ekipy. W tym roku jednak Mercedes powinien być o wiele mocniejszy, a jeśli okaże się, że może się liczyć w walce o zwycięstwa… Jeśli stawka będzie rosła, zaczną się tarcia, które – eksperci nie mają wątpliwości – mogą rozsadzić całą ekipę. Bardziej, niż ostra wewnętrzna rywalizacja Hamiltona z Nico Rosbergiem w latach 2014-2016. Wcześniej byli wielkimi przyjaciółmi, potem… już nigdy.

Zagotować się może także w Alpine, choć tam na papierze wszystko wygląda wspaniale. Francuski dream team i dwaj kierowcy z Normandii. Także wielcy przyjaciele, kiedyś… - Znamy się chyba od szóstego roku życia. Mieszkaliśmy obok siebie i razem jeździliśmy na gokarty. Pamiętam, że w zimie tylko my dwaj spotykaliśmy się na torze. Przejeżdżaliśmy po kilka kółek, a potem zjeżdżaliśmy do boksu, ze skostniałymi dłońmi – wspominał po latach Pierre Gasly, gdy okazało się, że od tego roku będę startować w tej samej ekipie. Potem jednak coś się zmieniło. – Zacząłem z nim wygrywać – rzuca nowy kierowca Alpine.

I on, i Esteban Ocon mają wielkie, wybuchowe temperamenty. Pierre bardziej pozytywny, Esteban – po trudnej karierze juniorskiej (rodzice sprzedali dom i przez trzy lata mieszkali w kamperze, aby finansować starty syna) chwilami sprawia wrażenie frustrata. Szybko i niezawodnie popada w konflikty z kolegami z ekipy. Najpierw z Sergio Perezem, a ostatnio z Fernando Alonso. Obaj zarzucali mu, że walczy z nimi zbyt brutalnie.

– Gdy zderzą się dwaj kierowcy jednej ekipy to zgadnijcie, kto przegrywa? – mówi o potencjalnym zagrożeniu szef Alpine. – Z kolegą z zespołu musisz postępować inaczej. W razie czego mogę mu to przypomnieć – ostrzega Otmar Szafnauer, ale Ocon jest wyjątkowo uparty. – Jeżdżąc tak, jak jeżdżę doszedłem tu, gdzie jestem. Tak pokonałem Alonso – podkreśla Francuz, choć w pokonaniu Hiszpana bardziej pomogły liczne awarie bolidu Fernando, niż jazda Estebana. – Nie zamierzam tego zmieniać – dodaje Ocon. Obaj kierowcy zapewniają, że zażegnali dawne waśnie, ale Alpine to nie Mercedes. W ich garażu przeważyć może francuski temperament. - W innych zespołach są bardziej zapalne składy – wskazuje Gasly.

Niewykluczone. Haas zatrudnia na przykład kierowców, którzy zdążyli się już posprzeczać na oczach całego świata. Po Grand Prix Węgier 2017 Nico Hulkenberg przerwał telewizyjny wywiad Kevina Magnussena. Klepnął go w ramię i powiedział: „Gratulacje! Znów najbrudniej jeżdżący kierowca w stawce!". Duńczyk odpowiedział, zanim zdążył pomyśleć: „Ssij mi kulki, kolego!". Tę odpowiedź kibice Formuły 1 drukowali sobie na koszulkach.

- Wciąż to za mną chodzi – skarżył się Kevin, gdy świat dowiedział się, że od tego sezonu będą jeździli w jednym zespole. Zapewniał, że już zdążyli się pogodzić. Nico potwierdza. – Rok temu, tu, w Bahrajnie! Gdy w niedzielę czekaliśmy na sesję fotograficzną kierowców, stałem obok niego i pomyślałem, że pora przełamać lody. Wyciągnąłem do niego rękę, z uśmiechem. Od tej pory nasze relacje są całkiem nieźle. Nie czuję między nami żadnego napięcia, czy tarć. Został ojcem, więc jesteśmy na podobnych etapach życia – tłumaczył Hulkenberg podczas czwartkowej konferencji FIA.

W garażu Haasa na razie panuje pokój, ale obaj zawodnicy prezentują bardzo podobny poziom. Są bardzo szybcy i… mają tendencję do popełniania błędów, a Magnussen bogatą historię kolizji, także z poprzednim kolegą z ekipy Romainem Grosjeanem, choć z nim – trzeba zaznaczyć – poza torem dogadywał się bardzo dobrze. Z Nico może być znacznie trudniej. Inny temperament…

Ostatnim wybuchowym składem może być McLaren, choć na razie nie ma warunków sprzyjających zapłonowi. Na razie Lando Norris, wciąż młody, ale już lider legendarnej brytyjskiej ekipy, wylicza problemy z najnowszym bolidem i skupia się na nadziejach na lepsze jutro, ale w składzie ma zakapiora.

Z Carlosem Sainzem dogadywał się doskonale, podobnie jak z Danielem Ricciardo, jak zapewniał mnie w czwartek. O Oscarze Piastrim też mówi, że to miły chłopak i póki co współpraca idzie dobrze. Debiutujący w tym roku Australijczyk, poza wielkim talentem, ma jednak w sobie coś jeszcze z Alonso. Nieustępliwy, twardy, bardzo silny charakter. Pewność siebie wielka nawet, jak na kierowcę Formuły 1 i nerwy ze stali. Udowodnił to jeszcze przed debiutem w zeszłym sezonie, gdy za pośrednictwem Twittera odmówił startów w fabrycznej ekipie Alpine. Wcześniej, potajemnie podpisał kontrakt z McLarenem.

Podczas gdy Norris z Saiznem pili sobie z dzióbków, a Ricciardo został „spacyfikowany" na torze, Piastri to zupełnie inna para kaloszy. Nie da się ugłaskać, nie da się poniżyć, czy stłamsić. Jeśli sprawdzą się przewidywania ekspertów, jeśli znów potwierdzi swój niesamowity talent, prędzej czy później dziecinny wesołek Lando zderzy się z twardą rzeczywistością. Czy będzie potrafił utrzymać nerwy na wodzy? Czas pokaże, ale wkrótce także w garażu McLarena może zapanować iście wybuchowa atmosfera.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.