Od momentu, gdy prezydentem FIA (Międzynarodowej Federacji Samochodowej) został Mohammed Ben Sulayem, federacja stara się za wszelką cenę wpływać na losy Formuły 1. W poprzednim sezonie FIA postanowiła "odkurzyć" zapomniane przepisy dotyczące noszenia biżuterii i odpowiedniej bielizny podczas rywalizacji. Wielu ekspertów zastanawiało się, co takie ingerencje mają na celu, ale ostatnie reakcje Ben Sulayema nie pozostawiają już złudzeń.
W przeciwieństwie do poprzedniego prezydenta FIA Jeana Todta, Ben Sulayem chce realnie wpływać na decyzje podejmowane przez Liberty Media, właściciela praw komercyjnych do F1. Jego poprzednik za wszelką cenę dążył do porozumienia, aby pozostać w dobrych stosunkach z amerykańskim gigantem. To zmieniło się wraz ze zmianą władz FIA, które doskonale wiedzą, że Amerykanie muszą porozumieć się z federacją, by móc zmienić cokolwiek w przepisach. Pierwszym dowodem na to było głosowanie z kwietnia 2022 r., gdy dyskutowano na temat zwiększenia liczby sprintów do sześciu. FIA zablokowało ten ruch, głosując przeciw zmianom.
Dlaczego FIA postanowiło tak radykalnie zmienić podejście? Wszystko sprowadza się do pieniędzy. Bernie Ecclestone, poprzedni właściciel Formuły 1, wydzierżawił od federacji prawa komercyjne do F1 na sto lat. W zamian FIA ma otrzymywać niemałe pieniądze, do których dochodzą jeszcze opłaty za wpisowe poszczególnych zespołów, wynoszące w 2023 r. prawie 22 mln dol., a także opłaty za superlicencje kierowców, za które FIA zarobiła prawie pięć mln euro.
Problem w tym, że FIA w ostatnich latach przynosi straty finansowe. Ben Sulayem zapowiadał audyt finansowy, ale jest wręcz oczywiste, że federacja będzie chciała wykorzystać rekordowe zyski Formuły 1, które w kolejnych latach powinny nadal wzrastać. Dlatego nie może dziwić, że FIA chce wykorzystać swoją pozycję, by spróbować wywalczyć dodatkowe pieniądze od Liberty Media.
W ostatnich tygodniach najgłośniejszym tematem walki między FIA a Liberty Media jest kwestia dołączenia dodatkowego zespołu. Ben Sulayem jest pozytywnie nastawiony do projektu Andretti Autosport. To uznany zespół na amerykańskim rynku motorsportowym. Od 20 lat bierze udział w serii IndyCar, w ostatnich latach zespół jest obecny także m.in. w Formule E.
Problemem jednak jest opór ze strony Liberty Media i zespołów Formuły 1. Andretti już rozpoczął budowę zespołu od podstaw i jest gotów wpłacić wpisowe, wynoszące 200 mln dol. Zespoły burzą się jednak, że aktualnie wpisowe, które zostanie podzielone między ekipy, powinno wynosić co najmniej 700 mln. Po stronie amerykańskiej ekipy aktualnie staje tylko FIA, co dodatkowo dolewa oliwy do ognia w i tak napiętej już sytuacji między federacją a F1.
To jednak nie przeszkadzało FIA w ogłoszeniu otwartego konkursu na wyłonienie zespołu lub zespołów, które miałyby dołączyć do Formuły 1 w kolejnych latach. Ze względu na radykalne zmiany przepisów, najbardziej prawdopodobnym terminem dołączenia nowych ekip jest rok 2026 lub nawet 2027. Kandydaci, składając odpowiednie zgłoszenie, muszą określić swoje "możliwości techniczne oraz zasoby" oraz "zdolność zebrania i utrzymania wystarczających funduszy, aby zapewnić ekipie udział w rywalizacji na konkurencyjnym poziomie". Podkreślono jednak, że Liberty Media może narzucić własne kryteria i wymagania.
Do Liberty Media wpłynęła ofertę na zakup praw komercyjnych do Formuły 1. Państwowy Fundusz Inwestycyjny Arabii Saudyjskiej był gotów zapłacić ponad 20 miliardów dolarów za przejęcie praw. Ben Sulayem publicznie określił tę kwotę jako "zawyżoną" i dodał, że jest gotów zablokować próbę zmiany właściciela. Na jego słowa natychmiast zareagowali aktualni właściciele praw do F1.
Liberty Media przesłało list do Ben Sulayema, w którym podkreślono, że zgodnie z zapisami umowy, federacja nie może ingerować w kwestie związane z prawami komercyjnymi i właścicielskimi do F1. Stanowisko Amerykanów było jasne: słowa prezydenta FIA były niedopuszczalne i przekroczyły wszelkie zapisy kontraktowe.
O ile Bernie Ecclestone potrafił poradzić sobie z konfliktem z FIA, o tyle Liberty Media stara się bronić swoich racji twardą ręką. I wiele wskazuje, że w najbliższym czasie będziemy świadkami kolejnych odcinków "zimnej wojny" między federacją a władzami F1. Tym bardziej że kolejne doniesienia niemieckich i brytyjskich mediów dają do myślenia. Według ostatnich informacji Liberty Media stara się zawiązać koalicję do zrzucenia Ben Sulayema z urzędu prezydenta FIA. BBC w piątek przekazało słowa jednego z anonimowych rozmówców, że wszyscy szefowie zespołów domagają się jego rezygnacji z posady prezydenta FIA.
To jednak zadanie o tyle karkołomne, że trzeba by udowodnić Ben Sulayemowi rażące uchybienie przepisów. W przeciwnym razie właściwie nie ma możliwości, by aktualny prezydent FIA nie dotrwał do końca czteroletniej kadencji, która skończy się dopiero pod koniec 2025 roku. Amerykańska firma już zaczyna promowanie swojego kandydata na to stanowisko, którym miałby być David Richards, znany w F1 jako były szef zespołów Benetton czy BAR, będący aktualnie prezesem Motorsport UK. Według dziennikarzy Richards miał już zgodzić się wstępnie na przejęcie stanowisko po Ben Sulayemie.