Formuła 1 wróciła do Australii po trzech latach przerwy - w 2020 roku to właśnie ten wyścig był pierwszym odwołanym podczas epidemii koronawirusa. Nie udało się go przeprowadzić ani w tamtym sezonie, ani rok później. Teraz kierowcy wreszcie mogli jednak rywalizować na torze Albert Park w Melbourne i od samego początku weekendu jest ciekawie.
Kwalifikacje do GP Australii stanęły pod znakiem wypadków. W pierwszej części kwalifikacji doszło do przedziwnej sytuacji. Nicolas Latifi z Williamsa w jednym z zakrętów przepuścił Lance'a Strolla jadącego w bolidzie Astona Martina. Wydawało się, że Stroll szykuje się do pokonania szybkiego okrążenia, ale kierowca chwilę później zwolnił. Latifi postanowił ponownie zamienić się z nim pozycją na torze, ale Stroll go nie zauważył. Tym samym doszło do kuriozalnego zderzenia.
Kibice śmieją się, że w takich sytuacjach kierowcy mylą kwalifikacje z wyścigiem. Zderzenia w sesji, w której liczy się ustanowienie jak najszybszego czasu, nie należą do zwykłych rzeczy. Latifi potężnie rozbił swój bolid o bandy i w ten sposób zakończył sesję na Albert Park. Kanadyjczyk pozostał bez czasu, podobnie jak jego rodak, który po uderzeniu Latifiego miał uszkodzone prawe zawieszenie i także musiał wycofać się z dalszej rywalizacji. Wydaje się, że wina za wypadek leży po stronie Strolla, ale manewr Latifiego też nie wyglądał na najbezpieczniejszy w tamtym momencie. Obaj kierowcy zostali wezwani do sędziów, którzy po sesji zdecydowali o ukaraniu Lance'a Strolla przesunięciem o trzy miejsca na starcie do niedzielnego wyścigu.
Kolejną sporą kraksę przyniosła ostatnia, trzecia część kwalifikacji. Świetne, bardzo szybkie okrążenie pokonywał Fernando Alonso jadący samochodem Alpine. Miał rekordy pierwszego i drugiego sektora, ale trzeciego już nie ukończył. Wypadł z toru w jednym z zakrętów i zakończył sesję, rozbijając bolid o bandę.
Hiszpan chwilę po zdarzeniu poinformował zespół, że nic nie mógł zrobić, bo awarii w jego samochodzie uległa hydraulika i nie mógł zmienić biegu podczas pokonywania zakrętu. Tym samym nie opanował bolidu i nie miał szans uniknąć wypadku. Alonso został sklasyfikowany na dziesiątym miejscu.
Pole position do niedzielnego wyścigu w Australii wywalczył Charles Leclerc z Ferrari, który ustanowił czas 1:17,868. To dla Monakijczyka już druga wygrana w kwalifikacjach po pole position w otwierającym sezon GP Bahrajnu. Nieco ponad 0,2 sekundy stracił do niego Max Verstappen z Red Bulla, a czołową trójkę uzupełnił jego zespołowy kolega Sergio Perez ze stratą 0,3 sekundy.
Niespodzianką może być dobra dyspozycja McLarena, który bardzo słabo rozpoczął sezon. Tymczasem w kwalifikacjach w Australii Lando Norris zajął czwarte, a Daniel Ricciardo siódme miejsce. Rozdzielili ich kierowcy Mercedesa - piąty Lewis Hamilton i szósty George Russell. Ósme miejsce przypadło Estebanowi Oconowi, a dziewiąte wielkiemu pechowcowi - Carlosowi Sainzowi z Ferrari. Hiszpan był na bardzo szybkim okrążeniu w momencie, gdy swój bolid rozbił Fernando Alonso.
Na torze pojawiła się czerwona flaga oznaczająca przerwanie sesji, a Sainz właśnie przekraczał linię mety. Niestety dla kierowcy, jego czas nie został zaliczony. W drugim przejeździe popełnił kilka błędów i przez to nie ustanowił czasu, z którym mógłby rywalizować z najlepszymi w sesji. Do swojego kolegi z zespołu, który wygrał kwalifikacje, stracił 1,5 sekundy.
Start wyścigu o GP Australii zaplanowano na godzinę 8:00 polskiego czasu w niedzielę. Ostatni wyścig w Melbourne wygrał Valtteri Bottas. Kierowca Alfy Romeo wówczas jeździł jeszcze dla Mercedesa.